wtorek, 28 czerwca 2016

Szwedzki naleśnik pieczony.

Smaczny poranek to pierwszy krok do udanego dnia. Dlatego też nie mogę nie podzielić się z Wami przepisem na pieczone naleśniki, odskoczni od tradycyjnych, smażonych placuszków. Na danie trafiłam przypadkiem - wpisałam w Google "naleśniki pieczone" i przeniosłam się na Filozofię Smaku. Z racji braku kilku produktów wprowadziłam delikatne modyfikacje.


Składniki:

1. 0,75 szklanki mąki pszennej.
2. 1 szklanka mleka.
3. 3 jajka.
4. 3 łyżki cukru trzcinowego.
5. Niecała szklanka borówek świeżych lub mrożonych - u mnie czarna porzeczka.
6. Cukier puder do prószenia.
7. Opcjonalnie dodatki - jogurt, świeże owoce, dżem itp.


Przygotowanie:

1. Do miski wlewamy mleko, wbijamy jajka i wsypujemy cukier. Mieszamy trzepaczką do połączenia składników.
2. Dodajemy przesianą mąkę i mieszamy. Możemy chwilę pomiksować.
3. Piekarnik nagrzewamy do 220 stopni. Formę do tarty należy wysmarować tłuszczem - najlepiej olejem kokosowym, ale może być też masło.
4. Ciasto wylewamy do formy i wstawiamy całość na około 20-30 minut do piekarnika - moje piekło się jakieś 23-24 minuty.
5. Po 5 minutach od pierwszego włożenia wyciągamy na sekundę formę, aby posypać ciasto borówkami/porzeczkami.
6. Gdy już się zarumieni, wyciągamy placuszek z piekarnika. Posypujemy cukrem pudrem, kroimy jak pizzę i możemy się częstować :).


Taki pieczony naleśnik to naprawdę bardzo fajna opcja na urozmaicenie codziennego menu. Warto przygotować go szczególnie, gdy  ma się wolny, weekendowy poranek. Placek wystarczy dla dwóch osób, które nie są wielkimi obżartuchami. Nie zapomnę pytania Adama - "to my dzisiaj na śniadanie jemy ciasto?" :D. Faceci! Buziaki, Karolina.

sobota, 25 czerwca 2016

Yankee Candle: Wosk Summer Peach.

Chryste! Czy Wy także nie możecie dziś oddychać :D? Tak czekałam na słońce, chciałam się poopalać, ale dziś to chyba nie jest możliwe. Najchętniej zanurzyłabym się w wypełnionej chłodną wodą wannie i z niej nie wychodziła. Ups... Nie mam wanny. Cóż, pozostaje mi myśleć o innych przyjemnościach, z którymi to właśnie dziś do Was przychodzę. Na tapecie letni wosk od Yankee Candle, zamówiony niedawno na Goodies.pl.


SUMMER PEACH pochodzi z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Po rozpaleniu wosku w kominku uwalniają się aromaty soczystych brzoskwiń, jednych z moich ulubionych letnich owoców. Delikatnie wyczuwalna jest słodycz wanilii. Produkt idealny na panującą aktualnie porę roku, choć w moim odczuciu lepiej po niego sięgać w mniej upalne dni, aby zapach nie mieszał się z wszechobceną duchotą. 


Wosk jest wydajny, niemdlący, pali się standardowo do 8 godzin. Szczerze przyznam, że korci mnie, aby skusić na świecę Summer Peach z niedawno wypuszczonej na rynek kolekcji Riviera Escape. Te zapachy hipnotyzują!

Czy ktoś z Was używał może innego wariantu z Riviera Escape? Chętnie poczytam Wasze opinie! Zastanawiam się nad zakupem wosku o takiej samej nazwie, pytanie tylko czy się nie zawiodę? Całuję CHŁODNO, Karolina :).

wtorek, 21 czerwca 2016

Czerwcowy book haul.

