środa, 14 grudnia 2016

Szwecja w jeden dzień: Spacer po Karlskronie.

Cześć Misiaki! Nadszedł czas na ostatnią część relacji z naszej szwedzkiej wycieczki. Po nocnym rejsie promem i porannym zwiedzaniu z przewodnikiem przyszła pora na spacer po mieście. Co takiego widzieliśmy, jakie pamiątki kupiliśmy? Odpowiedzi szukajcie w tekście poniżej ;)!


Zwiedzanie Marinmuseum zakończyliśmy około 13tej, a do ostatniego autobusu na prom mieliśmy jeszcze sporo czasu, bodajże ponad 4 godziny, dlatego też nie spieszyliśmy się w ogóle. Na spokojnie ruszyliśmy w stronę rynku, gdzie mieści się informacja turystyczna. Gdzieś w czeluściach internetu wyczytałam, że jedna z pracujących tam pań posługuje się językiem polskim. Niestety, nie trafiliśmy na nią, a na moje 'dzień dobry' usłyszałam tylko w odpowiedzi 'hi'. Próba rozmowy w ojczystym języku okazała się nieudana, natomiast zakup pamiątek jak najbardziej wyszedł nam na plus. Staliśmy się bogatsi o 4 pocztówki do albumu i magnes, który powiększył naszą lodówkową kolekcję. Trzeba jednak przyznać, że ceny w Szwecji potrafią zmrozić krew w żyłach. Jedna widokówka kosztowała 8 SEK (niecałe 4 zł), natomiast magnes... 49 SEK (około 24 zł)!




Po załatwieniu spraw pamiątkowych ruszyliśmy do Blekinge Museum, lokalnego muzeum związanego z dziejami regionu. Przewodnik poinformował nas, że wstęp do tego miejsca jest bezpłatny, także grzechem byłoby nie wykorzystać okazji i tam nie zajrzeć. W muzeum nie dostrzegliśmy polskich tłumaczeń konkretnych eksponatów, ale to nam nie przeszkadzało, znaczenie większości z nich mogliśmy zrozumieć po prostu intuicyjnie.




Jako, że znajdowaliśmy się praktycznie o krok od Björkholmen, postanowiliśmy od razu się tam wybrać. Tak, poszliśmy do tej samej dzielnicy, którą odwiedziliśmy rano z przewodnikiem. Wybór okazał się słuszny, albowiem nie było tam żywej duszy, dokładnie tak, jak chciałam. W spokoju mogłam zająć się fotografowaniem uroczych, kolorowych, małych domków.






W Björkholmen zaczął do nas docierać wszechobecny ziąb. W końcu byliśmy na zewnątrz już dłuższą chwilę! Ledwo też chodziliśmy... Tam chyba nikt nie przejmował się oblodzeniem niektórych części ulic i chodników! Na szczęście bez żadnych poślizgów dotarliśmy ponownie do centrum, gdzie rozglądaliśmy się za kawiarnią. W końcu padło na Espresso House. Weszliśmy tam właściwie pod wpływem impulsu - kiedy na wystawowej tablicy moje oczy ujrzały ogromny kubek karmelowej latte, serce już wiedziało, gdzie tego dnia będziemy celebrować fikę.


Fika to szwedzki obyczaj, oznaczający przerwę w ciągu dnia (np. w trakcie pracy), podczas której pija się kawę w towarzystwie znajomych czy innych bliskich. Znaczenie tej tradycji jest ogromne, albowiem Szwedzi należą do jednych z największych konsumentów kawy na świecie! Do napoju podaje się głównie słodkie przekąski, a największą popularnością cieszą się bułeczki cynamonowe. Nam zależało tylko na ciepłej kawie, dlatego skusiliśmy się na duże, karmelowe latte. Za tę przyjemność zapłaciliśmy 96 SEK (około 45 zł). Kawa bardzo mi smakowała, nie była za słodka, co mi odpowiadało. Zwykłej ani tej z mleczną pianką właściwie nigdy nie słodzę, więc jak najbardziej rozsmakowałam się w tamtejszym napoju.

