poniedziałek, 29 stycznia 2018

Urzekająca powieść obyczajowa - "Druga szansa" Marcie Steele.


"Magiczna opowieść dla każdej kobiety, która chce się śmiać i płakać jednocześnie oraz odnaleźć miłość, pasję i piękne buty"


Riley Flynn, główna bohaterka powieści, ma już dość zawodów miłosnych... Po kolejnej, nieudanej relacji z żonatym i nie zamierzającym się rozwieść oszustem, żali się swojej przyjaciółce. Sadie także nie ma łatwo, życie zdecydowanie jej nie rozpieszcza. Nie może i nie umie znaleźć sobie miejsca od chwili, gdy rok temu zmarł jej mąż. Co gorsza, teraz zbliża się rocznica tego bolesnego wydarzenia, przez co czuje się jeszcze bardziej rozbita... Nadomiar złego sklep Chandler, z którym związane są obie panie, stoi na skraju bankructwa. Riley, Sadie oraz pracujący z nimi Dan chcą uratować renomowany salon z butami, mieszczący się w Hedworth, uroczym, angielskim miasteczku. Nie wyobrażają sobie sytuacji, w której stracą nie tylko etaty, ale i miejsce, które wiele dla nich znaczy, niesie im pocieszenie i ukojenie. Walka o sklep nie jest łatwa, zwłaszcza, że aktualna właścicielka, córka poprzedniego szefa, jest odporna na wszelkie propozycje ze strony załogi. 

Kobiety, ratując salon, nagle uświadamiają sobie, że być może przyszła pora na zmiany. Sadie widzi szansę na nowy, lepszy początek. Riley także zaczyna dostrzegać lepsze perspektywy na przyszłość, zwłaszcza, że na horyzoncie pojawił się Ethan, bardzo uroczy fotograf. Jak ułożą się losy bohaterów? Czy uda się uratować ukochany salon i rozpocząć nowe życie?

"Druga szansa" to wspaniała, urocza powieść obyczajowa, która chwyta za serce. Absolutnie nie jest to przesłodzone romansidło! Przyznam, że zżyłam się z bohaterami. Riley nie miała łatwo, jeśli chodzi o jej życie prywatne. Związek, w który bardzo się zaangażowała, okazał się nie mieć przyszłości - oczywiście z winy nieuczciwego mężczyzny. Sadie spotkała wielka tragedia, przez raka straciła ukochaną osobę i teraz w pojedynkę wychowuję córkę. Dan także miał za sobą rozstanie. Teraz buszował na portalu randkowym i umawiał się z poznanymi tam kobietami. Niestety, randki nie należały do udanych... Tych postaci nie da się nie lubić. Trzymałam kciuki, aby nie tylko udało im się uratować sklep, ale i wypełnić pustkę powstałą w ich sercach.

Fabuła nie jest zbyt wyszukana, ale czegoś takiego właśnie potrzebowałam. Mamy tu walkę o marzenia, o odnalezienie szczęścia. Została podkreślona rola przyjaźni w życiu człowieka oraz to, jak pomaga ona we wspólnym działaniu w dobrej sprawie. Żeby nie było tak kolorowo, czytelnik spotyka się też z poważnym problemem hejtu. Autorka zadbała, aby każdy, kto sięgnie po tę powieść, mógł wyzwolić zarówno te dobre, jak i mniej radosne emocje. Decydując się na "Drugą szansę" będziemy się śmiać, wzruszać, ale czasem i smucić.

Jako okładkowa sroka MUSZĘ pochwalić oprawę powieści! Zarówno zewnętrzną (to już chyba u mnie standard :D), jak i wewnętrzną - strony, na których rozpoczynają się kolejne rozdziały, opatrzone są tym samym liściastym motywem, jaki widzimy na okładce. Uwielbiam takie ozdobniki. 

"Druga szansa" to bardzo przyjemna propozycja literacka na wolny, leniwy dzień. Jak najbardziej polecam tę niezobowiązującą lekturę :)!

Za egzemplarz powieści "Druga szansa"
serdecznie dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

Yankee Candle: Wosk Rainbow Cookie.

Yankee Candle ponownie rozpieszcza nosy swoich fanów kolejną kolekcją świec i wosków - Enjoy the Simple Things. Wśród nowych produktów moje zainteresowanie wzbudził wosk Rainbow Cookie, który możecie kupić na stronie sklepu Goodies.pl.



Co kryje się w tej uroczej tartaletce? Same pyszne zapachy, które sprawią, że ten wosk skradnie Wasze serce! Wyobraźcie sobie aromat wybornych ciasteczek z cytrusowo-brzoskwiniowym kremem... Dodajcie do tego słodki, waniliowy lukier, tworzący chrupką, ale jednocześnie delikatną powłokę, która rozpływa się w ustach - brzmi bardzo kusząco, prawda? Urocza etykietka i zapach wosku również robią swoje.