Hej :). Nie ma co ukrywać, w tym miesiącu zaszalałam do granic możliwości swojego portfela. Na półkę trafiło sporo nowych książek, tym samym zapełniając ją po brzegi. Miejsca póki co na nową nie mamy, dlatego ratuję się wywożeniem przeczytanych już pozycji do rodziców :D. Mama zachwycona nie jest, ale cóż począć, kiedy człowiek trafia na takie promocje - większość książek zakupiłam od 35 do 45 % taniej, głównie w internetowej kięgarni Świat Książki.

1. "Kiedy odszedłeś" Jojo Moyes. No musiałam, musiałam! Pierwsza część totalnie mnie oczarowała, mogłabym nawet śmiało powiedzieć, że "Zanim się pojawiłeś" to najpiękniejsza książka, jaką posiadam w swojej biblioteczce. Ostatnio byliśmy w kinie i wspomnienia znowu ożyły.



2. "Bezpieczna przystań", "Noce w Rodanthe", "Ślub" - Nicholas Sparks. Uwielbiam książki tego autora. Dotychczas kupowałam wydania kieszonkowe, od czasu do czasu wydanie normalne. Kiedy ostatnio dostałam maila o dużej przecenie, nie mogłam się oprzeć.




3. "Ocalenie Callie i Kaydena" Jessica Sorensen. Kolejna część historii, którą opisywałam już wcześniej na blogu. Czytałam różne opinie na jej temat, no ale najlepiej przekonać się na własnej skórze, jak to tak naprawdę z tą książką jest.



4. "Po prostu bądź", "Cześć, co słychać?" Magdalena Witkiewicz. Dawno nie sięgałam po nic polskiego. Ostatni raz chyba z dwa lata temu! O autorce przeczytałam wiele dobrego, więc czemu nie spróbować? Pierwsza książka dla mnie, druga na prezent dla Babci.




5. "Awaria małżeńska" Natasza Socha, Magdalena Witkiewicz. Co tu dużo mówić, podobno absolutny hit.


6. "Miłość i kłamstwa" Cecelia Ahern. Bardzo lubię panią Ahern, a właściwie jej twórczość, dlatego też nie mogłam sobie odmówić najnowszej pozycji tej autorki. Mam nadzieję, że i ta książka mnie nie zawiedzie.


7. "Pamiętniki Wampirów" Księga 1, L.J. Smith. Serial uwielbiam, choć mam sporo do nadrobienia, bo utknęłam chyba gdzieś w szóstym sezonie, kiedy Elena wymazała wszystkie wspomnienia związane z Damonem. Kiedyś chciałam zapoznać się z wersją pisaną, więc kiedy teraz nadarzyła się okazja, bez wątpliwości sięgnęłam po książkę i udałam się z nią do kasy - tak, akurat tę pozycję kupiłam w stacjonarnej księgarni Matras.


8. "Ślepa wierzba i śpiąca kobieta" Haruki Murakami. Wydanie kieszonkowe, które udało mi się wygrać w konkursie u Agnieszki na blogu :). Bardzo dziękuję za książkę i kilka dodatkowych kolorowanek <3.


Wszystkie egzaminy mam szczęśliwie za sobą, pozostają sprawy związane z obroną, tak więc mam teraz trochę czasu na nadrabianie książkowych zaległości. Tyle na to czekałam! No i moje książki też :). Przesyłam gorące całusy, pamiętajcie o dzisiejszym meczu! Kibicuję oczywiście POLSCE. Karolina.


niedziela, 19 czerwca 2016

Kangusowe ciasto.

Witam wszystkich obecnych tu łakomczuchów! Dziś na deser serwuję naprawdę dobre i słodkie ciacho. Swego czasu trafiłam na fanpage'u Kobiece Inspiracje na ciekawy, o zupełnie innym tytule przepis w formie wideo. Zanotowałam niezbędne składniki i kiedy w końcu znalazłam wolne pięć minut, postanowiłam ich nie zmarnować i spędzić je w kuchni. Dawno przecież nic nie majstrowałam przy jedzeniu :). Delikatnie zmodyfikowany przepis leci do Was!