Po ogrzaniu się w kawiarni przyszła pora na spacer po mieście. Udaliśmy się jeszcze raz nad wodę, zrobiłam trochę zdjęć, potem przeszliśmy się nieznanymi nam do tej pory, mało zaludnionymi uliczkami, aż w końcu stwierdziliśmy, że nie będziemy czekać do ostatniego autobusu i na prom pojedziemy wcześniejszym.





Chwilę po 16tej podjechał nasz autobus (nr 6). Do środka weszliśmy przednimi drzwiami, bo przecież trzeba było pokazać kierowcy otrzymane wcześniej od przewodnika bilety. Kierowca niestety przedarł je i zwrócił tylko ich połowy. Czasem oddaje całe, na co liczyliśmy, niestety nie tym razem. Z drugiej strony dobrze, że dostaliśmy chociaż tę resztkę, bo nie zawsze można liczyć na jakikolwiek zwrot. Podróż upłynęła nam w miłej atmosferze - przede wszystkim w autobusie było ciepło, a za oknem mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki. Jak pamiętacie, w zeszłym roku opisywałam zwyczaj stawiania lampek w oknach. Kiedy jechaliśmy do terminalu, na zewnątrz panował już praktycznie mrok. Wyobraźcie sobie osiedla domków, gdzie w oknach tliły się małe światełka... Bajka!

W końcu cudowne widoczki się skończyły, a my dojechaliśmy do celu. Byliśmy przed 17tą, więc musieliśmy poczekać do pełnej na odprawę. W dniach, kiedy prom nie czeka na pasażerów przez cały dzień w porcie, odprawa odbywa się godzinę przed odpłynięciem, w naszym przypadku byłaby to 18sta. Wróciliśmy do kabiny, przespaliśmy się trochę, a kiedy wypłynęliśmy na morze zgodnie stwierdziliśmy, że czas napełnić brzuchy. Tak samo, jak w ubiegłym roku, obiad zdecydowaliśmy się zamówić w Food City - standardowy schabowy z ziemniaczkami i warzywami nas nie zawiódł. Jako że zostało nam jeszcze trochę koron, ponownie zawitaliśmy do sklepu, gdzie dokupiliśmy anyżowe cukierki, a następnie zabawiliśmy się przy automatach. Mieliśmy jeszcze kilka monet o nominale 1 SEK, które idealnie pasowały praktycznie do wszystkich maszyn. W jednym automacie udało mi się wygrać 5 koron, jednak straciłam wszystkie w kolejnych próbach. Ostatnią rozrywką, jaka nam pozostała, była gra w karty. Niestety, na jednej rundce makao się skończyło. Tak bujało, że nie byłam w stanie siedzieć. Choroba lokomocyjna zaczęła dawać się we znaki - wzięłam 2 tabletki aviomarinu i poszłam spać :D. Pobudkę zafundowano nam o 5:30, a półtorej godziny później dopłynęliśmy do Gdyni. W Polsce przywitał nas śnieg...


... i takie cudne widoki w drodze do domu :)! Podsumowując, zimowa Skandynawia jak najbardziej przypadła mi do gustu i z chęcią poznałabym o tej porze roku więcej zakątków północnej części globu. Fakt faktem było zimno, jednak grubsza warstwa ciuszków w zupełności wystarczyła :). Karlskrona to urocze miasto, w sam raz na jednodniowy wypad.

Teraz pozostało nam tylko planowanie kolejnej wycieczki do Szwecji :D. Pytanie tylko, na którą wycieczkę się skusić... Trzymajcie się ciepło, pozdrawiam z bardzo mroźnego Gdańska :).

5 komentarze:

  1. Taki zwyczaj picia kawy to świetna sprawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mieszkając chwile w Niemczech też podobał mi się zwyczaj picia kawy z obowiązkowym ciastkiem:) Ta szwedzka kawa wygląda "smacznie" :)

    OdpowiedzUsuń
  3. skoro "Cześć Misiaki" to musimy odpisać "Cześć cześć!"
    bardzo zazdrościmy, bo po Szwecji nie szwendał się żaden z nas, a szkoda, bo widoki niczego sobie.
    pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Te male domki wygladaja uroczo :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ach te skandynawskie ceny...

    OdpowiedzUsuń