niedziela, 30 lipca 2017

Smaczna i prosta sałatka brokułowa.

Bardzo cenię sobie szybkie i łatwe przyrządzanie smacznych dań, zwłaszcza, kiedy szykuje się jakaś niezapowiedziana wizyta lub po prostu gdy mam chwilowo dość buszowania po pełnej naczyń, garnków i jedzenia kuchni. Sałatka, którą chcę Wam dziś przedstawić, zdecydowanie zalicza się do bezproblemowych i ekspresowych potraw. Jeśli dobrze zgra się wszystkie czynności ze sobą, przygotowanie zajmie naprawdę niewiele czasu.


SKŁADNIKI:
  • brokuł (około 300-400 g),
  • kostka rosołowa,
  • szynka w plasterkach (np. z kurcząt lub sopocka, około 200 g),
  • około 3 łyżki majonezu,
  • około 4 łyżki jogurtu naturalnego gęstego (może być grecki),
  • żółta papryka,
  • 3-4 jajka ugotowane na twardo,
  • sól i pieprz.
PRZYGOTOWANIE:
  1. Nasze zielone warzywko gotujemy do miękkości w wodzie z dodatkiem kostki rosołowej. Wyciągamy z garnka, odsączamy z wody na sitku, a następnie siekamy na małe cząsteczki.
  2. Szynkę, ugotowane wcześniej jajka i żółtą paprykę kroimy na małe kawałki.
  3. W oddzielnym naczyniu mieszamy ze sobą majonez z jogurtem i doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Jeśli stwierdzimy, że przygotowanego sosu jest za mało, można śmiało dołożyć kolejną łychę majonezu i jogurtu. Są to kwestie indywidualne i każdy lubi w końcu co innego.
  4. Wszystkie składniki wrzucamy do jednej miski i dokładnie mieszamy.
  5. Sałatkę przechowujemy w LODÓWCE!
Jeśli któryś ze składników Wam nie odpowiada, warto zmodyfikować przepis. Sałatkę przygotowywałam spontanicznie, wykorzystując to, co znalazłam w lodówce. Na następny raz planuję zamienić żółtą paprykę na kukurydzę z puszki (za pierwszym razem jej nie miałam). Można też dorzucić usmażonego lub upieczonego kurczaka (np. pokrojonego w kostkę) albo po prostu zamienić go z szynką. W kuchni prawie wszystkie modyfikacje są przecież dozwolone :)!

Smacznego, Karolina.

piątek, 28 lipca 2017

Czasem warto uwierzyć w przeznaczenie: Samantha Young "To, co najważniejsze".

Spokojne, nadmorskie miasteczko - któż nie kocha takiego klimatu? A gdyby tak dodać do tego tajemnicę sprzed lat, dzięki której ktoś zrozumie, czym jest prawdziwa miłość... Brzmi niezwykle intrygująco, prawda? Zapraszam zatem do Hartwell!



"Mocno przesycona erotyzmem"
USA TODAY

Jessica Huntington, silna i niezależna pani doktor, całą sobą angażuje się w pomoc dla kobiet z więzienia. Problemy podopiecznych stanowią ważny element jej codzienności. Życie prywatne nieco odsuwa na bok - zwłaszcza związki z mężczyznami. Niezbyt przyjemne doświadczenia spowodowały, iż Jessica tematu uczuć unikała jak ognia. Pewnego razu, w więziennej bibliotece, odkrywa stare listy miłosne. Postanawia dostarczyć je adresatowi - w tym celu wybiera się do Hartwell. Spokojne, umiejscowione nad morzem miasteczko oczarowuje panią doktor. Uwagę kobiety przyciąga także właściciel baru mieszczącego się przy nabrzeżnej promenadzie - oczywiście obłędnie przystojny.

Cooper Lawson także nie miał szczęścia w życiu. Niewierność żony doprowadziła do rozpadu związku i w efekcie do rozwodu. Mężczyzna postanowił skupiać się na tym, co było w jego życiu najważniejsze - na rodzinie i pracy. W chwili, gdy pierwszy raz spotyka w barze Jessicę, czuje, że mógłby ponownie pozwolić komuś zająć miejsce w jego sercu. Chemia między bohaterami staje się coraz bardziej wyczuwalna, choć kobieta stara się bronić przed zaangażowaniem się w ten związek. Cooper Lawson musi więc przekonać Jess, że mają o co walczyć.

