poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Szwecja w jeden dzień - część druga.

Dobry wieczór! Właśnie pomyślałam sobie, że dzisiejszą lekturą do poduszki może być kolejna część opisu mojej wycieczki, a co tam! Poprzednią historię zakończyłam w chwili, kiedy zawitaliśmy do Karlskrony. Czas więc na ciąg dalszy, na który serdecznie zapraszam!

Opuszczając prom, musieliśmy przejść przez terminal, aby dojść na przystanek komunikacji miejskiej. Do centrum można dostać się autobusem linii 6 bądź też taksówką. Druga opcja jest oczywiście droższa, więc nie braliśmy jej pod uwagę. Postawiliśmy na podróż zbiorową. Ważną kwestią w tym przypadku są bilety! Można je kupić na kilka sposobów:
  1. W Gdyni na terenie terminalu Stena Line - wówczas za jedną osobę zapłacimy 20 koron.
  2. Na promie w punkcie informacji na pokładzie siódmym - bilet kosztuje 60 koron, ale uprawnia do wielu przejazdów w ciągu dnia.
  3. W Karlskronie w automacie na terenie terminalu - nie działał.
  4. U kierowcy - nie przyjmuje on gotówki!!! Należność uiszczamy przy pomocy karty płatniczej, np. VISA. Pamiętajcie o kosztach przewalutowania.
Kupiliśmy bilety u kierowcy, co wyszło nam na dobre, gdyż policzył za naszą czwórkę tylko 43 korony. Gdzieś potem wyczytałam, że dotyczy to dwojga dorosłych plus dwóch osób do 20go roku życia. Cóż, widać z Adamem wyglądamy na wiecznie młodych :D. Kiedy już autobus był napełniony (nie mylić z PRZEPEŁNIONYM!), kierowca zamknął przednie drzwi, którymi wpuszczał pasażerów i wyruszył w kilkunastominutową podróż do centrum. Nie zatrzymywał się na żadnych dodatkowych przystankach. Tym sposobem przed godziną ósmą dotarliśmy do celu.


Zjedliśmy na ławeczce nasze polskie bułki (tak, można wnosić na statek jedzenie) i wyruszyliśmy urokliwymi szwedzkimi uliczkami poznawać Karlskronę. Poruszaliśmy się z początku w obrębie Trossö, jednej z trzydziestu trzech wysp, na których znajduje się miasto. 


Dotarliśmy po krótkiej chwili do rynku (Stortorget), gdzie mogliśmy podziwiać ratusz (zdjęcie powyżej), a także pomnik Karola XI, który założył miasto w roku 1680.


Naszą uwagę przyciągnął także Kościół Świętej Trójcy, który możecie ujrzeć poniżej.


Kopułowy dach raczej nie jest typową dla Szwecji konstrukcją. Kościół wzniesiono do końca 1939 roku, co według tamtejszego "Prawa o pamiątkach kultury" pozwoliło na przypisanie mu statusu zabytku sakralnego. Przypatrując mu się z pewnym podziwem ruszyliśmy dalej w kierunku Parku Admiralicji. 


Trafiliśmy tam na pochodzącą z XII wieku Dzwonnicę Admiralicji. Jej dzwony zsynchronizowane są z Kościołem Admiralicji, o którym jeszcze wspomnę. Tak więc skręciliśmy w lewo i powoli docieraliśmy nad wodę... Mijając oczywiście kolejne atrakcje i liczne ciekawostki.


Praktycznie nie ma okna, w którym nie dostrzeglibyście lampek. W szwedzkich mieszkankach nie zauważycie też firanek lub zasłon. Historii wyjaśniających to zjawisko poznałam kilka:
  1. Szwedzi nie mają nic do ukrycia. Możecie sobie zaglądać w okienka, gdyż nie wstydzą się oni tego, co dzieje się w domu.
  2. Lampki pojawiają się podczas długich wieczorów zimą oraz krótkich nocy latem. Ma to stanowić swego rodzaju rekompensatę w związku z położeniem geograficznym i małą ilością słońca.
  3. Lampki to coś w stylu mini latarni, których światło miałoby naprowadzać wracających z morskich podróży domowników.
Co ciekawe, większość okien, jakie widzieliśmy, była otwierana do zewnątrz. Idźmy dalej!