Rainbow Cookie ogłaszam jednym z moich woskowych ulubieńców. Zapach bez wątpliwości wplata się w mój gust. Moc tarty jest dobra, po rozpaleniu szybko wypełnia pomieszczenie pobudzającym kubki smakowe zapachem. Jeszcze nie raz się skuszę na ten wosk, to pewne!

Mieliście okazję przetestować już któryś z zapachów z najnowszej kolekcji Yankee Candle? Macie już swojego faworyta? Koniecznie dajcie znać. Przesyłam buziaki, Karolina.

niedziela, 28 stycznia 2018

PRZEDPREMIEROWO: "Kredziarz" C. J. Tudor.

Niektóre książki sławę zdobywają dzięki sprawnej akcji marketingowej. Kiedy okazuje się, że to debiutanckie utwory, wokół nich narasta szum i obietnice fantastycznej lektury. Niedawno w moje ręce trafiła powieść "Kredziarz" autorstwa C. J. Tudor. Książkę widziałam już na większości instagramowych kont, a pozytywne recenzje wyrastały jak grzyby po deszczu. Trochę się przeraziłam, bo na myśl przyszła mi "Dziewczyna z pociągu" - debiutancka powieść Pauli Hawkins, szumnie zapowiadana, a jednak niekoniecznie tak dobra, jak deklarowano. Wiele osób ma o niej słabe zdanie, a ja sama utknęłam na 20tej stronie... Czy "Kredziarz" również jest przereklamowany? Odpowiedzi szukajcie poniżej!


"W mrocznych zakamarkach umysłu kryją się
najbardziej fascynujące koszmary i tajemnice"


Eddie wraz z przyjaciółmi wychowuje się w spokojnym, sennym, angielskim miasteczku. Wolne chwile spędzają wspólnie, jak to typowi nastolatkowie, jeżdżą na rowerach, buszują po lesie budując szałasy, wdają się w utarczki z miejscowymi łobuzami. Krótko mówiąc - szukają wrażeń. W tym celu porozumiewają się za pomocą specjalnego kodu w postaci ludzików rysowanych kredą. Zabawa nabiera innego charakteru w chwili, gdy pewnego dnia 1986 roku tajemniczy symbol doprowadza przyjaciół do ludzkich zwłok... Trzydzieści lat później, w roku 2016, przyjaciele dostają tajemniczą kopertę. W środku kryje się wiadomość napisana kodem, tym samym, którym bohaterowie posługiwali się za młodu. Ed bagatelizuje sprawę rysunku człowieka z pętlą na szyi, jednak kiedy jeden z przyjaciół ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, reszta zaczyna traktować wiadomość poważnie. Jedyną opcją, aby zakończyć to wszystko raz na zawsze, jest dotarcie do prawdy - co rzeczywiście wydarzyło się 30 lat temu? Kim jest KREDZIARZ?

Szczerze? "Kredziarz" pozytywnie mnie zaskoczył, podobał mi się, nawet bardzo. Zacznę od tego, że zdecydowanie przypadło mi do gustu przeplatanie przeszłości z teraźniejszością. Akcja powieści rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych. Autorka przenosi nas co rozdział raz do roku 1986, kiedy to wszystko się zaczęło, a raz do roku 2016, kiedy okazuje się, że koszmar sprzed lat jeszcze trwa. Specyficzny, kryminalny, mroczny klimat powieści wzbudza dreszczyk emocji. Wydarzenia są raczej dobrze ze sobą powiązane, jedynie kilka elementów akcji nie do końca mi pasowało, ale nie zmieniło to mojego odbioru tej zaskakującej i inteligentnej powieści. Autorka skutecznie pobudza wyobraźnię i trzyma w napięciu czytelnika! Strasznie mnie ciekawiło, co wydarzy się dalej, kartki przerzucały się wręcz same, a ja czym prędzej chciałam poznać rozwiązanie zagadki...

Jedną z mocnych stron książki jest kreacja bohaterów. Nie występują płytkie postaci, każda ma ciekawy profil psychologiczny, jest wyraźnie zarysowana, nosi na barkach już pewien bagaż, wzbudzając tym samym zainteresowanie czytelnika. Na plus zasługuje także zakończenie... Naprawdę zaskakujące! Szczerze powiedziawszy nie spodziewałam się takiego rozwiązania, miałam swoje typy, które de facto zmieniały się w trakcie czytania. Zakończenie zdecydowanie zmroziło krew w żyłach. Ach, zapomniałabym! Brawa należą się też za naprawdę świetną okładkę. Nie jest przesadzona, idealnie nawiązuje do powieści i jej klimatu.