Wiązałam z tą książką wiele nadziei i nie rozczarowałam się. "To, co najważniejsze" to takie typowe romansidło,  trochę sielankowe, ale która z kobiet sięga tylko i wyłącznie po bardzo ambitne lektury, nie pragnąc czasem zafundować sobie od nich odskoczni? Co więcej, romanse z erotyzmem w tle potrafią przyciągać mnie jak magnes :). Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na temat starych listów miłosnych. Mnie, jako miłośniczce tradycyjnej, pisanej korespondencji, wątek ten przypadł rzecz jasna do gustu. Mógłby być jedynie nieco bardziej rozwinięty. Poprowadzenie według mnie wciągającej akcji, ciekawie wykreowani bohaterowie i dobre zakończenie zdecydowanie czynią książkę wartą uwagi. Oczekiwałam chwili odprężenia i dzięki powieści Samanthy Young właśnie taką dostałam! Były chwile wzruszenia, ale też fragmenty z dawką humoru. Na plus zasługuje również oprawa wizualna - bardzo lubię takie romantyczne kadry na okładce. Co tu dużo ukrywać, wiele książek przyciąga mnie właśnie takimi ujęciami :).

Pokochałam Jess (mimo, że czasami miałam ochotę ją udusić), Coopera i całe Hartwell. Ta historia jest chwilami przesłodzona, ale tego właśnie oczekiwałam od "To, co najważniejsze". Było to moje pierwsze spotkanie z twórczością S. Young i zdecydowanie mogę je uznać za udane. Niebawem ponownie zawitam do Hartwell - tym razem dzięki książce "Wszystko, co w Tobie kocham".

Za egzemplarz książki "To, co najważniejsze"
serdecznie dziękuję Burda Książki.



niedziela, 23 lipca 2017

Nad Zatoką: "Księżyc nad przylądkiem" Colleen Coble.

Kochani, dziś przybywam z recenzją najnowszej powieści Colleen Coble pt. "Księżyc nad przylądkiem". Książka stanowi drugi tom serii "Nad Zatoką". Czy moje pierwsze czytelnicze spotkanie z tą autorką było udane? A może okazało się totalną klapą? Wszystkiego dowiecie się z dalszej części wpisu. Zapraszam zatem do lektury ;).



Mallory Davis ostatnie piętnaście lat spędziła z dala od domu. Po śmierci matki opuściła ojca, ukochanego i przyjaciół. Ostatecznie została wdową i wychowywała nastoletnią córkę Haylie. Wszystko się jednak zmieniło w chwili, gdy zadzwonił do niej ojciec. Okoliczności rozmowy wzbudziły niepokój Mallory, który, jak się okazało, był słuszny. Ktoś zamordował Edmunda Blancharda - kobieta nie miała w związku z tym żadnych wątpliwości, nawet, gdy na horyzoncie pojawiła się teoria wypadku. Przed śmiercią ojciec zdążył poprosić córkę, aby... znalazła matkę! Ale jak to, przecież kobieta zmarła piętnaście lat temu... Mallory postanowiła wrócić na Syreni Przylądek celem rozwiązania zagadki, a z prośbą o pomoc skierowała się do dawnego ukochanego, Kevina O'Connora, który także w pewnym sensie poukładał już sobie życie. Mężczyzna początkowo podchodził ostrożnie i z dystansem do Mallory...

Czy dawni ukochani będą w stanie odnaleźć wspólny język i się porozumieć? Czy rozwiążą zagadkę śmierci Edmunda? Napięcie narasta, a poza domniemanym aktem mordu oliwy do ognia dolewają pogróżki, jakie kierowane są pod adresem kobiety i jej córki. Komuś ewidentnie przeszkadza fakt, że Mallory dąży do poznania prawdy. Wszystko się komplikuje...