Składniki:

1. Duże opakowanie herbatników pełnoziarnistych - około 230 g.
2. 2 tabliczki czekolady - 100 g białej, 100g mlecznej.
3. 350 ml śmietanki 30-36 % (użyłam 30 % z Piątnicy).
4. 250 g mascarpone (tutaj także z Piątnicy, ale polecam też ten z Lidla).
5. 100 g masła.
6. Płatki Nestle Kangus - 3-3,5 szklanki (mogą być też podróbki, np. "Pszenica prażona w polewie miodowej" z Auchana, którą to użyłam).


Przygotowanie:

1. Do rozdrabniacza wrzucamy 200 g herbatników i zamieniamy je w drobny mak. 
2. Masło rozpuszczamy, gdy już będzie płynne zestawiamy garnuszek z kuchenki i powoli dosypujemy sypkie herbatniki, stale mieszając.
3. Po połączeniu się składników układamy pierwszą warstwę na spodzie wyścielonej papierem tortownicy. Dociskamy, np. szklanką, a potem odstawiamy na godzinę do lodówki.
4. Po około 45-50 minutach rozpuszczamy w kąpieli wodnej białą czekoladę. Odstawiamy do wystygnięcia, mieszając co jakiś czas.
5. Ubijamy na sztywno 200 ml schłodzonej śmietanki. Następnie, również mikserem, łączymy ubitą śmietankę z serkiem mascarpone. Do tego na sam koniec dodajemy czekoladę i miksujemy.
6. Do powstałej masy dosypujemy 2,5-3 szklanki płatków, w zależności ile postanowiliśmy ostatecznie ich wykorzystać. Starannie mieszamy, a następnie wykładamy na warstwę z herbatników.
7. Na wierzch kruszymy już palcami herbatniki, jeden dzielimy mniej więcej na 4-5 części i równomiernie rozkładamy. Blaszka wędruje do lodówki na 30 minut.
8. Po około 20 minutach roztapiamy tym razem mleczną czekoladę. Odstawiamy do wystygnięcia.
9. Ubijamy 150 ml schłodzonej śmietanki, a następnie łączymy ją z czekoladą. Ciemna masa wędruje na górę ciasta.
10. Na koniec posypujemy wierzch pozostałymi płatkami i wstawiamy ciasto do lodówki. Można je spróbować po około 2 -3godzinach, jednak najsmaczniejsze będzie na drugi dzień.
SMACZNEGO!


Ciasto zaczęłam przygotowywać w piątek około godziny 15tej. Nie minęła doba, a w zlewie już czekała na zmycie absolutnie pusta blaszka. Nie było nawet okruszka. Cóż, tylko czekać, aż nam pójdzie w boczki :D. Pozdrawiam serdecznie, Karolina.

piątek, 17 czerwca 2016

Pielęgnacja twarzy ze szczoteczką elektryczną Rival de Loop.

Hej! W końcu przyszedł weekend, a razem z nim chwila wolnego czasu. Nie byłabym sobą, gdybym nie wykorzystała go na napisanie dla Was kilku słów. Otóż mój cudowny mężczyzna postanowił kolejny raz mnie zaskoczyć (o pierwszym razie pisałam tu) i tym sposobem do moich kobiecych gadżetów dołączyła elektryczna szczoteczka do oczyszczania twarzy marki Rival De Loop. 


Zaawansowane technologicznie narzędzie pielęgnacyjne pomaga oczyścić twarz z nieczystości, takich jak tłuszcz czy pozostałości kosmetyków do makijażu. Urządzenie wspiera pielęgnację cery wpływając na zachowanie jej młodego i zdrowego wyglądu. Po zastosowaniu elektrycznej szczoteczki do twarzy kosmetyki służące pielęgnacji cery szybciej się wchłaniają, a jej elastyczność się poprawia. Miękka i gładka twarz to wynik usunięcia martwego naskórka, a także odblokowania porów, w których nierzadko gromadzą się zaskórniki. Stosowanie Rival de Loop przyspiesza odnowę komórek, opóźnia procesy starzenia się skóry oraz poprawia jej koloryt.