"Kredziarz" ma coś z kryminału, horroru, powieści psychologicznej. Jeśli lubicie takie książki, to śmiało możecie po tę sięgnąć. Intrygi, mrok, przerażenie - Moim zdaniem WARTO! Tak na marginesie - zapraszam na oficjalny fanpage książki KLIK.

Za możliwość przeczytania powieści "Kredziarz"
serdecznie dziękuję Business & Culture oraz Wydawnictwu Czarna Owca.




piątek, 26 stycznia 2018

Yankee Candle: Wosk White Gardenia.

Hej Kochani! Dziś przygotowałam dla Was recenzję wosku z kwiatowej linii zapachowej Yankee Candle. Mowa o eleganckiej tartaletce WHITE GARDENIA, którą możecie zakupić na stronie sklepu Goodies.pl


Nigdy nie miałam okazji wąchać prawdziwej gardenii. Jeśli jednak wosk w pełni oddaje zapach kwiatu (a sporo osób jest tego zdania!), to ja jestem urzeczona. White Gardenia to delikatna, świeża, słodka, nienachalna i niedusząca propozycja na spędzenie relaksujących chwil w mieszkaniu. Zapach nie jest intensywny, co w moim odczuciu akurat idealnie pasuje do tego wosku. Wrzucenie kawałka produktu do kominka zafunduje nam zapachową wizytę w ogrodzie pełnym kwiatów. Ta elegancka tartaletka to nieco "dworski" produkt - wiecie, że biała gardenia stanowi symbol władzy królewskiej ;)?

Jeśli macie ochotę niezobowiązująco poleniuchować na kanapie (oczywiście z książką w ręku, ewentualnie pilotem), możecie sięgnąć po White Gardenia. Jeśli chcecie zapewnić kwiatową oprawę zapachową na wizytę gości, także warto wybrać ten wosk. Ten produkt pasuje na każdą okazję! 

Lubicie kwiatowe zapachy? Pozdrawiam ciepło, Karolina.

wtorek, 23 stycznia 2018

Yankee Candle: Duża świeca Fluffy Towels.

Stało się! Kolejna duża świeca dołączyła do mojej skromnej kolekcji słoików Yankee i Kringle Candle. Do tej pory królowały u mnie słodkie, jedzeniowe zapachy. Tym razem postanowiłam zamówić na stronie Goodies.pl FLUFFY TOWELS, kompozycję dobrze już mi znaną w postaci wosku i zapachu do auta.


Duży słój Fluffy Towels cieszy nos rześkim zapachem świeżego prania. Po rozpaleniu w powietrzu wyczuwalna jest soczysta cytrynka oraz kwaskowate jabłko. Producent deklaruje także obecność nut lawendy, szczerze powiedziawszy, podobnie jak w przypadku wosku i zawieszki, nie mogę jej za bardzo wychwycić. 

Po otworzeniu słoika poczułam wspaniały, intensywny, odświeżający, kojarzący się z czystością aromat. Trochę tak, jakbym dopiero co wstawiła do pokoju suszarkę z praniem. Zapach szybko rozprzestrzenia się w pomieszczeniu, a po zgaszeniu świecy jeszcze przez jakiś czas jest wyczuwalny. Fluffy Towels to oryginalna kompozycja do domu/mieszkania. W moim odczuciu nie jest to świeca, którą od tak zapala się tak po prostu na wieczór, jak np. Vanilla Cupcake czy Hot Chocolate. Słodkie, jedzeniowe aromaty "wchodzą" mi  w takich momentach zdecydowanie bardziej. W mieszkaniu po Fluffy Towels (do tej pory w postaci wosku) zawsze sięgałam w chwili, gdy miałam ochotę na rześkie zapachy. Jestem bardzo zadowolona z wyboru i sama się sobie dziwię, czemu dopiero teraz zdecydowałam się na zakup dużego słoja :D. W każdym razie - polecam, zwłaszcza w okresie wiosny i wczesnego lata!

Na koniec zdradzę Wam, że po głowie krąży mi kolejny wariant dużej świecy, na który mogłabym się skusić :). Przesyłam pozdrowienia, K.

sobota, 20 stycznia 2018

Kartka z pamiętnika #7.

Hej Misiaki! Jeny, nawet nie wiem, kiedy mi zleciał ostatni tydzień... Nie to, żebym o nim źle myślała, bo nie miałam powodów do zmartwień. Zmieniłam telefon, prawie zwyciężyłam z Adasiem w kręgielni, biblioteczka wzbogaciła się o nowe książki, w końcu spadł też tak długo wyczekiwany przeze mnie (i nie tylko) śnieg. Jedyne, czego mi brakowało, to snu! Na szczęście od tego jest weekend. I od kilku innych rzeczy także, przecież to kilkadziesiąt godzin "wolnego" :).