Muszę przyznać, że pierwsze spotkanie z twórczością Colleen Coble sprawiło mi wiele przyjemności. Książka "Księżyc nad przylądkiem" wciągnęła mnie od samego początku. Koniecznie chciałam poznać zakończenie. Ciekawiło mnie, czy prawda na temat tajemniczej śmierci ojca Mallory wyjdzie na jaw. Zainteresowanie wzbudzały także relacje pomiędzy głównymi postaciami, w szczególności Mallory i Kevina. Z książki zdecydowanie nie wiało nudą. Wątki i cała fabuła zostały poprowadzone w ciekawy sposób. Powieść trzymała w napięciu, ale i rozczulała serducho.

Jak już wspominałam, "Księżyc nad przylądkiem" jest kolejnym tomem z serii "Nad Zatoką". Zastanawiacie się pewnie, czy znajomość pierwszej części będzie niezbędna do zrozumienia drugiej. Spieszę z odpowiedzią - moim zdaniem nie! Ja sama nie miałam jeszcze okazji zapoznać się z wcześniejszą powieścią i nie czułam się zagubiona czytając kolejną.

Książka Colleen Coble jest nie tylko wciągającą powieścią, ale i takim utworem, który momentami daje do myślenia. Życie nie jest takie proste, jakby mogło się wydawać, a podejmowanie pewnych wyborów wbrew pozorom może mieć o wiele większe znaczenie, niż się przypuszcza.

Za egzemplarz książki "Księżyc nad przylądkiem"
serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dreams.

środa, 19 lipca 2017

BIOLOVE: Masło do ciała GREEN TEA.

Testowania marki BIOLOVE ciąg dalszy :)! Były już musy, peelingi, nawet świeca do masażu, więc tym razem przygotowałam dla Was wpis na temat masła do ciała. I to nie byle jakiego! Dziś na tapecie BODY BUTTER GREEN TEA.


Kiedy odkręciłam słoiczek, trochę się przeraziłam. Masło wydawało się mieć bardzo zbitą postać. Obawy zniknęły po nabraniu odrobiny kosmetyku na palce. Konsystencja okazała się być niezwykle przyjemna. Rozgrzanie nabranego masła w dłoniach poprzez ich pocieranie pozwoliło na bezproblemową aplikację na ciele, otulając je na długo delikatnym zapachem zielonej herbaty. Na plus zasługują także silne właściwości nawilżające. Kosmetyk pozostawia na skórze niewielką, lekko tłustą warstewkę, która dla niektórych może okazać się uciążliwa. Mnie to nie przeraża :). Kosmetyk powstał na bazie masła shea, wzbogaconego o zimnotłoczony olej arganowy.

Marka BIOLOVE jak zwykle mnie nie zawiodła. Na pewno jeszcze nie raz skuszę się na masło o zapachu zielonej herbaty :). Czy któraś z Was miała już okazję przetestować ten produkt :)? Odświeżający aromat zielonej herbaty pozwala zafundować sobie chwile relaksu w domowym zaciszu niczym w salonie SPA, dlatego jeśli jeszcze nie spróbowałyście tego masła, to koniecznie to nadróbcie :). Pozdrawiam, K.

piątek, 14 lipca 2017

Danuta Pytlak - "Powiem Ci, kim jesteś".

Hej Kochani! Zbliża się weekend, a jak wiadomo, to idealny moment, aby zrelaksować się z książką w ręku :). Książkoholicy w szczególności cieszą się na te chwile. W związku z tym tematem przygotowałam dla Was recenzję powieści "Powiem Ci, kim jesteś" autorstwa Danuty Pytlak.


"Zmień zasady gry"

Praca w jednym z Warszawskich banków to mieszanka układów i układzików, kolesiostwa zadzierającego nosa, popleczników, a nawet i zdobywania pozycji dzięki bardzo zażyłym stosunkom z wyrachowanym szefem. Zdarzają się jednak uczciwi pracownicy - jednym z nich był nowozatrudniony Adam. Spokojny, nieco wycofany, ale sumienny mężczyzna. Adam, zniesmaczony zachowaniem niektórych ze współpracowników, postanowił w firmie zająć się swoimi obowiązkami, nie zważając na wybryki innych. Problem pojawił się jednak podczas wyjazdu integracyjnego. Hubert, jeden z jego korporacyjnych "kolegów", postanowił zorganizować niezbyt udaną niespodziankę dla Adama. Zrodził się poważny konflikt między mężczyznami. Adam nie spodziewał się nawet, jakie będą konsekwencje tej utarczki... Zwłaszcza, że właśnie poznał Asię, jedną z pracownic banku. Z jednej strony szczęśliwy związek, z drugiej zaś narastająca nagonka ze strony Huberta. Czy ta sytuacja odbije się także na dziewczynie?

