Cześć! Długo zbierałam się do napisania tego wpisu, a doskwierający ostatnio brak internetu w ogóle nie pomagał mi w tej kwestii. Z czasem też nie było lepiej, gdyż ostatnio wszystko magicznie się na siebie nałożyło i w efekcie nie wiem, za co zabierać się w pierwszej kolejności... Na szczęście dziś jakimś cudem znalazłam zarówno czas, jak i resztki transferu, tak więc jestem! Przenieśmy się więc odrobinkę w czasie :).
Półtora tygodnia temu odbyła się Noc Muzeów, w której po kilku latach przerwy w końcu mogłam wziąć udział. Pierwsza taka impreza miała miejsce w Berlinie w 1997 roku, a obecnie organizuje ją aż 120 europejskich miast. Moja historia wieczornego obcowania z historią, kulturą, nauką, a także zabawą, bo tak można przecież rozpatrywać ten event, rozpoczęła się w 2008 roku w Grudziądzu. W późniejszych latach jakoś omijało mnie to wydarzenie... Tym razem jednak udało się wziąć w nim udział - odwiedziłam wraz z Adasiem trójmiejskie muzea.
Nasza Noc Muzeów rozpoczęła się z ponad godzinnym poślizgiem. Wynikało to z faktu, iż tego dnia pracowałam w Gdyni do godziny 20tej, a muzea oferowały zainteresowanym wstęp już od godziny 19tej. Niewątpliwym plusem była jednak lokalizacja mojej pracy, bowiem wycieczkę mogliśmy rozpocząć od zwiedzenia Muzeum Marynarki Wojennej, które mieści się właśnie w Gdyni. Już od dłuższego czasu planowaliśmy wybrać się do tego miejsca, a szczególnie marzył o tym właśnie Adam. Muzeum to powstało 28 czerwca 1953 roku i od tego czasu gromadzi eksponaty związane z Marynarką Wojenną Rzeczypospolitej Polskiej.
Oczywiście jak przystało na tego typu imprezy przybyło mnóstwo osób i czasami ciężko było dostać się do niektórych wystaw. Zainteresowani mogli obejrzeć broń, przyjrzeć się różnym mundurom oraz oporządzeniu żołnierzy. Nie brakowało także eksponatów związanych z morskim aspektem - dzieci bardzo chętnie kręciły udostępnionym drewnianym sterem, a dorośli z zaciekawieniem oglądali znajdujące się za szkłem gablot statki.
Organizatorzy imprezy zadbali o to, aby nikt nie musiał zwiedzać muzeum z pustym brzuchem! Na zewnątrz bowiem, zaraz obok ekspozycji plenerowej m.in. armat, rozdawano grochówkę. Albo wszyscy byli głodni, albo po prostu ciekawi smaku(?), gdyż do stoiska ustawiła się dość spora kolejka. Dużym zainteresowaniem cieszyły się także wojskowe i policyjne samochody, jednak w pewnym momencie było to dość uciążliwe, gdyż zafascynowane dzieciaki nie potrafiły oderwać się od zabawy syreną... Kiedy już obeszliśmy całą wystawę, udaliśmy się do kasy w celu zakupu pamiątkowych pocztówek ^^.
Z racji dość wysokiej ceny musiałam ograniczyć się tylko do dwóch kartek, wybrałam więc najładniejsze - okręt szkolny ORP Iskra (przedstawia go powyższe zdjęcie) oraz torpedowiec ORP Ślązak (spójrzcie niżej).
Obsługująca nas sprzedawczyni zaoferowała przybicie pieczątek, z czego bardzo chętnie skorzystaliśmy, szczególnie Adaś, który z uśmiechem na twarzy przyozdobił rewers jednej z pocztówek :).
Nasze wrażenia? Osobiście uważam, że wizyta w tym muzeum nie należała do jakichś zapierających dech w piersiach, ale nie oznacza to, że wynudziłam się na śmierć! Wręcz przeciwnie, z ciekawością oglądałam niektóre eksponaty, a na dłużej zatrzymały mnie stare ordery i odznaki. Przypominały mi one te, które kiedyś w dzieciństwie widziałam u dziadka. Z kolei jeśli chodzi o zdanie Adama, to trochę się rozczarował, bowiem liczył raczej na przewagę wystaw interaktywnych, aczkolwiek nie uważa, aby stracił we wspominanym muzeum swój cenny czas :).
Korzystając z faktu, iż wciąż byliśmy w Gdyni, wybraliśmy się na zakotwiczony w gdyńskim porcie ORP Błyskawica. Ten najstarszy na świecie, zachowany do dnia dzisiejszego niszczyciel, od 1 maja 1976 roku funkcjonuje jako muzeum.
