niedziela, 29 stycznia 2017

Czekoladowa jaglanka z owocami - słodkości w połowie fit!

Hej Łakomczuchy :D! Jak wiecie uwielbiam czasem zaszyć się w kuchennym zakątku i pichcić. Niekiedy testuję przepisy znalezione w sieci, innymi razy daję się ponieść wodzy fantazji i tworzę autorskie receptury. Tak też było i w tym przypadku! Ogromna ochota na coś słodkiego, co do organizmu nie wniosłoby tylko pustych kalorii... Szybki przegląd niekoniecznie dobrze wyposażonych szafek zaowocował pomysłem na czekoladową jaglankę z owocami. Trochę niezdrowo, a trochę fit :).


SKŁADNIKI:
  • 0,5 szklanki surowej kaszy jaglanej,
  • tabliczka gorzkiej/mlecznej czekolady,
  • 0,5 opakowania serka mascarpone,
  • 2 średnie banany,
  • garść malin (mogą być mrożone),
  • garść mrożonych truskawek,
  • 2 łyżki cukru trzcinowego.

PRZYGOTOWANIE:

1. Kaszę jaglaną gotujemy według przepisu na opakowaniu. Po ugotowaniu wrzucamy na sitko, abyśmy pozbyli się ewentualnego nadmiaru wody. Przekładamy do miski.
2. W kąpieli wodnej rozpuszczamy czekoladę. Mniej więcej połowę dodajemy do kaszy, a połowę mieszamy z serkiem mascarpone.
3. Na patelnię wrzucamy zamrożone truskawki i dajemy powera na maxa :). Kiedy zaczną puszczać soki, można obniżyć moc o 2-3 poziomy. Posypujemy cukrem i mieszamy. Gdy truskawki zaczną robić się "ciapowate", patelnię możemy zdjąć z kuchenki i odstawić do ostygnięcia.
4. Banany obieramy oczywiście ze skóry i kroimy na plasterki o grubości według uznania.
5. Zabieramy się za finalne przygotowanie dania! Do kubka/szklanki etc. wrzucamy łychę czekoladowej kaszy i lekko ugniatamy. Następnie układamy banana. Na to leci warstwa kremu z mascarpone, a następnie dodajemy truskawkowy sos. Dokładamy jaglankę, czekoladowy krem, a na wierzch maliny (u mnie rozmrożone, które puściły sok). Można przyozdobić listkami mięty (niestety ich nie miałam). 


Deser nie tylko złagodzi apetyt na słodycze, ale i nasyci brzuch zdrową kaszą. Można zrezygnować z kremowej warstwy, ja właśnie tak zrobiłam - na zdjęciach przedstawiłam porcję Adama :D. Wystarczy zastąpić ją po prostu czekoladową kaszą. Bon Appétit! Karolina.

piątek, 27 stycznia 2017

"Po prostu bądź" - książka, dla której warto zarwać noc!

Książki polskich autorów właściwie omijałam szerokim łukiem. Kilka pozycji zaliczyłam jeszcze za czasów szkolnych, przy czym były to tylko lektury. Na trzecim roku studiów udało mi się wygrać "Szczęście w cichą noc" - zdecydowanie nie zaiskrzyło między nami. Oczywiście książka jak najbardziej w porządku, taka ciepła, świąteczna, jednak chemii nie odczułam i na pewno już do niej nie wrócę. Nigdy nie mogłam trafić na polski hit, dlatego trochę sceptycznie podchodziłam do bardzo pozytywnych recenzji ukazujących się w sieci. W końcu nastąpił przełom - trafiłam na twórczość Pani Magdaleny Witkiewicz.


Na pierwszy ogień poszła książka "Po prostu bądź". Kiedy zobaczyłam ją w sieci, najzwyczajniej w świecie poczułam coś pozytywnego. Niby prosta okładka, ale miała to coś. Przeczytałam więc opis tej pozycji i stwierdziłam, że nie ma na co czekać. No trudno, najwyżej się rozczaruję! Książkę zaczęłam czytać w piątek wieczorem, godzinę przed filmem, który emitowali w tv. Myślicie, że odłożyłam ją na czas filmu? Poniekąd tak, ale na każdej reklamie wertowałam jej kartki, głodna kolejnych rozdziałów. Kiedy tylko film się skończył, zalałam herbatę i wróciłam na kanapę. Ulubiony koc okrył moje wiecznie zimne stopy, a ja zatopiłam się w lekturze. Zapomniałam o chłodzie, o herbacie także. Czytałam chyba do 4tej, przerwałam tylko dlatego, że moje oczy przypominały wąziutkie szpareczki. Powieki nie chciały już współpracować. Książkę dokończyłam rano, z żalem patrząc na ostatnią stronę. Nigdy tak szybko nie pochłonęłam z przyjemnością żadnej pozycji. Nigdy. CHCIAŁOBY SIĘ WIĘCEJ I WIĘCEJ! 


