wtorek, 28 maja 2019

PIMPEK TESTUJE #1: Patchworkowy koc TRIXIE.

Cześć Misiaczki! Muszę Wam coś pokazać, koniecznie. Dostałem w prezencie mega milusi kocyk i to właśnie nim rozpocznę cykl postów testerskich. Wiecie, żebyście mieli świadomość, co jest fajne, a co nie.
 
 
Zacznę od tego, że swego czasu przesiadywałem z matką i ojcem na dywanie. Oni tak siedzą, jak pracują z laptopem przy stoliku kawowym. Było fajnie, dywan milusi, postanowiłem, że to będzie moje drugie miejsce. Jak leżeli na kanapie i oglądali filmy, też się tam kładłem. Sytuacja zaczęła się komplikować, kiedy pojawiali się goście i nie mogłem zajmować tego konkretnego miejsca. Raz się zdenerwowałem i kiedy wszyscy wyszli gdzieś na pizzę, oznaczyłem, co moje. No i się rozpętała afera. Dostałem zakaz wstępu na dywan. Czasem przychodziłem na podłogę, kładłem się blisko skraju dywanu, ale wiecie, to nie było tak przyjemne jak kiedyś. No a że matkę takie sceny ruszają, to stwierdziła, że kupi mi kocyk, który będzie leżał w pobliżu starego miejsca, ale tylko na niego będę mógł wejść, bo to moje, na dywan już nie. No i dostałem kolorowy, miły w dotyku, pikowany, patchworkowy koc TRIXIE
 
 
Niebiesko-zielony patchworkowy koc TRIXIE z mikrofibry mierzy 80x55 cm. Jak się konkretnie rozłożę, to jestem nieco dłuższy, ale to w niczym nie przeszkadza. Na moim legowisku 100x120 cm też potrafię tak się ulokować, że głowa zwisa gdzieś na podłogę mimo, że jeszcze mam duuuuużo miejsca obok. Poza tym kocyk służy tylko jako "dostawka", także na moje potrzeby jest wystarczający. Zwłaszcza, że naprawdę się na nim przyjemnie leży - to chyba za sprawą wypełnienia z flauszu poliestrowego, które dzięki pikowaniu nie przemieszcza się w środku.
 
 
Koc teoretycznie posiada antypoślizgową podstawę. W praktyce w ogóle się nie sprawdza - testowaliśmy na lakierowanej, drewnianej podłodze i kafelkach kuchennych. To póki co jedyne zastrzeżenie.
 
 
Wieść niesie, że matka kupiła kocyk przez internet w ZooExpress. Zamówienie podobno było gotowe po 20 minutach! Ojciec niestety nie zdążył go odebrać i dopiero na drugi dzień przywiózł mi prezencik. Kocyk dla psa TRIXIE Patchwork występuje także w jasnej wersji kolorystycznej - możecie znaleźć go tutaj (przy okazji łapcie zniżkę - KLIK). Koszt takiej przyjemności to około 50-60 zł, choć podobno są i strony, które oferują ten sam produkt za 120zł! Strzeżcie się!

Atest Pimpeusza przyznany! Pozdrawiam merdająco. 

niedziela, 26 maja 2019

NAJWIĘKSZE ZAGADKI ŚWIATA: Joel Levy "Niewyjaśnione tajemnice"

Tajemnice, zagadki, niewiadome. Człowiek ma z nimi do czynienia od zawsze. Obojętnie, w jakim wieku by nie był, zawsze coś wzbudza w nim ciekawość. Nie ma rozdziału w historii ludzkości, który nie kryłby w sobie intrygujących sekretów. Ci, którzy interesują się takimi kwestiami, wiele odpowiedzi mogą znaleźć w bogatej w ilustracje książce "Niewyjaśnione tajemnice".


Kim naprawdę był młody mężczyzna bez przeszłości,
który pojawił się na ulicach Norymbergi w 1828 roku?