Stosowanie urządzenia jest proste jak popularna bułka z masłem. Wystarczy nanieść niewielką ilość żelu (ja stosuję ten z Nivei) i oczyścić za pomocą szczoteczki twarz oraz szyję. Oczywiście należy omijać okolice oczu i nie przyciskać zbyt mocno główki, gdyż może skutkować to podrażnieniem skóry. Na koniec zabiegu wystarczy spłukać twarz, a następnie dobrze ją osuszyć i nałożyć ulubiony krem. Szczoteczkę myjemy i odstawiamy do wysuszenia. 



Zestaw można kupić w Rossmannie za około 35-40 złotych, wszystko zależy od tego, czy trafimy na promocję. W kartoniku znajduje się eleganckie etui, w którym umieszczone jest główne urządzenie oraz zestaw 4 głowic - 2 miękkich do skóry wrażliwej (te takie jakby niebieskie" oraz 2 do normalnej (białe włosie). Co jakiś czas należy je wymieniać, ale z tym problemu nie będzie. We wspomnianej drogerii można zakupić 2 sztuki jednego rodzaju w cenie około 10 zł. Do kartonika dorzucono także 2 baterie - tak, urządzenie nie jest ładowane elektrycznie, trzeba pamiętać o paluszkach. Na zestaw obowiązują 24 miesiące gwarancji. 


Do tej pory używałam manualnej szczoteczki For Your Beauty z Rossmanna. Czasem masowałam twarz na sucho, czasem przy użyciu żelu oczyszczającego. Wiadomo jednak, że kiedy człowiek ma do dyspozycji elektryczne urządzenie, przywiązanie do tradycyjnych metod zaczyna gasnąć. Powiem szczerze, że i ja teraz nie wyobrażam sobie powrotu do manualnego dbania o cerę! Czy ktoś z Was używał tego typu urządzenia w codziennej pielęgnacji twarzy? Czekam na opinie :). Całuję, K.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Spacer po słonecznej Rewie.

Hej! Jak minęła Wam sobota i niedziela :)? Mam nadzieję, że w pełni wypoczęliście i dziś wkroczyliście w nowy tydzień z naładowanymi akumulatorami. Muszę przyznać, że nasz miniony weekend spędziliśmy naprawdę sympatycznie. Długo czekaliśmy na takie chwile, bowiem ostatnimi czasy nasz grafik należał do napiętych i tak naprawdę nie mieliśmy wiele czasu ani na swoje sprawy, ani dla siebie. Postanowiliśmy nadrobić braki i wczoraj ruszyliśmy do Rewy - wioseczki rybackiej, którą lubimy od czasu do czasu odwiedzać. O Rewie pisałam już jakiś czas temu, w jednym z pierwszych postów, jakie pojawiły się na blogu. Oczywiście nie każdy z Was jest tu ze mną od początku, a i ja wówczas jedynie o niej wspomniałam, tak więc dziś wrócę do tematu i napiszę trochę szerzej.


Rewa znajduje się w bardzo malowniczym miejscu - mianowicie  chodzi o Mierzeję Rewską. W okresie opadania wód ujawnia się niecodzienna atrakcja, jaką jest Rybitwia Mielizna. Mająca około 10 km długości wąska mielizna łączy Cypel Rewski z Półwyspem Helskim. Na większości odcinków ma do metra głębokości, co pozwala na piesze przejście z Rewy do Kuźnicy Helskiej, co roku więc dla chętnych śmiałków organizowany jest tą trasą "Marsz Śledzia". Ruch turystyczny w sezonie jest wzmożony, co wiąże się nie tylko z ogólną atrakcyjnością miejsca i chęcią spędzenia tam czasu. Piaszczysty Cypel Rewski osłania niewielką zatoczkę, a taki układ sprzyja uprawiającym windsurfing. Dodatkową atrakcję stanowi bioluminescencja zachodząca w sierpniowe noce. Poruszające się w wodzie małej zatoki ryby i inne przedmioty powodują pojawianie się smug turkusowego światła.