"Po prostu bądź" wciąga od pierwszej strony. Niektórym mogłoby się wydawać, że to ckliwe romansidło. Owszem, miłość i uczucia odgrywają w tej powieści dużą rolę, jednak kojarzenie jej z harlequinami to ogromny błąd. Autorka porusza tematy bliskie właściwie każdej i każdemu z nas. Co zrobić, gdy ktoś z góry zaplanuje naszą przyszłość? Czy warto postawić się rodzinie i realizację własnych marzeń potraktować priorytetowo? Bohaterka książki wbrew woli rodziców wyprowadziła się z domu i rozpoczęła studia w Gdańsku, gdzie w większości dzieje się akcja. Muszę przyznać, że to pozytywnie wpłynęło na mój odbiór tej książki. Oczami wyobraźni widziałam opisywane miejsca, które wydawały się jeszcze piękniejsze, niż w są rzeczywistości. Za serce chwyciło mnie także rozpoczynanie rozdziałów fragmentami tekstów piosenek, niejednokrotnie czytałam je w głowie śpiewająco :). Obok niełatwych losów Pauliny, gdańska pisarka umieściła w powieści tematy dotyczące przyjaźni i trudnych wyborów. Los potrafi być przekorny i niekiedy sielankę potrafi zamienić w piekło... Wtedy niezwykle pomocne może okazać się wsparcie czyhające tuż obok. Jedna umowa, pakt.

Życiowa, piękna, zaskakująca, poruszająca... Tylu emocji nie odczułam chyba przy żadnej innej książce obyczajowej. Przyznam szczerze, że chciałabym, aby ta historia pojawiła się na ekranie :)! Cieszę się, że trafiłam na Panią Witkiewicz w swojej czytelniczej karierze. Do tej pory przeczytałam jeszcze 3 powieści tej autorki, ale na pewno nie spocznę na laurach i dalej będę poznawać jej twórczość. WARTO! Pozdrawiam serdecznie, Karolina. 

PS. Zajrzyjcie koniecznie na Facebooka, gdzie znajduje się magiczna grupa Fani książek Magdaleny Witkiewicz.

środa, 25 stycznia 2017

Yankee Candle: Wosk Star Anise & Orange.

Cześć! Od Bożego Narodzenia minął już co prawda miesiąc, ja jednak wciąż popalam woski z kolekcji Yankee Candle HOLIDAY PARTY. Ze szczególną chęcią sięgam po mojego światecznego ulubieńca, którego zamówiłam razem z innymi produktami na stronie Goodies.pl - STAR ANISE & ORANGE. Zapraszam do krótkiej recenzji :).


Tartaletka zauroczyła mnie na początku etykietką. Widok soczystego plasterka pomarańczy zdecydowanie wywołał u mnie pozytywne skojarzenia. Kiedy produkt miałam już w swoich rękach, zakochałam się po raz drugi. Zapach nierozpalonego jeszcze wosku idealnie wpasował się w moje gusta. Po umieszczeniu kawałka w kominku byłam już na 100 % pewna, że zakup okazał się strzałem w dziesiątkę. W mieszkaniu dość szybko zaczął rozchodzić się aromat słodkiej pomarańczy, która stanowiła tło dla głównego bohatera tej kompozycji zapachowej - anyżu. Lekka, świeża mieszanka, która całkiem nieźle odzwierciedla zimowy klimat świąt. 


Jeśli tylko nie należycie do grona antyfanów anyżu i tak jak ja kochacie soczyste pomarańcze, ten wosk powinien przypaść Wam do gustu. Moje serce już podbił... A Wasze? Przesyłam moc pozdrowień, Karolina.

sobota, 21 stycznia 2017

Słodki raj - zapiekane naleśniki z owocowym sosem.