W piątek przyjechałam do Grudziądza. W końcu udało mi się wyrwać do Staropolskiej, kawiarni, która urzeka nie tylko wnętrzem (czemu ja nie zrobiłam zdjęcia?!), ale i wybornym menu. Kolejny raz skusiłam się na pyszną, rozgrzewającą herbatę pomarańczową. Właściwie to na dwie takie herbaty. Wieczór minął w miłym towarzystwie, zorganizowałyśmy sobie z dziewczynami taki mały #zlotczarownic po latach. 


W sobotę z rana wyciągnęłam mamę na shopping. Mogłabym to nazwać taką małą tradycją, bowiem przy każdej wizycie wyskakujemy do galerii. Na celowniku miałam dwie sukienki z sieciówki ORSAY, niestety ta w moim rozmiarze okazała się mieć zbyt krótkie rękawy i musiałam ją sobie odpuścić. 


Obeszłyśmy kilka sklepów (w tym mój ulubiony NEW YORKER, w którym o dziwo nie znalazłam nic dla siebie, jak żyć?), jednak nic nas nie urzekło. Już miałyśmy wychodzić, ale mama zaciągnęła mnie do H&M. Sprawdziła się teoria, że najlepsze zakupy to te nieplanowane. Przeglądając wieszaki trafiłam na świetny, świąteczny dół od piżamy. Decyzję mogłam podjąć tylko i wyłącznie jedną - BIORĘ!


W niedzielę wszyscy świętują Dzień Babci - ja wtedy wracam w godzinach popołudniowych do Gdańska, wiec Babcię odwiedziłam już dziś, razem z mamą. Standardowo na gości czekały słodkie pyszności. Od zawsze uwielbiałam biszkoptowy omlecik z bitą śmietaną i owocami. Babcia o tym doskonale wie i za każdym razem kupuje dla mnie to cudo. Nawiasem mówiąc, za bitą śmietaną nie przepadam, jednak w tym wydaniu smakuje naprawdę wybornie!


Po wszelkich zakupach, wizytach i obiadku, zabrałam się w końcu za "Hotel Pod Jemiołą". Książkę zamówiłam grubo przed premierą, a jak zwykle po odbiorze nie miałam czasu do niej zajrzeć. Powiem na razie tyle - wciąga! I to bardzo. Na pewno naskrobię dla Was recenzję :).


No dobra, to byłoby na tyle! Wracam cieszyć się weekendem, póki jeszcze go trochę zostało! W przyszłym tygodniu czeka mnie sporo godzin przed komputerem i nie mam tu na myśli mojej pracy, a bloga. Poza nowymi postami, mam do nadrobienia Wasze stronki :). Trzymajcie się więc ciepło i oczekujcie mych wizyt :D. Przesyłam moc uścisków, Karolina.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Porywający polski debiut: Bruno Banino "Eksplozje króla Kaszub".

Kaszuby to tereny bliskie memu sercu. Nie dlatego, że stąd pochodzę, ale dlatego, że już ponad 6 lat mieszkam w Trójmieście. Pomorze to mój drugi dom i choć nie często sięgam po literaturę związaną w mniejszym lub większym stopniu z tymi rejonami, to jednak "Eksplozjom króla Kaszub" oprzeć się nie mogłam. I słusznie, bowiem ta książka jest... ARCYGENIALNA.


Bimber, chętna młódka i tabakiera,
tak wygląda ciężkie życie kaszubskiego kawalera!

Takiej postaci, jak Bruno Banino, w całej swojej czytelniczej karierze jeszcze nie poznałam! To człowiek zdecydowanie oryginalny. Od samego początku ilustruje swoje losy w sposób tak barwny, że nie sposób oderwać się od tej specyficznej lektury. Już na wstępie czytelnik ma okazję zauważyć, że przez kilka (kilkanaście) następnych godzin czeka go rewelacyjne towarzystwo charakternej postaci. Bruno zostaje poczęty na Kaszubach. Tam też przychodzi na świat. Od początku swego żywota doświadcza takich rzeczy, o których "zwyczajny", prowadzący spokojne życie człowiek, nie śmiałby nawet pomyśleć czy choćby sobie wyobrazić. Śmierć biologicznych rodziców, uprowadzenie w cyrku, romans z dużo starszą kobietą, praca w korporacji czy powiązania z zakładem pogrzebowym - no przecież to istna mieszanka wybuchowa! Tylko czekać, kiedy eksploduje ;).