Do Rewy daleko nie mamy, znajduje się bowiem między Gdynią a Puckiem. Oczywiście udaliśmy się tam samochodem, ale spokojnie można dojechać  do Rewy autobusem gdyńskim. Wówczas nie trzeba się martwić o miejsce parkingowe, gdyż w sezonie znaleźć takowe to niczym odkopanie w ogródku skarbu. Na szczęście wczoraj nie było tak źle i zaparkowaliśmy tam, gdzie zawsze. Tam też zostawiliśmy auto, gdy Adaś zabrał mnie na drugą randkę :).












Spacer zdecydowanie nam się udał, a pogoda dopisała! Po powrocie zasiedliśmy do obiadu, a potem kibicowaliśmy naszej drużynie piłkarskiej :). Oby ten tydzień był tak udany, jak miniony weekend. Ściskam ciepło, Karolina.

piątek, 10 czerwca 2016

Yankee Candle: Duża świeca Vanilla Cupcake.

Witajcie! Długo czekałam na tę chwilę. Wyobrażałam sobie moment, kiedy w końcu ONA znajdzie się w moich rękach. W końcu się udało. Odwiedziłam stronę sklepu Goodies.pl, wyszukałam produkt, zamówiłam. Duża świeca od Yankee Candle jest moja!



Vanilla Cupcake to mój ulubiony wariant, o którym już pisałam w woskowym poście. Duży słój pochodzi z aromatycznej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Zapach świecy niewiele się różni od wosku. Wyczuwalne aromaty są identyczne - główna bohaterka, czyli waniliowa babeczka w towarzystwie lukru, cytryny i biszkoptu. Zapach jest jedynie delikatniejszy, ale to głównie z tego powodu, iż w kominku możemy regulować jego intensywność, a ja jestem chyba mistrzem tego typu wzmacniania poziomu doznań :D. Duży słój to największy dostępny wariant świecy (17,5 cm, 623 g). Według opisu producenta produkt powinien służyć nam od 100 do 150 godzin. Cena jest trochę powalająca, ale z drugiej strony, dlaczego odmawiać sobie przyjemności :)? Nikt nie każe przecież wykupić od razu całego sklepu. A marzenia trzeba spełniać, nawet te drobne :D. 


Warto pamiętać o kilku sprawach. Przede wszystkim o długich zapałkach, które przydadzą się, gdy knot zacznie schodzić coraz niżej. Gasząc płomień wystarczy zamknąć dopływ tlenu po prostu pokrywą słoika, a przy kolejnym odpaleniu delikatnie ściąć górę knota, można zrobić to palcami. Dzięki takiemu zabiegowi świeca nie będzie się nam kopcić, ani też do wosku nie wpadną zwęglone kawałeczki. Nie zdziwcie się także, jeśli pewnego dnia stwierdzicie, że świeca chyba przestała tak intensywnie pachnieć. Po prostu człowiek przyzwyczaja się do towarzyszących mu aromatów, to trochę tak jak z perfumami. Najlepiej palić jednorazowo świecę do 4 godzin.

Bardzo podoba mi się forma słoika - świeca pięknie się w nim prezentuje, a po wszystkim można przeznaczyć go do innych celów, np. zbierania drobniaków, co sama zamierzam zrobić. A Wy, macie swoje ulubione świece :)? Ściskam Was Kochani, Karolina.

środa, 8 czerwca 2016

GOTOWA NA LATO: Woda zdrowia doda!

Stanowi około 60-70 % masy osoby dorosłej, w 75 % jest składnikiem mięśni, a w 90 % krwi. Bez niej transport substancji odżywczych do komórek w organizmie byłby niemożliwy.  Woda. To jej nie może jej zabraknąć w Twoim codziennym menu!