Hej! Jak mija Wam weekend :)? U nas na zewnątrz od rana panowała totalna szarówka, ale to nie przeszkodziło nam w dłuższym spacerze, w końcu trzeba się czasem porządnie dotlenić! Nie będę jednak opowiadać o szczegółach naszej pieszej wycieczki, mam coś znacznie ciekawszego do zaoferowania... Moi Drodzy, zapraszam na  smaczne, zapiekane naleśniczki z sosem owocowym!


NALEŚNIKI - u mnie wersja kakaowa:
  • szklanka mleka,
  • szklanka mąki pszennej pełnoziarnistej (jeśli ciasto będzie za rzadkie, dosypać),
  • łyżeczka oleju kokosowego,
  • 2 jajka,
  • szczypta soli
  • czubata łyżka kakao.
Mąkę przesiewamy, dodajemy resztę składników i miksujemy, a następnie odstawiamy na 15 minut. Smażymy najlepiej na patelni teflonowej, wtedy nie potrzebujemy dodatkowego tłuszczu do smażenia.

TWAROGOWE NADZIENIE - wystarczy dowolna ilość ulubionego twarogu i jogurt grecki. Ugniatamy wszystko widelcem i przygotowaną masą nadziewamy usmażone placuszki, formując je w trójkąt.

OWOCOWY SOS - zimą korzystamy z mrożonek, latem warto sięgać po świeże produkty:
  • 300 g truskawek,
  • 200 g czarnej porzeczki,
  • 120 g cukru trzcinowego,
  • łyżka żelatyny,
  • garść truskawek i pół szklanki porzeczki do dekoracji.
Owoce (poza tymi przeznaczonymi na wierzch) wrzucamy do rondelka lub na patelnię. Dosypujemy cukier, mieszamy (można rozgniatać owoce) i doprowadzamy do zagotowania. Ciągle mieszając, dosypujemy żelatynę i jeszcze chwilę trzymamy na niewielkim ogniu. Osoby ściśle dbające o linię mogą zmniejszyć ilość cukru, ja sypnęłam od serca, bo po prostu taką miałam zachciankę :P.

Nadziane twarogiem naleśniki układamy w naczyniu żaroodpornym. Całość wkładamy do nagrzanego na 170-180 stopni piekarnika na około 2-3 minutki. Po tym czasie wyciągamy naczynie, polewamy danie sosem, posypujemy odłożonymi owocami i wrzucamy jeszcze na 3-4 minuty. No i gotowe! Naleśniczki można wyciągnąć i cieszyć się pysznościami :).


Ten prosty i właściwie szybki przepis sprawdzi się zarówno w porze deseru, śniadania czy też na podwieczorek. Nie żałujmy sobie takiej owocowej osłody ;)! Ciepło pozdrawiam i życzę udanego, sobotniego wieczoru. Karolina.

poniedziałek, 16 stycznia 2017

A lata lecą... Urodziny!

Cześć Misiaki :). Mam nadzieję, że nie obrazicie się, jeśli pozostaniemy jeszcze w temacie podarunków. Tak się składa, że krótko po tej całej świątecznej gorączce i witaniu nowego roku przypadają moje urodziny. Z jednej strony nie przepadam za tym dniem, uświadamiam sobie bowiem, ile już lat mam na karku. Z drugiej jednak to świetna okazja, aby spotkać się w gronie przyjaciół i spędzić miło wieczór. W tym roku swoje 26. urodziny świętowałam oczywiście z Adasiem oraz dwiema kumpelami, z którymi znamy się jeszcze z czasów podstawówki.

Poza wyselekcjonowanym menu, na stole obowiązkowo musi pojawić się tort. Od jakiegoś czasu piekę go i dla siebie, i pół roku później dla Adasia. Co ciekawe, ciasto przygotowywane z okazji jego święta wychodzi mi o wiele lepiej. U siebie zawsze za mało skropię biszkopt... Tak czy siak, w tym roku postawiłam na akcent humorystyczny. Początkowo miałam zupełnie inną wizję, jednak mama zaprezentowała mi w domu pewne łakocie, które po prostu musiałam zabrać ze sobą do Gdańska i wykorzystać do nowego pomysłu. Panie i Panowie, przedstawiam GRZYBKI NA LEŚNYM MCHU. Nazwisko w końcu zobowiązuje!