Autorka osadziła akcję w środowisku korporacyjnym, tak więc można się spodziewać zarówno pracowników kierujących się uczciwością, jak i typowych hien, których charakter zdecydowanie nie należy do najprzyjemniejszych. W takim otoczeniu ciężko jest zachować dobre relacje z innymi, zwłaszcza, jeśli chodzi o głębsze uczucia. Pisarka w swej powieści ukazuje, że praca w korporacji, będąca często spełnieniem marzeń wielu młodych, wykształconych ludzi, niesie wiele zagrożeń.

Początkowo miałam problem z tą książką. Krótkie streszczenie z okładki zachęciło mnie, aby ją przeczytać. Niestety, kilka pierwszych rozdziałów specjalnie mnie nie wciągało. Nie należę do osób, które od tak odkładają daną powieść i o niej zapominają. Zawszę daję szansę, aby dana lektura mnie jednak zadowoliła. Poza tym nie lubię nie kończyć książek po kilkunastu stronach, chcę poznać całość i móc dopiero wtedy wydać osąd. Być może dzięki tej praktyce uświadomiłam sobie, że powieść Danuty Pytlak jest naprawdę fajna! Mniej więcej przy 50tej stronie poczułam, że treść zaczyna mi się podobać. Polubiłam głównego bohatera - Adama, a także kilka innych postaci. Znalazły się oczywiście i czarne owce, których istnienia po prostu nie mogłam zdzierżyć. Książka wywołała we mnie różne emocje, co zdecydowanie stanowi jej pozytywny aspekt. Sięgając po utwory literackie mam nadzieję na przeżywanie wydarzeń razem z bohaterami. Nie chcę czytać od deski do deski bez jakichkolwiek odczuć.

Książka podobała mi się, aczkolwiek bardzo wymagających czytelników mogłaby nie zadowolić. Ogólny zarys fabuły i kreacja bohaterów przypadły mi do gustu. Cieszę się, że mogłam poznać twórczość kolejnej polskiej pisarki.

Za egzemplarz książki "Powiem Ci, kim jesteś"
serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.

poniedziałek, 10 lipca 2017

"Oszukany" Minitort Kinder.

Ostatnich kilka miesięcy musieliśmy przeżyć bez piekarnika. Dla kogoś, kto uwielbia pichcić (czyt. dla mnie) było to ogromnym ograniczeniem. Zwłaszcza, że naprawdę sporą część posiłków przyrządzałam właśnie w piekarniku. Nie mam tu na myśli tylko ciast, ale i beztłuszczowe przygotowywanie mięsa. Kilka dni temu w końcu wybraliśmy nowy sprzęt, jednak było to już po urodzinach Adasia. Na święto musiałam poradzić sobie bez piekarnika. Pokusiłam się więc o małe ciacho z lodówki, mające w swej formie nawiązywać do tortu à la Kinder.


WARSTWA I - SPÓD

Składniki: opakowanie herbatników maślanych (np. z Lidla, około 200-250 g), 3/4 tabliczki mlecznej czekolady, łycha oleju kokosowego w temp. pokojowej.

Przygotowanie: Herbatniki mielimy na pył, łączymy z roztopioną w kąpieli wodnej czekoladą i dodajemy olej kokosowy. Mieszamy dokładnie do połączenia wszystkich składników. Wyłożoną papierem okrągłą formę (u mnie o średnicy 15 cm) wypełniamy masą, dociskając starannie, aby spód dobrze się związał. Naczynie wkładamy do lodówki na około 1,5 godziny. 

WARSTWA II - KREM KAJMAKOWY

Składniki: około 1/3 puszki gotowego kajmaku, niecałe 3/4 opakowania serka mascarpone.

