sobota, 26 listopada 2016

Kringle Candle: Wosk Peppermint Cocoa.

Hej Misiaki :). Dziś będzie bardzo słodko, a to wszystko przez niezwykle apetyczny zapach od Kringle Candle! Niedawno rozważałam zakup wosku Hot Chocolate, który niegdyś absolutnie mnie urzekł. Z drugiej strony cały czas jestem ciekawa innych zapachów, dlatego poszperałam na stronie sklepu Goodies.pl i tym razem wybrałam dla siebie PEPPERMINT COCOA. To był strzał w dziesiątkę!


Kringle pod postacią swojego produktu oferuje aromatyczne połączenie mięty z kubkiem gorącego kakao. Kocham miętę, a połączenie jej ze słodyczami to coś, co doprowadza mnie do błogiego stanu. Zapach jest wyrazisty, co bardzo lubię w woskach tej marki. Niektórzy twierdzą, iż jest zbyt intensywny, a czekolada i mięta ze sobą w ogóle nie współgrają. Ja nic takiego nie odczułam, co więcej, moja druga połówka również, a trzeba przyznać, że Adaś lubi być wybredny i kiedyś kilkakrotnie musiałam gasić kominek, gdyż dany zapach totalnie nie przypadł mu do gustu.


Wosk jest wydajny, jego kształt pozwala na podzielenie go na pięć części, a każda z nich podgrzewana w kominku pozwala cieszyć się wyrazistym zapachem przez co najmniej 5 godzin. Bez ogródek mogę stwierdzić, że zakup uważam za udany i na pewno jeszcze kiedyś skuszę się na Peppermint Cocoa ;). A jak Wasze doświadczenia z woskami marki Kringle Candle? Może ktoś ma już wyrobione zdanie na temat połączenia kakao i mięty? Czekam na opinie! Pozdrawiam serdecznie, Karolina.

piątek, 25 listopada 2016

Yankee Candle: Wosk Honey Clementine.

Ostatnio można odnieść wrażenie, że zima miesza się z jesienią. Kolorowe liście przykryte śnieżną kołderką jednoznacznie dają znak o zbliżającej się najchłodniejszej porze roku. Póki jednak zdarzają się słoneczne dni, z radością okraszam je zapachami z jesiennej kolekcji Yankee Candle. Na stronie sklepu Goodies.pl zaopatrzyłam się swego czasu w wosk HONEY CLEMENTINE i to właśnie on będzie bohaterem dzisiejszego wpisu.


Tartaletka pochodzi z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Honey Clementine zdecydowanie rozpieszcza nosy lubiące słodkie i cytrusowe nuty. Po rozpaleniu wosku w pomieszczeniu roztacza się ciepły aromat miodu oraz odświeżający zapach pomarańczy. Produkt nie należy do duszących, ale nie jest też jakoś specjalnie wyrazisty. Aby uzyskać oczekiwaną intensywność musiałam zużyć prawie pół tartaletki, co na dłuższą metę niekorzystnie wpływa na wydajność. Oczywiście to sprawa indywidualna i wszystko zależy od tego, jakie macie oczekiwania względem zapachu oraz od wielkości pomieszczenia, w którym znajduje się kominek. Mimo wszystko zdecydowanie jestem fanką tego wosku i na pewno kupię go jeszcze wiele razy :).

Jeśli chodzi o kolekcję jesienną, to mam do wypróbowania jeszcze dwa woski, które na pewno zagoszczą na blogu ;). Pozdrawiam serdecznie, K.

środa, 23 listopada 2016

Wroclove: Ogród Japoński.

Hej Kochani! Nastał ten moment, kiedy kończymy wycieczkę po Wrocławiu. Być może seria Wroclove powróci kiedyś na bloga, jednak to wszystko zależy od tego, czy jeszcze odwiedzimy to miasto. Póki co cieszmy się wspomnieniami i zdjęciami, które przygotowałam na dziś :).


Po niezwykle udanej wizycie w ZOO, w planie ostatniego dnia naszego urlopu znajdował się Ogród Japoński. Był to właściwie finalny punkt programu, albowiem czekała nas jeszcze długa podróż do Trójmiasta i nie chcieliśmy szukać na siłę kolejnych atrakcji. Udaliśmy się więc rozkoszować przepięknymi okolicznościami przyrody. Za wstęp musieliśmy zapłacić 2 zł za osobę uprawnioną do biletu ulgowego (czyli mnie :D) oraz 4 zł za dorosłego.