Najpierw zaintrygowało mnie streszczenie z okładki. Po tych kilku zdaniach czułam ogromną ciekawość, co autor zawarł wewnątrz. A wierzcie mi, ten krótki opis jest tylko małym zwiastunem tego, co czeka na odbiorcę po zagłębieniu się w treść książki.
"Eksplozje króla Kaszub" to przepełniona humorem (niejednokrotnie czarnym) satyra. Autor zaskakuje, wzbudza uśmiech (który nierzadko przeradza się w śmiech), zgrabnie posługuje się ironią, metaforami., bawi się absurdami, a w tym wszystkim można odnaleźć głębszy sens. Pisarzowi kibicuję w rozwijaniu kariery literackiej, bowiem pióro ma świetne, niepowtarzalne. Dawno się tak nie ubawiłam, czytając książkę.

Ponadto, Bruno Banino uruchomił moje wspomnienia. Nie są to jakieś specjalne wizje, to po prostu urywki z mojego życia studenckiego. Po pierwsze - "BANINO". Do dziś pamiętam, kiedy czekając we Wrzeszczu na autobus, na jednym z wyświetlaczy dostrzegłam coś na kształt BANNO. Jako, że mój wzrok do sokolich nie należy, chodziłam tak kilka tygodni z "wiedzą" na temat gdańskich dzielnic. Dobrze, że zanim skompromitowałam się w jakimś towarzystwie, zdążyłam poznać prawdziwą nazwę tejże wsi. Po drugie - SZTUM. Z tym miejscem wiążą się niektóre ze wspomnień Bruna. Moje także. Niestety nie tak "wyjątkowe" - po prostu z przyjemnością wracam pamięcią do podróży pociągiem do domu, kiedy przejeżdżałam właśnie przez tę wieś. Nic specjalnego, jednak lubię, gdy lektura przywołuje do głowy urywki moich własnych przeżyć.

Nie ma się co rozwodzić, pisać podsumowań, zestawiać plusów z minusami - tę książkę trzeba po prostu PRZECZYTAĆ! Polecam, nie tylko tym, którzy sercem związani są z Pomorzem :). 

Za e-booka serdecznie dziękuję autorowi!

niedziela, 14 stycznia 2018

Roger Lancelyn Green "Mity skandynawskie".

Świat bogów i ludzi w poszczególnych wierzeniach zawsze wydawał mi się interesujący. Jeszcze za czasów szkolnych z chęcią sięgałam po informacje dotyczące mitologii greckiej, a niekiedy i rzymskiej. Gdzieś w międzyczasie przewijały się teksty związane z bogami słowiańskimi. Nigdy jednak nie zagłębiłam się w treści dotyczące mitów skandynawskich. W moje ręce trafiła niedawno książka, dzięki której mogłam nadrobić te wiadomości. Zapraszam na recenzję opartych na staroskandynawskich poematach i opowieściach "Mitów skandynawskich".


Tęcza tworząca migotliwy most pomiędzy światami bogów i ludzi.
Wąż tak ogromny, że oplata cały świat.
Naszyjnik tak piękny, że nawet boginię doprowadza do szaleństwa...

W tej książce Roger Lancelyn Green połączył skandynawskie mity w jedną, fascynującą i wciągającą opowieść. Dość krwawą, bowiem wielcy bohaterowie i mocarni herosi niejednokrotnie toczą bardzo okrutne bitwy. Poza brutalnością i rozlewem krwi, z jednej strony nie brakuje licznych intryg, z drugiej zaś można odnaleźć wątki związane z przyjemniejszą tematyką - przyjaźnią, miłością, czy też po prostu z oddaniem. Mitologia skandynawska zdecydowanie różni się od innych wierzeń. Porównując ją do greckich podań można zauważyć kolosalną różnicę. Intrygi, jakie miały miejsce na Olimpie, można zakwalifikować jako bardziej łagodniejsze, a tamtejsi bogowie na pewno nie wykazywali się tak okrutną żądzą krwi. Świat skandynawskich bogów, potworów i olbrzymów wciąga. Zwłaszcza, gdy dla czytelnika wierzenia te są czymś nowym.

W moim odczuciu "Mity skandynawskie" są przystępne w odbiorze. Język nie jest skomplikowany, a zagłębienie się w wydarzeniach zaprezentowanych na kartach książki dodatkowo ułatwia zamieszczony na końcu spis postaci oraz miejsc wraz z wyjaśnieniami. Autor niejednokrotnie wzbudził moją ciekawość. Jak to z mitami bywa, sporo aspektów można odnieść do teraźniejszości.  Czasem ludzie powinni odznaczać się takim sprytem, odwagą i hartem ducha, jak postacie zaprezentowane w mitologii. Bohaterskie czyny, oddanie czy przyjaźń nie są zarezerwowane tylko dla herosów...