Co nowego do naszej wiedzy o historii cywilizacji ludzkiej
wnoszą dziwne znaki na południowoamerykańskim naczyniu
sprzed 5000 lat?

Jak to możliwe, że przestępcy udaje się wyskoczyć
z lecącego nad Ameryką samolotu pasażerskiego
z walizką pełną pieniędzy i przez 40 lat nikt
nie jest w stanie go ani schwytać, ani choćby zidentyfikować?

"Niewyjaśnione tajemnice" autorstwa Joela Loevy'ego to publikacja, która budzi fascynację. Czytelnik ma do czynienia z tajemniczymi miejscami, zdarzeniami, dziwnymi doniesieniami i zagadkowymi artefaktami. Kto z nas nie zastanawiał się nad tym, czym jest Trójkąt Bermudzki? Czy nigdy nie kierowaliśmy myśli w stronę potwora z Loch Ness? Dla osób lubiących zagłębiać się w tego typu zagwozdki, "Niewyjaśnione tajemnice" mogą okazać się fascynującą lekturą. Liczne ilustracje, w tym mapy i fotografie świetnie urozmaicają i obrazują daną tematykę, która związana jest z różnymi okresami w historii i regionami na kuli ziemskiej. Czytelnik ma do czynienia z zagadkami, które do dziś nie zostały wyjaśnione (czy  w związku z tym mamy do czynienia z siłami pozaziemskimi?), a także z tymi, które mają swoje uzasadnienie, nierzadko naukowe. Ogromnym plusem tej publikacji jest jak najbardziej przystępny w odbiorze język.

Joel Levy, jeśli tylko sobie na to pozwolicie, zabierze Was w interesującą podróż, dzięki której rozwieje pewne wątpliwości i poszerzy Waszą wiedzę. Mnie spotkanie z tą lekturą usatysfakcjonowało, myślę, że i Wy poczulibyście się zadowoleni :).  


Za egzemplarz serdecznie dziękuję Oficynie Wydawniczej Alma-Press.


piątek, 24 maja 2019

PRZEPREMIEROWO: "Więcej niż pocałunek" Helen Hoang.




Stella ma 30 lat. Nie jest z nikim związana, co przysparza jej nieco problemów ze strony bliskich martwiących się o jej przyszłość. Dobra praca to nie wszystko, trzeba przecież założyć rodzinę. Matka Stelli ciągle przypomina jej, że pora już znaleźć męża i oczywiście spłodzić dla nich wnuki. Trzydziestolatka z jednej strony widzi słuszność tych uwag, z drugiej zaś czuje, że szukanie faceta nie jest w jej stylu. Najzwyczajniej w świecie nawiązywanie nowych znajomości damsko-męskich nie stanowi dla niej przyjemnej strony życia. Stella nie radzi sobie w takich sytuacjach i dlatego postanawia pójść na pewien układ - zatrudnia mężczyznę do towarzystwa. Michael, oczywiście obłędnie przystojny, dobrze zbudowany, sympatyczny, uczy Stellę, jak zachowywać się w kontaktach z mężczyznami… Ich układ przekracza jednak biznesowe ramy i przeradza się w coś więcej.
  
Helen Hoang czaruje, zdecydowanie. Już niegdyś, przy okazji akcji promocyjnej, trzy krótkie rozdziały wystarczyły, abym przepadła i niecierpliwie wyczekiwała, aż w moje ręce wpadnie cała powieść. Ogromnie się cieszę, że mogłam się z nią zapoznać jeszcze przed oficjalną, czerwcową premierą.