Przygotowanie: Na około 5-10 minut przed wyciągnięciem spodu możemy zabrać się za pierwszy, bardzo prosty krem. Po prostu miksujemy kajmak z serkiem, a następnie masę rozprowadzamy po zwartym już spodzie. Formę wkładamy ponownie do lodówki, na około godzinę.

WARTSWA III - KREM Z BITEJ ŚMIETANY, MASCARPONE I BIAŁEJ CZEKOLADY

Składniki: śmietana 30% 200g, tabliczka białej czekolady, około 1/4 opakowania serka mascarpone.

Przygotowanie: Śmietanę wkładamy na 5-10 minut do zamrażarki. W tym czasie czekoladę rozpuszczamy w kąpieli wodnej, a następnie odstawiamy do ostudzenia, mieszając co jakiś czas. Schłodzoną śmietanę ubijamy w wysokim naczyniu, łączymy ją z serkiem i czekoladą. Po rozprowadzeniu kremu na cieście wkładamy całość na 15-20 minut do lodówki. 

WARSTWA IV - DODATKI

Składniki: mini piegi Delecta, Kinder Bueno, czekoladki Kinder.

Przygotowanie: Czekoladki Kinder oraz Kinder Bueno dzielimy na kawałki według uznania, a następnie wbijamy w górną warstwę kremu. Odstawiamy do lodówki na minimum godzinę. Kolorowe mini piegi zostawiamy na koniec. Sypiemy nimi przed podaniem ciasta, gdyż po dłuższym leżakowaniu puszczają kolor. 

Z dodatków warto też pomyśleć o jajku niespodziance - na urodziny jak znalazł :). Standardowo biednemu wiatr w oczy wieje i w sklepach, które odwiedziłam, Kinder Surprise nie było! Polecam też, jeśli czas Wam pozwoli, zrobić ciacho tego samego dnia, przed imprezą. Obowiązki zmusiły mnie do przygotowania tortu na raty - wieczorem jednego dnia i po pracy drugiego, kiedy to właściwie musiałam dołożyć kolorowe piegi i świeczki. Przez noc czekolada z batoników "spociła się", co pewnie zauważyliście na zdjęciu. Na szczęście smak pozostał bez zmian :).

W przyszłości marzy mi się przygotowanie tortu à la Kinder "z prawdziwego zdarzenia". Teraz, kiedy w końcu kupiliśmy nowy piekarnik, właściwie nic nie stoi na przeszkodzie. Piekł ktoś z Was kiedyś takie ciacho :)? A może nie lubicie tego typu wariacji? Jak zawsze czekam na komentarze. Ściskam Was serdecznie!

PS. Wybaczcie mi chwilową nieobecność na Waszych blogach! Ostatnio miałam trochę mniej czasu na szperanie w sieci, na szczęście teraz mogę nadrobić zaległości :). 

środa, 5 lipca 2017

BIOLOVE: Peeling do stóp GREEN TEA.

Zadbanie o kondycję skóry stóp to dla mnie bardzo ważny element pielęgnacji, a w szczególności przed i w trakcie sezonu wakacyjnego. Chyba każda kobieta marzy, aby latem bez obaw wsunąć na nogi niewiele zakrywające klapki. Poza wklepywaniem kremów i mechanicznym usuwaniem naskórka dzięki pilnikowi Sholl, o którym pisałam tutaj, bardzo często stosuję peelingi. Jednym z nich jest peeling do stóp GREEN TEA mojej ukochanej marki BIOLOVE.


Zamknięty w małym słoiczku kosmetyk ma fajną konsystencję - ścisłą, ale nie nadmiernie twardą. Bez większego wysiłku mogę nabrać dowolną ilość na palce, a spotkałam się już kiedyś z bardzo zbitymi produktami i wierzcie, irytowało mnie to maxa. Wygodna forma opakowania pozwala na pełne wykorzystanie zawartości, nic nie trzeba rozcinać ani siłować się przy wydobywaniu końcówki peelingu. Przecież nic nie może się zmarnować :D. Na plus zasługuje delikatny, przyjemny dla nosa, odświeżający zapach zielonej herbaty. Czy peeling sprawdza się jako zdzierak? Dla niewiele wymagających stóp na pewno będzie to niezłe rozwiązanie. Moje potrzebują nieco więcej uwagi i pracy, dlatego też nie oczekiwałam jakichś spektakularnych efektów. Peeling BIOLOVE dzięki ostrym drobinkom fajnie ściera naskórek, w pewnym stopniu wygładził skórę moich stóp. Czułam też delikatne nawilżenie, aczkolwiek ja i tak zawsze muszę zaaplikować sporą ilość kremu :).