Bazą był oczywiście biszkopt, jednak w niestandardowym kolorze - do masy dodałam zielony barwnik w żelu. Po upieczeniu oddzieliłam dwa płaskie poziomy od siebie, a z zaokrąglonej góry wygrzebałam łyżeczką miękkie ciasto i wrzuciłam je do rozdrabniacza dosłownie na kulka ruchów ostrza. Celem było uzyskanie drobnych, różnej wielkości 'kulek', mających w efekcie końcowym przypominać mech. Za łącznik posłużył mi prosty krem z mascarpone i rozpuszczonej, białej czekolady (2,5 opakowania serka i 2,5 tabliczki). Część góry i boki okrasiłam meszkiem, w który powbijałam głównych bohaterów wieczoru - grzybki :D. Tort przed pokrojeniem zaliczył obowiązkową sesję zdjęciową.

Przed obiektywem, choć nieco później, znalazły się też prezenty. Co tu dużo pisać, lepszych podarunków nie mogłam sobie wymarzyć! Każdy jeden wzbudził mą ogromną radość i idealnie wpasował się w gust. Co więcej - niektóre rzeczy już dawno upatrzyłam w sklepie, także śmiało mogę stwierdzić, że SPEŁNIŁY SIĘ MOJE MAŁE MARZENIA :). Przejdźmy więc do szczegółów!

1. KAPCIE - PLUSZAKI - przyznam szczerze, że zawsze o takich marzyłam i nawet planowałam kupno, jednak zamierzenia te gdzieś ginęły w natłoku bieżących spraw. W tym roku Adaś postanowił odciążyć mnie od tych trwających już kilka lat planów i sprezentował mi cieplutkie, pieskowe kapciuchy. Jestem zauroczona i prawie w ogóle się z nimi nie rozstaję <3!



2. DUŻE NACZYNIE ŻAROODPORNE I PAPILOTKI - DUKA to obowiązkowy punkt programu podczas moich wizyt w gdyńskiej galerii Riviera. Uwielbiam wszystkie cudowności, jakie można znaleźć na półkach tego sklepu. Na początku grudnia przyuważyłam wspaniałe, kolorowe naczynia żaroodporne różnej wielkości. Niestety (albo i stety) na głowie miałam inne wydatki i nie mogłam pozwolić sobie na nieplanowany zakup. Jakaż była moja radość, gdy rozpakowałam prezent od Marty <3! Pełnię szczęścia uświetniły stylowe papilotki do muffinek. Kochana, dziękuję!!!





3. KOSMETYKI LE PETIT MARSEILLAIS - markę poznałam na bazie własnych doświadczeń z całkiem przyjemnymi żelami pod prysznic. Innych produktów nie używałam, ale byłam ich niezwykle ciekawa. Bardzo chciałabym podziękować Ci, Aga, gdyż stworzyłaś mi ku temu idealne warunki <3. No i jakby nie patrzeć podłożyłaś też tematy na bloga, bo na pewno podzielę się swoimi spostrzeżeniami na łamach mego internetowego zakątka :).



4. ZESTAW HERBATEK - Magda wie, jak mnie zaskoczyć :D. Zestaw jednych z moich ulubionych smaków Teekanne przywędrował pocztą w połowie tygodnia. Oczywiście musiałam iść po upominek na pocztę, bo po co listonosz miał fatygować się z moimi przesyłkami. Kocham wyciągać ze skrzynki awizo, kiedy jestem cały dzień w domu... Tak czy siak, paczuszka sprawiła mi tyle radości, że zapomniałam o leniwym pracowniku poczty i z przyjemnością zasiadłam z kubkiem gorącej herbatki przed telewizorem.




5. ŚWIĄTECZNE PEELINGI ZIAJA - tutaj muszę uśmiechnąć się do rodziców, bo gdyby nie oni, nie mogłabym cieszyć się jednymi z moich ulubionych zapachów kosmetyków. Już kiedyś miałam przyjemność używania podobnych wariantów peelingów, wówczas marki Perfecta. Dawno już nie widziałam na sklepowych półkach tamtych produktów, na szczęście Ziaja wyszła na przeciw moim upodobaniom.



6. MIX ULUBIONYCH HERBAT - za Garden Selection dałabym się pokroić. Długo nie mogłam dorwać jej w sklepach, a zapas kupiony w Pradze powoli się kończył. Na jednym opakowaniu nie mogło się skończyć! Swego czasu namiętnie piłam też Irish Cream, jednak minęły wieki, odkąd miał miejsce ostatni raz... 



