"To była najdłuższa noc w roku, kiedy wszystko może się zdarzyć.
Trzy dziewczynki zaginęły. Jedna wróciła. Opowieść się rozpoczyna…"
W pewną zimową noc dzieją się niesamowite wydarzenia. W starej, angielskiej Gospodzie pod Łabędziem nad Tamizą, słynącej z gawędziarskiej tradycji, pojawia się nieznajomy. Jest ciężko ranny, a w ramionach trzyma martwą dziewczynkę. Ku zdziwieniu wszystkich, godzinę później dziecko ożywa. Nikt nie może w to uwierzyć, jednak stało się. Czy to cud?
Mieszkańcy chcą wyjaśnić zagadkę tajemniczego, niezrozumianego zdarzenia. Co rusz pojawiają się nowe teorie mające wyjaśnić cud tamtej nocy. Czas mija nieubłaganie, wątpliwości się kumulują, a niewiadoma zdaje się nią pozostać. Sprawy nie ułatwia fakt, że dziewczynka, która zmartwychwstała, nie mówi. Nie jest w stanie odpowiedzieć na nurtujące wszystkich pytania - kim tak naprawdę jest, skąd pochodzi, czy ma jakąś rodzinę?
Zagadka zagadką, ale dziewczynki nie można pozostawić samej sobie. Chęć opieki wyrażają trzy rodziny. W ożywionym dziecku zamożna żona właściciela fabryki widzi porwaną przed dwoma laty córkę, rodzina farmerów sądzi, że to ich wnuczka, bowiem syn prowadzi dość lekkoduszny i swawolny tryb życia, a gospodyni proboszcza, skromna i skryta kobieta, w dziewczynce upatruje młodszą siostrę. Każdy ma swoją historię, swoją opowieść, w której rzeczywistość nierzadko miesza się z fantazją...
"Są historie, które powinno się opowiadać na głos.
Są takie, które powinno się opowiadać szeptem.
I są wreszcie takie, które na zawsze powinny zostać nieopowiedziane."
"Była sobie rzeka" to absolutnie wyjątkowa, przemyślana, magiczna powieść, obok której nie można przejść obojętnie. Pomijając już niezwykłe, przyciągające wzrok wydanie (oprawa graficzna to niewątpliwy atut tej książki, zachwyca w każdym możliwym calu), sama historia wciąga od pierwszej strony. To urzekająca, intrygująca baśń, naszpikowana nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Wielowątkowość eliminuje ryzyko znudzenia, a tajemniczy klimat podsyca zainteresowanie czytelnika. Sporo tych plusów, prawda? A to jeszcze nie koniec!
Diane Settrefield w swojej powieści zawarła pewne motywy, które zdecydowanie trafiły w moje czytelnicze gusta. Po pierwsze, bardzo spodobało mi się wplecenie na karty powieści pierwiastka gawędziarskiego. Snucie anegdot, legend, historii - to leży w naturze człowieka. Opowieści są przekazywane z pokoleń na pokolenia, tak ludzkość poznawała od wieków świat i swoje dzieje. W Gospodzie Pod Łabędziem w Radcot miejscowi zbierali się i ucztowali właśnie przy legendach.
Na szczególną uwagę zasługuje motyw wody, rzeki. Ta historia płynie tak, jak rzeka. Bywa kręta, niewzruszona, czasem przyspiesza, czasem spowalnia tempo. Zupełnie jak życie ludzkie, które także pełne jest niespodziewanego, nieoczekiwanego. Rozgałęzia się w różne strony, tworząc nowe historie i dając mnóstwo możliwości interpretacji otaczającego świata i rozgrywających się wydarzeń. Rzeka obecna jest w sposób zarówno metaforyczny, jak i faktyczny, w końcu akcja rogrywa się nad Tamizą.
Nie mogłabym zapomnieć o bohaterach. Każdy ma w sobie coś wyjątkowego, przedstawia odmienną historię, problemy, wywodzi się z różnych środowisk. Z jednej strony mamy do czynienia z podziałami społecznymi, nierzadko tragediami, z drugiej zaś znajdziemy coś pozytywnego, chociażby przyjaźnie. Postaci występujące na kartach powieści są bardzo realistyczne, co zbliża do nich czytelnika.
Na koniec chciałabym skupić się na stylu, w jakim została napisana "Była sobie rzeka". Autorka posługuje się językiem, który idealnie komponuje się z baśniowym charakterem powieści. Diane Setterfield słowem podkreśla magiczny klimat tej niezwykłej historii, nie zapominając o tym, aby dać czytelnikowi chwilę wytchnienia i czas na refleksje.
"Była sobie rzeka" z pewnością znajdzie się w moim zestawieniu najlepszych książek roku 2020. Tak, wiem, na takie podsumowania przyjdzie jeszcze czas, ja jednak jestem zakochana w tej książce, kolokwialnie mówiąc, na maksa!
Recenzja powstała w ramach współpracy z portalem Bookhunter.pl.
0 komentarze:
Prześlij komentarz