Peeling do stóp o zapachu zielonej herbaty marki BIOLOVE kupicie tylko w sieci Kontigo (stacjonarnie lub przez sklep www). Za 100 ml zapłacicie około 15 złotych. Pojemność może wydawać się mała, jednak wierzcie, ten produkt jest wydajny i wart swojej ceny. Ktoś z Was miał okazję stosować ten peeling albo inne kosmetyki BIOLOVE? Dajcie znać w komentarzach! Buziaki, Karolina.

niedziela, 2 lipca 2017

The Coincidence: "Przyszłość Violet i Luke'a".

Witajcie Kochani! Zgodnie z obietnicą przybywam z recenzją czwartego tomu serii "The Coincidence" autorstwa Jessiki Sorensen. "Przyszłość Violet i Luke'a" stanowi kontynuację losów bohaterów z poprzedniej części, o której pisałam TUTAJ.



"Przeznaczenie znów krzyżuje drogi Violet i Luke'a, a piętno przeszłości wciąż nie daje o sobie zapomnieć."

Kiedy Luke i Violet odkryli, że matka chłopaka była powiązana ze śmiercią rodziców dziewczyny, ich kontakt urwał się na kilka miesięcy.  Violet wróciła do swojego ex, Prestona, a Luke znowu wplątał się w kłopoty. Tym razem chodziło o pokera i grę w nieodpowiednim towarzystwie... I jak to bywa, w gorszym momencie jego życia los ponownie połączył go z Violet. Oboje wyruszyli do Vegas, a ich wyprawie przyświecał jeden cel - zarobić na dług Luke'a. A przynajmniej spróbować.

Podróż do Vegas wzbudziła w dziewczynie masę wątpliwości. Violet czuła się wewnętrznie rozdarta. Z kim powinna być? Czy powrót do Prestona był błędem? Może to Luke jest jej pisany? W końcu przy nim jej życie wydawało się być lepsze, a on sam okazywał jej troskę... Wewnętrzne, emocjonalne burze dziewczyny pogłębiły się jeszcze bardziej, gdy detektyw przekazał jej pewne informacje. Czy po tej wiadomości Violet będzie umiała komukolwiek zaufać?

Sorensen po raz kolejny mnie nie zawiodła. Autorka ponownie zafundowała bogaty wachlarz odczuć. Interesująca fabuła wciągała samego początku, co rusz wywołując różnorakie emocje. Bohaterowie, dzięki skomplikowanym charakterom, w ogóle nie wywoływali we mnie jakiegokolwiek odczucia nudy. Jessica porusza w swej powieści trudne tematy - alkohol, narkotyki, hazard czy też po prostu przedstawia traumatyczne doświadczenia bohaterów, które niewątpliwie przyczyniły się do ukształtowania ciemnych stron charakteru poszczególnych postaci.

"Przyszłość Violet i Luke'a" nie jest słodką, cukierkową, romantyczną powieścią, którą czyta się lekko i przyjemnie przy kubeczku ulubionej herbaty. Tytułowym bohaterom towarzyszyło wiele bolesnych odczuć, los przecież ich nie oszczędzał. Czytelnik musi być przygotowany na wątki, przy których będzie pękać serce, przy których poczuje się tak samo rozdarty, jak bohaterowie.

Czwarta część cyklu, podobnie jak poprzednie części, zdecydowanie zasługuje na uwagę. Dzięki serii "The Coincidence" Jessica Sorensen trafiła do grona pisarzy, których sobie bardzo cenię, a losy Callie, Kaydena, Luke'a, Violet i pozostałych bohaterów stały się jednymi z moich ulubionych powieści.

Za egzemplarz książki "Przyszłość Violet i Luke'a"
serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.