Jak pewnie się domyślacie, zanim weszliśmy na pokład, musieliśmy odczekać swoje w kolejce, jak to przystało na Noc Muzeów :D. Wahałam się nawet, czy może jednak pominąć tę atrakcję i udać się do samochodu. Po chwili jednak zrezygnowałam z tego zacnego pomysłu i był to słuszny krok, albowiem nie darowałabym sobie, gdybyśmy nie zwiedzili Błyskawicy!!!
Muszę przyznać, że niszczyciel bardzo mi się spodobał. Spacer po pokładzie był przyjemnym doświadczeniem, a samo wnętrze zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Te wszystkie rury, rureczki, zawory, konstrukcje... W pewnym momencie wyobraziłam sobie, z jak ogromnym trudem muszą pracować osoby zatrudnione "pod" pokładem. Wykonywanie swoich obowiązków w pocie czoła, kiedy temperatura nie należy raczej do przyjemnych, a gorąca para bucha w twarz to z pewnością ciężki orzech do zgryzienia. Podziwiam tych, którzy decydują się na taki zawód.
Wracając z Gdyni wjechaliśmy jeszcze do Hewelianum, gdańskiego centrum nauki. Na początek udaliśmy się do namiotu-informacji aby dowiedzieć się, z jakich atrakcji możemy skorzystać. Dostaliśmy od pani mapkę, która poinstruowała nas jakie wystawy najlepiej jest obejrzeć. Ustawiliśmy się więc w gigantycznej kolejce i cierpliwie czekaliśmy na moment, kiedy to nasza grupka zostanie wpuszczona do środka. Mimo późnej godziny i ogromnego zmęczenia cierpliwie czekałam na naszą kolej. W końcu pojawił się ochroniarz i zaprosił kolejną ekipę.
Wystawa, na którą się wybraliśmy, nosiła tytuł "Dookoła Świata". Po pierwszych wrażeniach w ogóle bym nie pomyślała, że może mieć coś wspólnego z geografią, bowiem zaproszono nas na początek do pomieszczenia, gdzie mieliśmy okazję poznać tajniki związane ze zdrowiem i ciałem. Mogliśmy nauczyć się m.in. prawidłowego szczotkowania ząbków :D. Kolejne stanowisko oferowało poszerzenie naszej wiedzy na temat składników różnych warzyw czy też owoców. Wystarczyło wybrać z pojemniczka coś w stylu breloka, który wyglądem przypominał np. paprykę, a następnie przyłożyć go do skanera. Wówczas na ekranie pojawiała się informacja o wybranym przez nas produkcie.
Ta część wystawy była średnio pasjonująca, natomiast kolejne pomieszczenie oferowało mnóstwo atrakcyjnych ekspozycji, od których nie mogłam oderwać wzroku! W końcu poczułam tematykę "Dookoła Świata". Siedem
kontynentów na dwóch kondygnacjach budynku... można? Można! Zwiedzający
swoją podróż rozpoczynają od poznania tajemnic prosto z wnętrza ziemi.
Na jednym ze stoisk mogliśmy ukształtować z piasku teren według własnego
pomysłu i zaobserwować, jak zmieniają się barwy i poziomice mapy.
Dokładnie tak, jakbyśmy mieli przed sobą mapę hipsometryczną.
Udało się nam zbudować wysoką górę dochodząc do koloru białego, który miał symbolizować tereny należące do tych pokrytych wiecznym śniegiem. Szczerze mówiąc było to ciekawe doświadczenie i bardzo mi się spodobało.
Kolejnym
etapem naszej wycieczki okazała się Azja. W tej sferze zakochałam się
od razu, była po prostu piękna pod względem wizualnym! W jednym kąciku znalazł się nawet zestaw
do nauki jedzenia pałeczkami, jednak nie szło mi to za dobrze, w
przeciwieństwie do Adasia, co możecie zaobserwować poniżej ;D. Niestety jest to nasze ostatnie zdjęcie z Hewelianum, sama nie wiem czemu zapomnieliśmy uwiecznić kolejne kontynenty.
Zaraz obok azjatyckiej ekspozycji można było skorzystać ze
specjalnej "windy", która przenosiła nas na różne wysokości i
głębokości. Wystarczyło wybrać któryś z guzików i automatycznie
przenosiliśmy się np. na 100 metrów nad powierzchnią morza. Na
ekranikach pojawiała się wówczas informacja, jakie zwierzęta żyją na tej
wysokości.