"Więcej niż pocałunek" to rewelacyjna, oryginalna historia, która chwyta za serce już od pierwszych stron. Powieść jest przystępna w odbiorze, nie tylko ze względu na klarowny styl autorki. Książka pełna jest fragmentów romantycznych, humorystycznych, wzruszających, które bezapelacyjnie wplatają się w moje upodobania. Zainteresował mnie również wątek związany z psychologią. Myślę, że dla szukających czegoś więcej w lekturze może okazać się całkiem ciekawym kąskiem. Czy problemy Stelli ze znalezieniem drugiej połówki wynikały po prostu z jej dziwactw, czy może jednak miały źrodło gdzieś głębiej, np. w autyzmie? Autorka poruszyła temat zespołu Aspergera, co uważam za wartościowy zabieg.

Bohaterowie przypadli mi do gustu. Są to bardzo sympatyczne postaci. Polubiłam nawet Michaela, który teoretycznie nie powinien wzbudzać we mnie pozytywnych emocji z racji bycia mężczyzną do towarzystwa. Okazał się mieć dobre strony, ale nie chcę zdradzać na ten temat szczegółów. W Stelli bardzo spodobało mi się to, że pomimo swojego problemu, chciała zawalczyć o swoje i przede wszystkim żyć tak, jak ona sama chciała, według swoich przekonań, a nie według tego, co wiedzieli lepiej od niej inni.

Kochani, gorąco polecam Wam pozycję "Więcej niż pocałunek". Mnie ta historia przypadła do gustu, może i Wam się spodoba? Nie pozostaje nic innego, tylko to sprawdzić ;).

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza.

czwartek, 23 maja 2019

DWÓR NA LIPOWYM WZGÓRZU: Ilona Gołębiewska "Podaruj mi jutro".




Znajdujący się na malowniczym Podlasiu, Dwór na Lipowym Wzgórzu od prawie dwustu lat należy do rodziny Horczyńskich. Jego właścicielka, słynna malarka Aniela, postanowiła odpocząć od dynamicznego, światowego życia i osiąść właśnie w rodzinnych stronach. Dzięki lokalnej legendzie o aniołach wpada na pomysł założenia na Lipowym Wzgórzu Akademii Sztuk Anielskich, co też realizuje. Pytanie tylko, czy zyska poparcie ze strony innych kobiet z właścicielskiej rodziny - Sabiny, Klary i Liliany?

Życie we dworze nie należy do nudnych. Mieszkańcy mają powody do dobrego humoru, ale i do trosk. Ciągle się coś dzieje, a to przyjeżdża redaktor prowadzący program "Maluchem przez Polskę", a to okazuje się, że we dworze znajdują się nieodkryte dotąd podziemne korytarze. Co więcej, Aniela chciałaby odnaleźć dawnego ukochanego - Witek wiele lat temu zniknął bez słowa wyjaśnienia… Na domiar złego dochodzi jeszcze sprawa konfliktu rodziny Horczyńskich z Gajowiczami, związanego jeszcze z czasami wojny na Czarnym Szańcu. Czy Anieli uda się rozwiązać również i tę kwestię?

"Podaruj mi jutro" to wspaniała opowieść obyczajowa przepełniona emocjami. Autorka podkreśla w tej historii to, jak ważne jest wsparcie, jak ogromną rolę odgrywa pozytywna, ciepła relacja z innymi, życzliwymi ludźmi, zwłaszcza z bliskimi. Człowiek potrzebuje poczucia, że jest kochany, bez tego ciężko realizować swoje prawdziwe pasje i pragnienia i tym samym odnaleźć szczęście. Głos serca ma wbrew pozorom ogromne znaczenie. Przeznaczenie także.

Autorka wykreowała barwne, osobliwe postaci. Bohaterowie są różnorodni, nie tylko pod względem charakteru, ale i wieku. Pani Ilona nie zamyka się w jednym przedziale wiekowym, co czyni książkę jeszcze bardziej interesującą. Postaciami są osoby zwyczajne, mają swoje plany, marzenia, troski, zupełnie jak my. 