7. YANKEE CANDLE - czasem zdarza mi się zrobić prezent od siebie dla siebie. O ile na święta zapomniałam o praktykowaniu tej zasady, o tyle na urodziny odbiłam z nawiązką. Dwa woski z nowej kolekcji trafiły do szuflady, a na zamówieniu dodatkowo skorzystał mój samochód - nie mogłam sobie odmówić ulubionego zapachu do autka.


8. KSIĄŻKI - aromatyczne zamówienie to nie jedyny element prezentu dla samej siebie. Od jakiegoś czasu ciekawiły mnie książki z cyklu 'Rain' autorstwa Lisy de Jong. Dostanę je dopiero w lutym, gdyż jedna z nich premierę ma dopiero 8go. Mogłam rozdzielić zamówienie, ale wolałam już tego nie robić i odebrać z księgarni wszystkie na raz.

9. MAŁE NACZYNIE ŻAROODPORNE - kropką nad 'i' okazała się weekendowa wizyta w butiku DUKI. Stwierdziłam, że w ramach własnego prezentu mogę sobie jeszcze sprawić małe naczynie do kompletu. Wyprzedaże ruszyły już jakiś czas temu wielką parą i niestety nie udało mi się kupić naczynka zachowanego w tej samej kolorystyce. Dorwałam jednak takie, które ma te same wzorki, ale barwy bazowe są odwrócone (środek dużego naczynia jest biały, tu mamy czerwień).



10. KARTKI URODZINOWE - tutaj pokłony należą się Wojtkowi i Kindze, którzy rozpieścili mnie cudownymi niespodziankami ukrytymi w kopertach. Zawsze w okresie urodzin z radością otwieram listy, przecież w końcu domyślam się, co mnie czeka :).



Dziękuję WSZYSTKIM za pamięć, za liczne życzenia (oby się spełniły!), za czas spędzony tego dnia razem oraz za wspaniałe prezenty! Poczułam się wyjątkowo nie tylko w ten szczególny dzień, ale i jeszcze długo po urodzinach :). Trzymajcie się ciepło, Karolina.

wtorek, 10 stycznia 2017

Jeszcze o świętach - prezentów moc.

Hej! Tak, wiem, Boże Narodzenie już dawno za nami, większość zapomniała już o nim, a tym bardziej o prezentach znalezionych pod choinką. Ale nie ja! Podarunki otrzymywałam praktycznie cały czas, ostatnie zbłąkane pakunki przychodziły pocztą nawet kilka dni po nowym roku. Stąd też ten, nieco spóźniony, ale pełen cudowności post. Zapraszam do lektury :).

Pierwszym i zdecydowanie najbardziej wymarzonym prezentem była GOFROWNICA. Wybraliśmy ją wspólnie, realizując zeszłoroczny plan zakupu praktycznego dobrodziejstwa. Sukcesywnie staramy się uzupełniać kuchenne szafki o niezbędne sprzęty. Po analizie potrzeb i zbieraniu opinii zdecydowaliśmy się na gofrownicę MPM MGO 13. Kupiliśmy ją w sklepie stacjonarnym, cena (160 zł) niewiele odbiegała od ofert internetowych (140 zł), więc nie bawiliśmy się już w zamawianie i od razu załatwiliśmy sprawę naszego prezentu.


Jak już jesteśmy w kuchennym klimacie, to koniecznie muszę wspomnieć o KUCHENNYCH GADŻETACH. Ręczniczków nigdy za mało, nieustannie je zmieniam i ciągle piorę, a takich typowo świątecznych właściwie to nie mam! Radość sprawiły mi także foremki. W tym roku uzupełniłam braki i kupiłam dwa komplety - serduszka różnej wielkości oraz świąteczny mix. Zawsze pozostaje jakiś niedosyt i zdaje się, że Mikołaj w postaci Madzi go zaspokoił :).


Cóż to za święta bez SŁODYCZY! Na szczęście nie było tego wiele, przecież już po samym trzydniowym ucztowaniu swoje odkłada się w boczkach (i nie tylko). Jedna z moich ulbionych bombonierek oraz zupełna dla mnie nowość to zdecydowanie optymalna ilość kalorii na dłuższy okres. 