Na koniec muszę pochwalić formę wydania. Już nie raz podkreślałam, że jestem typową, okładkową sroką. Oprawa mitów zdecydowanie zasługuje na uznanie, zwłaszcza, że idealnie pasuje do treści zawartych w książce. Na plus zasługują także piękne ilustracje zamieszczone na początku każdego z rozdziałów. A, jeszcze jedno! To pozycja obowiązkowa dla fanów Vikingów :). 

Za egzemplarz "Mity skandynawskie"
serdecznie dziękuję Zysk i S-ka Wydawnictwo.

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Pomysł na pyszne i zdrowe śniadanie: całonocna owsianka na mleczku kokosowym.

Hejka Kochani! Dawno nie było tutaj wpisu z sekcji kulinarnej, a tak się składa, że niedawno miałam przyjemność skosztować naprawdę wyśmienitą owsiankę... Wtedy też od razu pomyślałam o Was! Nie mogę zachować swoich udanych eksperymentów w kuchni tylko dla siebie. Moi Drodzy, prezentuję całonocną owsiankę na mleku kokosowym!


Składniki:
  • mleko kokosowe light z Lidla (jasno-niebieska puszka),
  • płatki owsiane górskie,
  • nasionka chia,
  • miód,
  • posiekane orzechy,
  • owoce lub bakalie do dekoracji.
Przygotowane:
1. Mleczko kokosowe mieszamy z płatkami owsianymi, mniej więcej w proporcji 1 puszka mleczka - 1 szklanka płatków.
2. Dosypujemy łyżeczkę lub dwie nasionek chia oraz posiekane orzechy w ilości wg uznania (ja wykorzystałam włoskie).
3. Dodajemy maksymalnie dwie łyżki miodu.
4. Mieszamy wszystko dokładnie, do połączenia składników.
5. Masę przekładamy do słoiczków (jeśli planujemy ją zabrać ze sobą do pracy/szkoły) lub do miseczek, zostawiając z 2 wolne centymetry od góry naczynia - owsianka napęcznieje w nocy.
6. Rano wystarczy udekorować wierzch ulubionymi owocami lub bakaliami i GOTOWE!


Uwielbiam sięgać po owsiankę na śniadanie, zazwyczaj przygotowywałam płatki na wodzie, choć teraz muszę przyznać, że wersja z dzisiejszego wpisu zdecydowanie trafiła w mój gust i na pewno będzie często gościć w moim menu. Próbowaliście już czegoś podobnego? Buziaki, Karolina.

piątek, 5 stycznia 2018

Powrót do czasów dzieciństwa: Rudyard Kipling "Księga Dżungli".

Oj, do dziś pamiętam te czasy, kiedy pełna przejęcia zasiadałam przed telewizorem i oczekiwałam ulubionej bajki "Le Livre de la Jungle", czyli oczywiście "Księgi Dżungli". Kiedy na horyzoncie pojawiła się możliwość zrecenzowania powieści o tym tytule, wiedziałam już, że czeka mnie kilka godzin przyjemności i wspomnień.


Mowgliego zna chyba każdy! Ten sympatyczny i nieustraszony chłopiec został przygarnięty przez wilki zamieszkujące indyjską dżunglę. Zwierzęta te, razem z niedźwiedziem Baloo i czarną panterą Bagheerą wychowywały Mowgliego wśród dzikiej przyrody. Chłopiec zawsze mógł liczyć na wsparcie swoich zwierzęcych przyjaciół. Pomocą służył tez wąż Kaa,  czy ichneumon Rikki-Tikki-Tavi. Jak to w bajkach bywa, urocze momenty i sielankowy klimat długo trwać nie może, bowiem często na bohaterów czyhają jakieś niebezpieczeństwa, np. okrutny tygrys Shere Khan czy po prostu... człowiek. W tej książce nie brakuje przygód, z których można wynieść wiele prawd. Jak potoczą się losy chłopca? 

"Księga Dżungli" dla mnie jest klasykiem. To piękna baśń, w której czytelnik odnajdzie prawdziwą przyjaźń i przede wszystkim bezwarunkową miłość. Do historii Mowgliego, wychowującego się wśród dzikich zwierząt, już od dzieciństwa miałam słabość. Książka przepełniona jest ciepłem, pozytywnym emocjami. Ludzie mogliby się uczyć z niej wrażliwości! W moim odczuciu pozycja ta będzie wspaniałym prezentem dla dzieci. Pociechy mogą z niej wynieść wiele dobrego, wystarczy im to tylko pokazać, np. w trakcie wspólnego, wieczornego czytania. Książka zawiera liczne ilustracje, które czynią ją jeszcze bogatszą. 