Uwagę przyciąga także konstrukcja opisów. Z nimi różnie bywa - niektóre są wspaniałym urozmaiceniem lektury, inne złem koniecznym, przez które po prostu trzeba przebrnąć. W "Podaruj mi jutro" wszelkie opisy pobudzają wyobraźnię. Barwny język uwydatnia wszystko to, co najlepsze. Jako czytelnik miałam wrażenie, że znajduje się dokładnie w danym miejscu, podziwiam osobiście wspaniałe krajobrazy, odczuwam te wszystkie wspomniane zapachy, smaki. 

"Podaruj mi jutro" rozpoczyna serię "Dwór na Lipowym Wzgórzu". Z chęcią sięgnę po kolejne tomy, bowiem lektura pierwszego zdecydowanie była godna uwagi :). Wszystko idealnie się ze sobą łączyło, sprawiając, że w trakcie czytania nie istaniło nic innego poza dworem i przeżyciami jego mieszkańców :).

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza.

niedziela, 19 maja 2019

FERRYMAN: Claire McFall "Przewoźnik".


Poruszająca historia miłości, która stawia opór śmierci.


Dylan ginie w straszliwym wypadku. Nastolatka miała w końcu zobaczyć się z ojcem, niestety pociąg, którym podróżowała, nie dociera do celu. Dylan znajduje się "po drugiej stronie", w ponurym pustkowiu, gdzie kręcą się zjawy w poszukiwaniu ludzkich dusz. Czeka na nią Tristan, chłopiec będący przewoźnikiem odpowiedzialnym za transport dusz w zaświaty. Tym razem jego zadaniem jest bezpieczne odprowadzenie duszy dziewczyny w miejsce ukojenia. Sprawa jednak nie jest taka prosta… Na tę dwójkę czekają niebezpieczeństwa, podróżują w końcu w mrocznym świecie duchów. W grę wchodzą nie tylko przeszkody, jakie napotykają na swej trasie, ale i uczucia. Dziewczyna w końcu staje na rozdrożu. Z jednej strony miłość, z drugiej przeznaczenie - jak sobie z tym poradzić? Dylan nie może zostać z Tristanem, ale nie może też go opuścić… A przewoźnik? Zawsze profesjonalny, podchodzący do swojego zadania bez emocji… tym razem odwzajemnia uczucia.

Czy prawdziwa miłość zwycięży, gdy wokół grasują zmory, czyhające na jej duszę?


WOW! Ciężko mi było sensowniej zacząć tę recenzję, ponieważ "Przewoźnik" zrobił na mnie tak duże wrażenie, że po odłożeniu książki, która porwała mnie od pierwszych stron, nie mogłam zebrać myśli w taki sposób, aby wykrzesać z nich logiczną opinię. Pierwsza część młodzieżowej trylogii Claire McFall w zawrotnym tempie podbiła serca czytelników - w Chinach uzyskała tytuł wydawniczej sensacji. Nie ma w tym nic dziwnego, "Przewoźnik" zdecydowanie zasługuje na miano wyjątkowego bestsellera i to nie tylko wśród młodzieży.

"Przewoźnik" wielokrotnie zmusza czytelnika do refleksji. Bohaterowie rozmawiają o uczuciach, o tym, czym jest miłość, przyjaźń, wolność. Rozważają na temat celów, jakie ludzie obierają sobie w życiu. Między tymi rozmowami czytelnik dostrzega kolejne morały, będące zapewne dla niektórych cennymi, życiowymi wskazówkami.

Kreacja bohaterów przypadła mi do gustu. Dylan i Tristan podczas swojej podróży rewelacyjnie sie uzupełniali. Ich wizerunki nie były naciągane, choć tak mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka w przypadku dziewczyny. Nastolatka, z problemami rodzinnymi - ile razy już widywałam w literaturze taki przekaz. Na szczęście daleko jej do schematycznej, nadąsanej dziewczynki. Była inna niż wszyscy i to w pozytywnym znaczeniu.