Przechodząc obok różnych ciekawych dla oka obiektów (w końcu to inna kultura), dotarliśmy do Kościoła Admiralicji, znanego także pod nazwą Ulrica Pia. Powstał on w roku 1685 i jest największą drewnianą świątynią w Szwecji! Może pomieścić nawet 4000 osób. Tak samo jak Kościołowi Świętej Trójcy przypisano mu status zabytku sakralnego.


Przed wejściem do budynku stoi drewniana figurka żebraka Rosenboma. Legenda głosi, iż w noc sylwestrową 1717 roku zamarzł on z wyciągnięta ręką, prosząc oczywiście o jałmużnę. Jeśli podniesiemy jego kapelusz i wrzucimy pieniążki, na pewno jeszcze wrócimy do Karlskrony. Datki warto jednak przekazać nie tylko z uwagi na przesądność, ale również ze względu na potrzebujących, którym są one przekazywane.



Pożegnawszy się z licząca ponad 200 lat figurką, ruszyliśmy w dalszą trasę, by dosłownie za chwilę trafić do Nabrzeża Królewskiego. Moje serducho podbił jasny domeczek, od którego nie mogłam oderwać wzroku.


Spacerując w tym miejscu dowiedzieliśmy się także, jak daleko oddaleni jesteśmy od Trójmiasta :).



Niby tylko 263 km, a aż 12 godzin podróży! Kierując się w dalszą podróż po Karlskronie obserwowałam tutejsze budynki oraz krajobrazy, które ze względu na swój urok potrafiły rozkochać mnie w sobie od pierwszego wejrzenia.




W pewnym momencie trafiliśmy na pierwszy most, który przeniósł nas na inną wyspę - Stumholmen. Z tego miejsca mogliśmy przez wodę podziwiać to, co dosłownie przed chwilą widzieliśmy z bliska.


Trafiłam tam również na moje ukochane szwedzkie domki - ten na zdjęciu poniżej był tak świetnie ulokowany (nad samą wodą), że praktycznie od zaraz mogłabym się do niego wprowadzić!


Spacer po Stumholmen zakończył się w chwili, gdy dotarliśmy do Muzeum Marynarki Wojennej. W ramach oszczędności pominęliśmy tę atrakcję, gdyż wejście było oczywiście płatne.


Marinmuseum znajdowało się nieopodal mostu, do którego musieliśmy wrócić, aby móc wydostać się z tej części Karlskrony i kontynuować zwiedzanie. Udaliśmy się w jego kierunku, a potem... na prom do Aspö! Na tę część wycieczki musicie jednak trochę poczekać. Nie martwcie się, relacja niebawem. Jeśli jesteście ciekawi, to serdecznie zapraszam na instagram, tam znajdziecie kilka fotek z tego miejsca. Życzę miłych snów, trzymajcie się, Karolina.

9 komentarze:

  1. zdjęcia cudowne udało Ci się zrobić. właściwie każdy budyneczek, każda figurka przyciągnęła mój wzrok. :)
    a powiem Ci, że mi nie za bardzo podobają się zasłony czy firany w oknach... sama tylko na noc zasłaniam rolety, w dzień nie wyobrażam sobie, aby okno było czymś zasłonięte.
    mnie w Szwecji podobała się (a jednocześnie przerażała) ta wszechobecna woda! 33 wyspy?! :D i jedno miasto? :D
    nie wyobrażam sobie, aby nie można wnosić jedzenia na statek - w promowej restauracji wcale nie było tak tanio... :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, miło mi, że podobają Ci się te zdjęcia :). Starałam się jak mogę :D!
      Mnie firany denerwują, bo tylko z nimi problem :D. Nawet nocą nie lubię, gdy rolety są zasunięte. Jedynie z Adamem wieczorem, podczas siedzenia przy świetle w salonie, zasuwamy zasłony, bo na przeciw mamy kolejny blok (a tam pewnie wścibską babkę z lornetką haha :D).
      Wszechobecna woda budzi we mnie podobne odczucia. Z jednej strony zachwyt, z drugiej zaś zatroskanie - gdybym miała tam mieszkać... ta ilość wilgoci na bank źle wpłynęłaby na moją fryzurę xD. Tak, 33 wyspy i wysepki! Nieźle, prawda :D?
      O jedzeniu napisałam, gdyż możliwe, że rozwiałam wątpliwości co niektórych. Sama zastanawiałam się, czy można wnosić swój prowiant. Jedzenie w barze faktycznie do tanich nie należy, chyba, że trafi się na promocję :D.