Pod choinką znalazłam też KSIĄŻKI :). Jedną z nich (Anioł do wynajęcia) otrzymałam od bliskich. Druga (Obudź się, Kopciuszku) to wygrana, którą zdobyłam podczas audycji M. Witkiewicz i A. Rogozińskiego. Teoretycznie jeszcze do mnie nie dotarła (chyba czeka na poczcie, sądząc po awizo, które dostałam jak zwykle mimo, iż byłam w domu!), ale mam swój mikołajkowy egzemplarz i podłożyłam go do zdjęcia. Zdublowana książka będzie prezentem dla jednej z bliskich mi osób :). 


Od lat chyba nie było podarunków, wśród których nie znajdowałyby się KOSMETYKI. Co roku otrzymuję różne specyfiki, perfumy, kremy i inne tego typu produkty. Tak było i tym razem. Przecudowna, magnoliowa kula do kąpieli (mamy niestety prysznic, ale u rodziców sobie kiedyś wykorzystam), aromatyczne mydełko hand made, sole, buteleczka perfum oraz zestaw ciemnych lakierów z Semilac dołączyły do mojej kolekcji. 





Kilka kubków ciepłej HERBATY w ciągu dnia to obowiązkowy punkt programu, dlatego też ogromnie ucieszyłam się z nowych smaków, jakie mi podarowano. No i trzeba przyznać, że te w kartoniku prezentują się naprawdę wspaniale dzięki ciekawemu designowi. 


Oczywiście nie zabrakło też magicznych kopert z wiadomą zawartością. Niektórzy nie lubią dostawać pieniędzy pod choinkę, aczkolwiek ja cieszę się z takich prezentów. Mogę za to kupić dokładnie to, o czym marzę. Nie ma mowy o nietrafionym lub mniej przydatnym prezencie. Oczywiście nie każdemu wypada wręczyć taki podarunek, ale to już chyba każdy wie i ma rozeznanie w temacie. Dostaliśmy też szybkowar i okropnie elektryzujący się koc (macie jakieś rady?). Jak Wam podobają się prezenty :)? Jakie podarunki spod Waszych choinek zaskoczyły Was najbardziej? Ciepło pozdrawiam! Karolina.

wtorek, 3 stycznia 2017

2017 - Nowy Rok, nowe plany, nowe pomysły.

Cześć Kochani! Widzimy się tu pierwszy raz w NOWYM ROKU :). Na początek chciałabym Wam życzyć na kolejne 12 miesięcy wszystkiego, co najlepsze. Niech każdy dzień przynosi wiele pozytywnych chwil, a motywacja do spełniania planów i marzeń nie opuszcza Was nawet na krok :)!


No właśnie, jak Wasze postanowienia noworoczne? Osobiście nigdy takowych nie czyniłam, raczej gdzieś w głowie pojawiała się myśl "zrobię to i to" i czasem realizowałam te luźne przebłyski. Niekiedy totalnie o nich zapominałam, albo wręcz przeciwnie - pamiętałam, ale nic specjalnego z nimi nie robiłam. W tym roku czuję jakąś gigantyczną, wewnętrzną motywację do działania, dlatego postanowiłam chwycić byka za rogi i zapisać w kalendarzu moje cele. Niektóre wymagają dużej dawki zaangażowania, inne mogę realizować małymi kroczkami. Zdecydowanie będzie to rok spełniania marzeń :)!


Pewne zmiany dotkną i BLOGA! Niebawem w górnym menu pojawią się nowe zakładki, a co za tym idzie strona wzbogaci się o nowe posty tematyczne. Szereg inspiracji będzie czekał na damską część obserwatorów. Kącik Pani Domu wypełni się relacjami z zakupów w IKEI, pomysłami w kwestii dekoracji czterech kątów w okresie świąt czy też poradami związanymi z codziennymi obowiązkami mieszkaniowymi. Zakładka Candle World w końcu pozwoli mi na uporządkowanie świeczkowo-woskowych wpisów. Swojego azylu doczekają się także książki oraz posty o tematyce FIT. Na pewno nie zabraknie okazji do zdobycia nagród - pierwsza wizja konkursu już kiełkuje w mojej głowie. Oczywiście nadal będę publikować podróżnicze, postcrossingowe, kulinarne i kosmetyczne posty. W tej kwestii nic się nie zmieni.

To co, gotowi na kolejny rok ze mną? Dzięki za Waszą dotychczasową obecność :)! Buziaki, Karolina.

PS. Nawet nie wiecie, jak trudno było nam w Sylwestra kupić zimne ognie... Nieee, w ogóle nie obudziłam się z tym za późno :D.