Kiedy już zapoznaliśmy się z Azją, w sferze Afryki czekała na nas pustynna burza. Operując specjalnym urządzeniem mogliśmy wytwarzać silny wiatr, który w tempie ekspresowym przenosił ziarnka piasku z jednego miejsca w zupełnie inne. Azja, Afryka... wszystko było interesujące, jednak kiedy dotarliśmy do Australii moje oczy zaświeciły jak pięciozłotówki :D. Do dyspozycji zwiedzających udostępniono specjalny symulator, dzięki któremu można poczuć podmuch wiatru o prędkości ponad 120 km/h. Oczywiście nie mogliśmy sobie odpuścić takiej okazji! Początkowo czuliśmy lekki wiaterek, jednak po chwili moje włosy unosiły się już wszędzie.
Po zapoznaniu się ze wspomnianymi trzema kontynentami schodziło się na niższe piętro, które przywitało nas lekkim chłodem... Mowa oczywiście o Antarktydzie, gdzie czekało na zwiedzających wielkie igloo. Uciekając od zimnych klimatów trafiliśmy na grząskie podłoże, typowe dla Ameryki Południowej. Szczerze się przyznam, że jakimś cudem umknęła mi jej północna siostra... Podróż zakończyła się w Europie, gdzie poznaje się m.in. magię lasu. Poza tymi kontynentalnymi atrakcjami znajdującymi się na dolnej kondygnacji, mogliśmy zagrać w pewną grę, której nie jestem teraz w stanie przyporządkować do konkretnej sfery, choć wydaje mi się, że mogła to być Ameryka Południowa. Kojarzycie "Memo", "Memory"? Właśnie w tym stylu stworzono wspomnianą przeze mnie zabawę, jednak polegała ona na łączeniu odgłosów zwierząt. Stanęliśmy na przeciwko siebie, mając przed sobą okrągłą planszę guzikami. Naciskaliśmy jeden, a potem drugi - jeśli nie znaleźliśmy tego samego dźwięku, kolejka przechodziła na przeciwnika. Na ekraniku obok zapisywały się punkty, oczywiście po stronie gracza, który je zdobył. Muszę przyznać, że wszystkim bardzo podobała się ta gra, bowiem stanowisko było oblegane praktycznie przez cały czas ^^.
Z uśmiechem na twarzy i z żalem w sercu opuściliśmy wystawę, która wzbudziła w nas tyle pozytywnych emocji. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc wybraliśmy się do pomieszczenia, gdzie odbywał się mały wykład połączony z praktyką - motywem przewodnim była ENIGMA. Chodziło oczywiście o tę popularną w Niemczech podczas wojny maszynę szyfrującą. Naszym zadaniem było zaszyfrowanie otrzymanego hasła za pomocą dwóch pierścieni, które otrzymaliśmy od prowadzącej spotkanie dziewczyny. Na jednym widniał "prawdziwy" alfabet, na drugim zaś przemieszane litery. Po utworzeniu zakodowanego hasła zamienialiśmy się swoimi pierścieniami i karteczkami z nowymi hasłami aby rozszyfrować słowo sąsiada. Niestety nie udało nam się odgadnąć, co kryło się pod tajemniczymi literami... Nawet prowadząca miała problem, gdyż zwyczajnie w świecie osoba, od której otrzymaliśmy hasło popełniła błędy w kodowaniu -.-. Po wyjściu z "enigmatycznej" salki chcieliśmy jeszcze zobaczyć pokaz dotyczący wyrobu pralin. Niestety nie miałam siły czekać kolejnych kilkunastu minut, a późna godzina przypominała mi o tym, iż rano znowu czeka mnie wczesna pobudka. Uważam, że i tak bardzo ciekawie spędziłam ten sobotni wieczór, więc bez żalu udaliśmy się w kierunku parkingu.
A jak Wasza Noc Muzeów? Byliście w jakimś ciekawym miejscu? Mam nadzieję, że równie ciekawie spędziliście ten czas. Na mnie już pora, muszę wracać do nauki... Jutro czeka mnie egzamin, a za kilka dni masa zaliczeń. Prawdę powiedziawszy nie mam pojęcia, kiedy to wszystko przyswoić, co gorsza starałam się na bieżąco dopełniać uczelnianych zadań i obowiązków, a i tak jest ciężko :D! Przepraszam więc za wszelakie nieobecności zarówno tutaj, jak i u Was na blogach, ale obiecuję - jak tylko znajdę wolną chwilę, na pewno nadrobię zaległości!
Trzymajcie się ciepło, pozdrawiam, Karolina :).