W powieści znajdziemy wiele prawd na temat praw dżungli. Są surowe, rygorystyczne, ale przede wszystkim jasne i SPRAWIEDLIWE. To, w jaki sposób autor ukazuje relacje między zwierzętami, można poniekąd odnieść do społeczeństwa ludzi. Prawo dżungli nakazuje solidaryzować się z innymi mieszkańcami tropikalnych lasów, polować tylko i wyłącznie w przypadku zaistnienia takiej potrzeby, a nie dla własnej przyjemności. Nie wolno też zabijać ludzi. Człowiek powinien zbudować podobne zasady, niestety autor podkreśla, jak bywamy czasem okrutni w stosunku do zwierząt... Przedmiotowe traktowanie żywych istot to dla ludzi niekiedy norma. Człowiek może żyć w zgodzie z naturą, ze zwierzętami, wystarczy tylko chcieć, wystarczy zmienić podejście. Bohaterowie książki potrafią być dla siebie wdzięcznymi, umieją okazać sobie serce. Czy my też potrafimy?

"Księga Dżungli" to moim zdaniem powieść uniwersalna, zarówno dla młodszych, jak i starszych czytelników. Dzieci i młodzież odnajdą w niej przyjemność śledząc przygody Mowgliego i jego przyjaciół. Dorosły odbiorca zwróci uwagę na ukryte w tej historii problemy, prawdy, morały. 

Za egzemplarz powieści "Księga Dżungli"
serdecznie dziękuję Zysk i S-ka Wydawnictwo.

czwartek, 4 stycznia 2018

WILNO: Góra Trzykrzyska.

Cześć! Pora zaprezentować kolejne, godne uwagi miejsce znajdujące się na terenie litewskiej stolicy. Dziś na tapecie Góra Trzykrzyska, jeden z punktów widokowych miasta.


Góra Trzykrzyska to wzgórze umiejscowione na prawym brzegu rzeki Wilejki. Dawniej nazywano ją Łysą lub Krzywą. Na górze znajduje się pomnik w postaci trzech białych krzyży. Z miejscem tym związana jest pewna legenda. Na Górze Łysej, jeszcze za czasów wielkiego księcia litewskiego, Olgierda, umęczono siedmiu franciszkanów. Czterech z nich strącono do Wilejki, zaś trzy Krzyże z ciałami męczenników ustawiono na górze. Dla upamiętnienia tych wydarzeń wileńscy franciszkanie wznieśli na Łysej Górze trzy drewniane krzyże, mniej więcej w latach 1613-1636. W 1740 zamieniono je na nowe, które zawaliły się ze starości w 1869 roku. Jako, że władza rosyjska nie wyraziła zgody na ich odbudowanie, dopiero w 1916 roku zebrano fundusze na nowe, betonowe krzyże. Te przetrwały do 1950 roku - 30 maja zostały wysadzone w powietrze. W 1989 r. Litwini postanowili odbudować krzyże w formie pomnika ofiar stalinizmu.

Obecnie na Górę Trzech Krzyży można dostać się przez park Górny (Kalnų Parkas). Na szczyt, gdzie czekają na turystów wspaniałe widoki, prowadzą liczne, głównie drewniane schodki. Wilno widać praktycznie jak na dłoni. Panorama zachwyca, choć moim zdaniem lepsze widoki roztaczają się ze Wzgórza Giedymina, o którym pisałam TUTAJ. Swoją drogą, z Góry Trzykrzyskiej możecie zobaczyć m.in. Basztę Giedymina :).







Oj, rozmarzyłam się trochę, z chęcią bym znowu odwiedziła Litwę, a do wakacji przecież jeszcze kupa czasu! Pozdrawiam ciepło, Karolina.

wtorek, 2 stycznia 2018

WILNO: Ulica Literacka.

Cześć Misiaki! Dziś chciałabym zabrać Was na krótki spacer po jednej z bardziej znanych, wileńskich uliczek. Miejsce to wywołało na nas naprawdę pozytywne wrażenie. Mowa o Literatų



Ulica Literacka to jedno z tych miejsc, gdzie czuć ducha dawnych czasów. W XIX wieku mieściło się tam wiele antykwariatów, księgarń, a jedno z mieszkań zajmowało wiele twórców literackich, wśród których był chyba wszystkim dobrze znany poeta Adam Mickiewicz. Chodzą słuchy, że to właśnie tutaj napisał "Grażynę" oraz II i IV część słynnych "Dziadów". W 2008 roku pewna grupa artystów postanowiła ożywić specyficzny klimat kameralnej uliczki. W tym celu ozdobiono niektóre ze ścian dziełami sztuki, które nawiązywały do literatów. Artyści stworzyli specjalne płytki m.in. z metalu, drewna, szkła, które poświęcono twórcom literackim związanym z Litwą.