Woda przyczynia się do usuwania produktów będących efektem przemiany materii. Dzieje się tak, ponieważ wspomaga ona pracę nerek, a te z kolei stanowią naturalną oczyszczalnię organizmu z odpadów metabolizmu. Gdy w organizmie brakuje wody, nerki nie mogą w pełni funkcjonować prawidłowo i odbija się to zaleganiem toksyn.


Woda wspomaga także odchudzanie, natomiast nie przyspiesza metabolizmu (a jedynie go wspiera). Wypełnia żołądek, oszukując w ten sposób organizm - czujemy się syci, a więc nie podjadamy. Chcąc zrzucić trochę zbędnych kilogramów, warto sięgać po wodę bez bąbelków. Pijąc gazowaną w jelitach zaczynają się gromadzić gazy, powodujące w efekcie niechciane wzdęcia. Jeśli macie problem z piciem najzwyklejszej wody, możecie urozmaicić ją wrzucając do szklanki plasterek cytryny lub limonki. A może garść truskawek? Od niedawna panuje istny szał na owocową wodę ;).


Nasze samopoczucie w dużej mierze zależy właśnie od wody! Jeśli nie wypijemy w ciągu dnia chociaż 1-1,5 litra, nasz organizm będzie dawać sygnały o osłabieniu. Znużenie, drżenie rąk, zawroty głowy nie brzmią ciekawie, prawda? Oczywiście nie zawsze jest okazja, aby sięgnąć po butelkę przezroczystego płynu. Często jesteśmy w terenie przez dłuższy czas i nie mamy dostępu do toalety, a wiadomo, jak jest potrzebna po opiciu się :P. Sama doskonale coś o tym wiem, niedawno pracowałam 10 godzin bez przerwy, więc aby wytrzymać, nie zaczerpnęłam nawet kropelki...  Potem musiałam odchorować swoje! Także warto jednak pamiętać, aby mieć zawsze ze sobą wodę i w razie potrzeby wziąć nawet głupiego łyka. Brak odpowiedniej ilości wody w organizmie przyczynia się także do nadwagi, zaparć i przesuszenia skóry.

Oczywiście są pewnie granice. Nie należy wypijać powyżej 5 litrów dziennie, ponieważ może to skutkować przewodnieniem, a w efekcie wzrostem ciśnienia tętniczego krwi. Nie zapominajcie o wodzie szczególnie latem! Ja piję wodę, 2 litry dziennie, a Wy :)? Pozdrawiam, Karolina.


Wszelkie zamieszczone w poście zdjęcia pochodzą z wyszukiwarki grafiki Google.

niedziela, 5 czerwca 2016

SCHOLL: Elektryczny pilnik do stóp Velvet Smooth.

Wyślij faceta do sklepu po jedną pierdółkę, a wróci Ci z dodatkowymi zakupami! Ale wiecie co? W ogóle się nie złoszczę. Ba, jestem przeszczęśliwa, bo Adaś trafił idealnie w mój gust i moje potrzeby. Tym oto sposobem stałam się posiadaczką elektrycznego pilnika do stóp marki Scholl.


Bezprzewodowe urządzenie służy do pielęgnacji stóp zarówno na sucho, jak i podczas kąpieli czy brania prysznica. Specjalnie zaprojektowana głowica obrotowa pozwala na usunięcie zrogowaciałego naskórka już po pierwszym użyciu. Wystarczy delikatnie przesuwać pilnik po skórze (w jednym miejscu max 3-4 sekundy), aż do uzyskania pożądanego efektu. Jeśli przyciśniemy go zbyt mocno do skóry, automatycznie się zatrzyma. Po zabiegu wystarczy opłukać stopy i wmasować krem.


W zestawie znajduje się ładowarka oraz wtyczka. W ten sposób pilnik możemy ładować albo poprzez port USB, albo tradycyjnie, w gniazdku. Podczas ładowania nie należy korzystać z urządzenia.