Powieść zostanie zekranizowana - z jednej strony bardzo mnie to cieszy, z drugiej nasuwa się obawa. Jak wiadomo produkcje filmowe zrealizowane w oparciu o powieść nie zawsze zadowalają widzów, którzy wcześniej zapoznali się z wersją papierową. "Przewoźnik" to tak dobra, niebanalna powieść, że w moim odczuciu przy ekranizacji trzeba będzie się naprawdę postarać!

Ogromnie polecam Wam "Przewoźnika". To fascynująca, zaskakująca, niejednoznaczna powieść. W tej niebanalnej powieści wszystko ze sobą idealnie współgra. Ponura droga, pełna opuszczonych domów, zjaw i innych mrocznych akcentów tworzy idealne tło dla rozgrywających się wydarzeń. POLECAM! 

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.


piątek, 17 maja 2019

OSTRZYHOM (ESZTERGOM): Miasto uchwycone w kadrach. Bazylika św. Wojciecha w Ostrzyhomiu.

Drugi dzień zwiedzania Węgier przeznaczyliśmy na dwa miasta. Pierwszym punktem docelowym był leżący nad Dunajem Ostrzyhom, czyli węgierski Esztergom. To właśnie o nim dziś krótko opowiem.


Ostrzyhom to jedno z najstarszych miast w kraju, zostało założone w 960 roku przez księcia Gejzę. Miasto określa się mianem arcybiskupiej stolicy prymasów Węgier, a często też "węgierskim Watykanem".


 
Spacer po Ostrzyhomiu rozpoczęliśmy od wejścia na Górę św. Tomasza, gdzie znajdowała się Kaplica Bolesnej Dziewicy (tłumaczenie Google - Fájdalmas Szűz-kápolna).
 



Ze szczytu mogliśmy podziwiać panoramę miasta, w tym Bazylikę św. Wojciecha, która była naszym kolejnym celem. Aby do niej dotrzeć, musieliśmy przejść przez wzgórze zamkowe.





 

Bazylika św. Wojciecha, największa i najważniejsza katedra katolicka w kraju, będąca siedzibą arcybiskupa Esztergomu i Budapeszcztu i jednoczesnie prymasa Węgier. Budowę rozpoczęto w pierwszej połowie XIX wieku, w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się zniszczony przez Turków XII-wieczny kościół św. Adalberta. Kopuła bazyliki wznosi się na wysokość 100 m. We wnętrzu katedry znajduje się skarbiec, w którym ukryto niezwykłą, najbogatszą kolekcję przedmiotów liturgicznych na Węgrzech.




Ze wzgórza zamkowego podziwialiśmy piękną panoramę miasta.


 


Po drugiej stronie Dunaju znajduje się słowackie miasto Štúrovo (Párkány). Trochę żałuję, że nie przejechaliśmy do niego mierzącym 500 m długości Mostem Marii Walerii (widocznym na powyższych zdjęciach) - moglibyśmy zobaczyć Ostrzyhom z innej perspektywy, podziwiając przy okazji panoramę z okazałą bazyliką z linii wody.  


Drugie miasto, jakie zwiedzaliśmy tamtego dnia, wywołało w nas sporo emocji, zwłaszcza jedno z muzeów! Tyle z uchylania rąbka tajemnicy - wszystkiego dowiecie się w następnym poście podróżniczym, na który już teraz zapraszam. Pozdrawiam, K.

wtorek, 14 maja 2019

EGER: Spacer po mieście. Nocleg w Aranykert Vendégház.

Do Egeru pojechaliśmy od razu po spacerze tokajskimi uliczkami, wizycie w piwnicy Rakoczego i winnicy Tokaj-Hétszőlő. Tam mieliśmy zarezerwowany nocleg, a kolejnego dnia wyruszaliśmy już dalej, dlatego nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zwiedzanie, wszak to, co zobaczyliśmy, było jak najbardziej zadowalające.