W zaułku nie brakuje śladów POLSKOŚCI. Na ścianie upamiętnieni zostali m. in. Konstanty Ildefons Gałczyński, Adam Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Czesław Miłosz, Józef Ignacy Kraszewski. Nie wszystkich udało mi się odnaleźć podczas naszego spaceru po Literatų.




Płytki umieszczone na ścianach cieszyły oko. Moim zdaniem ten oryginalny pomysł na ożywienie literackiego ducha wileńskiej uliczki był trafiony! To nie tylko sposób na upamiętnienie twórców związanych z Litwą, ale i środek pozwalający urozmaicić turystyczną ofertę miasta.


Jeśli planujecie odwiedzić stolicę Litwy, koniecznie musicie wybrać się na Ulicę Literacką! A może już tam byliście? Jak zawsze czekam na odpowiedź w komentarzach ;). Przesyłam moc pozdrowień, Karolina.

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Kartka z pamiętnika #6.

Hej hej! Jak się wczoraj bawiliście :)? Wkroczyliśmy już w 2018 rok, tak więc wypada się przywitać i zostawić kilka słów na temat tego, co będzie działo się w ciągu następnych 12stu miesięcy. A planów jest sporo! Zacznę przede wszystkim od małego, ogólnego podsumowania 2017 roku. Czytelnictwo i podróże już prześwietliłam, natomiast codzienności nie poświęciłam zbyt wiele czasu! A ta mijała tak szybko, że nawet się nie obejrzałam, a zegar wybił północ. 


Co dobrego spotkało mnie w ciągu ostatnich miesięcy? 

Spory krok poczyniłam w blogowaniu. Do zakładki Współpraca mogłam dopisać kolejne podmioty, dla których recenzowałam, czy to książki, czy określone produkty. Rozwinął się mój fanpage na Facebooku, na Instagramie także przybyło mi obserwatorów. Również w kulturalnym aspekcie nie było zastoju! Tradycyjnie walczyłam w konkursach (niejednokrotnie z sukcesem) o bilety do teatru w Gdyni. Zobaczyliśmy kilka spektakli w okresie wakacyjnym i jeden bodajże pod koniec października. Ponadto zaliczyłam pierwsze spotkanie z ulubionym twórcą literackim w swoim życiu! Nie, niestety nie było to w Warszawie, a na fotelu nie siedział Sparks (Boże, on musi jeszcze kiedyś przyjechać do Polski). Bodajże w kwietniu wybrałam się na spotkanie autorskie, w którym uczestniczyła Magdalena Witkiewicz, moja ulubiona, polska pisarka. Poza tym powody do uśmiechu przyniosło zarówno życie zawodowe, jak i towarzyskie. Aspekty te zajmują mi najwięcej czasu, być może dlatego te dni mijają niesamowicie szybko. A, no i zapomniałabym o shoppingu :D. Muszę przyznać, że w tym roku udało mi się kupić wiele fajnych rzeczy, nie tylko ubrań, ale i przedmiotów dekoracyjnych czy codziennego użytku. Praktycznie wszystko, co miałam w planie, udało mi się dorwać, oczywiście w promocyjnej cenie. 

A w 2018 roku planuję...

... robić dalej to, co kocham :). Bo o to właśnie chodzi w postanowieniach, aby ich realizacja przynosiła nam szczęście i radość. Nie robi się czegoś po to, aby zadowolić innych, bo tak wypada, dąży się do celu, aby poczuć satysfakcję, szczęście. Osobistych zamierzeń nigdy nie zdradzam, jestem nieco przesądna, natomiast mogę podzielić się z Wami planami związanymi z blogiem. Nadal będą pojawiać się tu recenzje książek, nie rezygnuję ze współprac. Nie zabraknie miejsca dla podróży, ciekawych wydarzeń, wosków, kosmetyków czy też przepisów. Więcej uwagi poświęcę nieco zaniedbanemu Niezbędnikowi Pani Domu oraz działowi A cup of tea. Ożyje też Postcrossing, gdyż chcę powrócić do zapauzowanego w minionym roku hobby. Teraz coś z nowości - planuję wprowadzić dwa cykle. W jednym z wątków skupię się na filmach i serialach, chodzi mianowicie o projekt Na dużym i małym ekranie. Druga seria postów będzie dotyczyć czasu wolnego, w Pograjmy w ... dowiecie się, jakie gry sprawiają nam frajdę i chętnie po nie sięgamy. 

Gotowi na NOWY ROK? Ja owszem! Wszystkiego dobrego dla Was, niech się spełnią Wasze marzenia. Dzięki za Waszą obecność w poprzednim roku, mam nadzieję, że i w tym będziemy się widywać. Pozdrawiam ciepło, Karolina.