      Usuń
    2. Ja teraz mam zasłonięte rolety, mimo że jest południe, ale w domu mamy prawie 30 stopni, a że mam pokój od strony południowej, to może te rolety coś dadzą i nie będzie tu jak w piekarniku...
      Mnie zastanawiało, czy np. w takim Sztokholmie, czy w Karlskronie, czy w innych szwedzkich miastach, nie ma wielu utonięć. Jeden nieuważny ruch i można serio wpaść do wody! Może tam już dwuletnie dzieciaczki umieją pływać?

      Usuń
    3. Widzę, że mamy tę samą sytuację w trakcie upałów :P. Wtedy rolety się przydają :D. To prawda, woda przecież jest wszędzie! Zanim poszliśmy na autobus, siedzieliśmy przy brzegu na ławeczkach. Dwójka chłopaków sprzątała swoją łódeczkę, jeden z nich podczas jej opuszczania niefortunnie postawił krok, próbował jeszcze złapać równowagę, ale za moment przewróciłaby się też łódka... no i wleciał do wody biedak :D.

      Usuń
  2. Mnie też w Szwecji zadziwiło to, że te okna są niepozasłaniane. Ciekawe zjawisko, pewnie spowodowane tym, że tam tyle nie kradną, co tutaj ;) Skandynawia mnie pod tym względem też zadziwiła - serio, w Tivoli, w Kopenhadze w wirze emocji zostawiłam plecak na jednej z ławek, a tam telefon, klucze, pieniądze, wszystko, po godzinie wróciłam spanikowana w to miejsce i byłam w szoku, że wciąż tam był, nienaruszony xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałaś niezwykłe szczęście, że nikt Ci tego plecaka nie ukradł :D. Pewnie nie szedł wtedy tam obok żaden Polak... xD. Będąc w Szwecji widziałam wiele rowerów w ogóle niezabezpieczonych, stojących sobie o tak. Nawet nikomu nie przyszło do głowy, aby ruszyć coś, co nie jest jego własnością. Wielki plus za to!

      Usuń
  3. Fajnie opisujesz swoją wyprawę do Szwecji :) Muszę i ja się tam wybrać. zaciekawiły mnie te okna otwierane do zewnątrz...otworzyć pewnie i łatwo, a ciekawe jak zamknąć, skoro klamka jest po tamtej stronie ;) też nie lubię firanek.
    A Szwecja wydaje się być piękna, te domki i inne budowle wydają się być tam jakby "naturalne", idealnie wkomponowane w krajobraz, nie to co np. wieżowce w Nowym Jorku. Nie wiem czym ludzie się zachwycają. W Warszawie, gdzie mieszkam, tez ciągle budują nowe wysokościowce, a ja nie umiem nadal się do nich przyzwyczaić. Niedługo Warszawa przestanie być porównywana do Paryża a zacznie do Nowego Jorku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:)! Faktycznie, nie pomyślałam o tym, jak oni je zamykają :D!
      Cała zabudowa, drewniane domki, ale też pozostałe budynki, wydawały się idealnie współgrać ze sobą. Nie było w tym nic sztucznego, samo piękno! Co prawda nie wiem jak to jest w innych miastach w Szwecji, ale Karlskrona zachwyciła mnie w 100%.
      Uuu Warszawa! Byłam dwa razy w tym roku, widziałam na szczęście więcej terenów zielonych. Stolica zawsze kojarzyła mi się z betonem i wieżowcami :/. Pod tym względem mnie nie przekona.

      Usuń
    2. No ja tu mieszkam od urodzenia i raczej chciałabym tu mieszkać. W sumie najtrudniej jest w Śródmieściu, gdzie mieszkam. Są jednak dzielnice, gdzie jest pięknie np. Ursynów, tam jest więcej zieleni i tam chciałabym mieszkać w przyszłości :)

      Usuń