 
Przyjemny spacer po Egerze rozpoczęliśmy od neoklasycystycznej Bazyliki (Bazylika archikatedralna św. Jana Apostoła i Ewangelisty, św. Michała Archanioła i Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny). Ów kościół katedralny jest drugą największą na Węgrzech budowlą sakralną. Został wzniesiony w latach 1831 - 1837 przez Józsefa Hilda w związku z poleceniem arcybiskupa Jánosa László Pyrkera. Elewacja podtrzymywana jest przez 17-metrowe kolumny korynckie, a najwyższym punktem jest kopuła katedry, sięgająca 40 metrów. Naszej uwadze nie mogło umknąć wspaniałe wykończenie wnętrza. Realizacja fresków i bocznych ołtarzy zajęła sporo czasu, dlatego też dekorowanie trwało aż 120 lat.
 

 
Codziennie od początku maja do końca października w Bazylice odbywają się niezwykłe, dzięki akustyce miejsca, koncerty organowe. Instrument został zbudowany w 1864 roku przez Ludviga Moosera z Salzburga, mistrza w swym fachu. Po wielu latach, w 1912 roku organy zostały poddane przebudowie.
 
 
Opuszczając okolice kościoła, udaliśmy się egerskimi uliczkami w stronę zamku.








 
Do środka XIII-wiecznego zamku nie wchodziliśmy - o ile dobrze pamiętam, tamtego dnia zwiedzanie było możliwe jedynie do godziny 18:00, a my przybyliśmy nieco później. Budowlę obeszliśmy z zewnątrz, mogąc przy tym delektować się przyrodą i widokami skąpanego w romantycznym świetle zachodzącego słońca miasta.






 
Przed powrotem do hotelu udaliśmy się jeszcze na plac Dobó, miejsce pełne przyjemnej, wakacyjnej atmosfery, gdzie przebywali nie tylko mieszkańcy Egeru, ale i mnóstwo turystów. Sklepiki z pamiątkami, z winami oraz restauracje pękały w szwach od gości. Na placu Dobó znajduje się także jeden z najpiękniejszych kościołów barokowych Europy, powstały najprawdopodobniej w roku 1771 - kościół Minorytów, znany również jako kościół św. Antoniego Padewskiego (zdjęcie poniżej).


 
Plac Dobó był ostatnim punktem spaceru - zaczęło się już ściemniać, a my nieco zmęczeni pragnęliśmy położyć się w końcu do łóżka. Poprzednią noc spędziliśmy w aucie, dlatego też marzyliśmy o wygodzie. Adam zarezerwował przez Booking pokój w hoteliku Aranykert Vendégház. Wrażenia z wizyty w tym miejscu zdecydowanie należą do pozytywnych:
  • bezpłatny, zamknięty parking dla gości,
  • pokój z łazienką - wszystko zadbane i czyste, dodatkowo do dyspozycji klimatyzacja, telewizor i lodówka (bezpłatnie),
  • dobrze wyposażona część wspólna (m.in. kuchnia),
  • rewelacyjna lokalizacja, praktycznie w samym centrum, poruszaliśmy się wyłącznie pieszo,
  • zaciszne podwórko z urokliwym ogrodem,
  • możliwość dokonania zapłaty w EUR lub HUF, tylko gotówką,
  • w pobliżu sklep spożywczy.

źródło: Booking.com

Pani prowadząca hotel była niezwykle miła i bezproblemowa, ale porozumiewała się jedynie w ojczystym języku. Na szczęście można się z nią dogadać mimo braku znajomości angielskiego - w bardziej "skomplikowanych" kwestiach korzystaliśmy z translatora Google i tłumaczyliśmy nasze pytania na węgierski :). 
 
Choć nie zobaczyliśmy wszystkich atrakcji, to po krótkiej wizycie w Egerze i tak zostały miłe wspomnienia. Kolejnym punktem naszej wycieczki było węgierskie miasto nad Dunajem - nie, jeszcze nie Budapeszt :)! W następnym poście podróżniczym dowiecie się więcej. Pozdrawiam ciepło, K.