Niechciany naskórek możemy usunąć z niską bądź wysoką prędkością pracy. Przełączaniu trybu służy przycisk znajdujący się nad guzikiem włączającym pilnik. Głowicę należy oczywiście czyścić i co jakiś czas wymieniać. 


Pilnik marki Scholl to idealny środek do pielęgnacji stóp. Stanowi wspaniałą alternatywę dla tarek i peelingów, które są jednak pracochłonne. Używając pilnika bez większych trudności pozbywamy się w krótkim czasie niechcianych niedoskonałości. W sklepach dostępne są także wersje zasilane 4ma paluszkami. Są tańsze, ale jednocześnie cięższe, a do tego nie zawsze mamy w domu baterie. 

Śmiało mogę Wam polecić Scholl Velvet Smooth! A Wy jakich używacie sposobów na gładkie i piękne stopy ;)? Pozdrawiam ciepło, Karolina.

środa, 1 czerwca 2016

Perfecta SPA: Peeling i masło Tropical Mango.

O tym, że kocham Perfectę, przeczytać mogliście w pierwszym kosmetycznym poście, jaki pojawił się na blogu. Od tego czasu spróbowałam kilka innych peelingów i maseł, ale żadne nie budziło we mnie tyle pozytywnych emocji, co moja ulubiona marka. Niedawno Perfecta zmieniła design opakowań, wprowadzając przy tym nowe zapachy. Tym sposobem biedna Karolina oszalała widząc je na półce sklepowej i postanowiła skusić się na kilka letnich, soczystych wariantów. Na pierwszy ogień serwuję tropikalne mango :).



Zestaw upolowałam na promocji w SuperPharm. Przy zakupie już przecenionego masła (8,99 zł) i peelingu (12,99 zł) za całość zapłaciłam 19,99 zł. To byłby grzech odpuścić taką okazję :D! Zacznijmy od cukrowego peelingu, który de facto użyłam jako pierwszy. Kryształki cukru zgodnie z obietnicą producenta usuwają martwy naskórek, dzięki czemu skóra jest wygładzona. Nawilżenie zapewnia olejek macadamia, a olejek ze słodkich migdałów zmiękcza skórę. Zapach jest obłędny, zdecydowanie wprowadza pozytywny nastrój. Jedynym minusem jest chyba odrobinę zbyt miękka konsystencja. Mam jeszcze starsze wersje peelingów (np. czekoladowy), w których nie zatapiało się tak łatwo palców przy nabieraniu produktu. Były o wiele lepszymi zdzierakami, niż bohater dzisiejszego wpisu.




Po chwili relaksu pod prysznicem musiałam oczywiście wypróbować masło do ciała. Pierwsze wrażenie? Odrobinę chemiczny zapach. Trochę się przeraziłam, jednak niepotrzebnie. Po rozprowadzeniu na skórze czułam obiecane mango, bez zbędnych, sztucznych dodatków. Masło szybko się wchłonęło, dobrze nawilża i przede wszystkim zapach długo pozostaje na skórze. Mam wrażenie, że tak samo, jak peeling, jest rzadsze w porównaniu do innych produktów Perfecty, z jakich korzystałam. Nie jest to jednak minus.




Zakup uważam za udany i na pewno zestaw będzie mi towarzyszyć w wiosenno-letnim okresie. Widziałam, że w owocowej serii poza nowościami pojawiły się także "stare" zapachy. O ile nie zmienił się znacząco skład, to z czystym sumieniem mogę polecić LODY MELBA - używałam ten wariant w zeszłym roku i byłam zachwycona. Niestety, mojego serca nie podbiła PINA COLADA. Ananas i olejek kokosowy totalnie mnie rozczarowały, zarówno peeling, jak i masło były zbyt tłuste.

A Wy, moje drogie Kobietki, skusiłyście się już na owocowe zapachy z Perfecty :)? Czekam na Wasze opinie! Buziaki, Karolina.