Ogród Japoński znajduje się w Parku Szczytnickim w Śródmieściu Wrocławia. Został założony w latach 1909-1913 z inicjatywy hrabiego Fritza von Hochberga. W 1995 r. opracowano projekt renowacji tego miejsca, a pracom nadzorował prof. Ikui Nishikawa z Tokio. Kolejne prace modernizacyjne nastąpiły w 1997 r. w związku z powodzią stulecia. Ogród przez trzy tygodnie znajdował się pod wodą, więc jak można przypuszczać, zniszczenia musiały być ogromne. Ogród Japoński doczekał się ponownego otwarcia po dwóch latach, w 1999 r. Obecnie ten przeuroczy zakątek Wrocławia łączy ze sobą kilka typów ogrodów japońskich. Na ich terenie zgromadzono 78 gatunków roślin azjatyckich, w tym 38 pochodzących z Japonii.


Przechadzając się po Ogrodzie Japońskim można się natknąć na małe, przeurocze wodospady, drewniane altanki, kamienne latarnie, pomosty. Choć pogoda jakoś specjalnie nie dopisywała (słońce zza chmur wychodziło zaledwie kilka razy na małe chwile), to jednak odwiedzających spotkaliśmy mnóstwo. Niektórzy robili pamiątkowe zdjęcia rodzinne, inni pozowali do ślubnych fotografii... Ja skupiłam się tradycyjnie na przyrodzie :).








Spacer po ogrodzie nie trwał długo. Być może poczucie krótkiej wizyty spowodowane jest faktem, iż bardzo często wybieramy się do Parku Oliwskiego, który zdecydowanie wyprzedza Ogród Japoński w klasyfikacji względem wielkości powierzchni. Oczywiście w żaden sposób nie umniejsza to pozytywnych emocji, jakie żywimy względem tego wspaniałego zakątka Wrocławia. Po opuszczeniu ogrodu skierowaliśmy się na mały spacer w otoczeniu wrocławskiej pergoli. Uwielbiam takie obiekty, czerpię przyjemność już z samego patrzenia na nie! No i z wyobrażania sobie, jak pergola musi pięknie wyglądać jesienią :).




Jeszcze tylko rzut okiem na fontannę i Halę Stulecia...



... i czas wracać do autka! Nasza wycieczka po Wrocławiu zakończyła się w miłej atmosferze. Szkoda było nam kończyć te małe wakacje, jednak czasem plany się krzyżują i przedłużenie sielanki bywa niemożliwe. Najważniejsze, że bawiliśmy się wspaniale i wróciliśmy zadowoleni. Dziękuję Wam za towarzystwo w wirtualnej wycieczce po Pradze, Wrocławiu i obiektach znajdujących się po drodze ;). Jutro uaktualnię zakładkę 'W terenie', gdzie będziecie mogli szukać bezpośrednich linków do postów z wyjazdu. Życzę dobrej nocki, Karolina :).

środa, 16 listopada 2016

Wroclove: Fotorelacja z ZOO.

Hej! Na tę część naszej wycieczki niektórzy z Was czekali zniecierpliwieni. Nie dziwię się w ogóle, bo ja sama z ogromnym podekscytowaniem wyobrażałam sobie moment, kiedy moje stopy przekroczą próg kas i znajdę się na terenie Wrocławskiego ZOO. W końcu marzenia się ziściły :). Ale zacznijmy od początku!

We wtorek tak naprawdę mieliśmy czas tylko na spacer różnymi uliczkami miasta, szukanie krasnali i odwiedzenie Muzeum Sztuki Cmentarnej. Pogoda zachwycająca też nie była, dlatego koło godziny 18:00 wylądowaliśmy już w hotelu. Zamówiliśmy jedzenie z pobliskiej knajpki, gdzie swoją drogą nie potrafili rozróżnić faktury od dowodu KP, obejrzeliśmy Na Wspólnej i poszliśmy spać. To była nasza ostatnia noc we Wrocławiu, a w środę czekała nas masa atrakcji, no i przede wszystkim powrót do Trójmiasta. Musieliśmy być wypoczęci, szczególnie, iż od samego rana w planach mieliśmy zoo. Do naszego celu trafiliśmy w środę po godzinie 9:00. Cudownie się złożyło, albowiem w ten dzień tygodnia posiadaczom legitymacji studenckiej przysługuje bilet o wartości 20 zł (w inne dni trzeba zapłacić 35 zł). Wstęp dla osoby dorosłej to koszt 40 zł. Samochód zostawiliśmy na parkingu znajdującym się jakieś 200 metrów od głównego wejścia - za 10 godzin postoju należy uiścić kwotę w wysokości 10 zł płatną z góry! Dla posiadaczy własnego środka transportu rozwiązanie to jest wprost idealne. Kiedy już załatwiliśmy wszelkie formalności, zaczęła się zabawa <3. Z trudem wybrałam dla Was w miarę nieprzytłaczającą liczbę zdjęć, tych najlepszych z najlepszych...

Na początku urzekły mnie żyrafki - są takie słodkie!

Potem trafiliśmy do 'Dziecińca', gdzie można za symboliczną złotówkę
kupić garść karmy i serwować ją osobiście kózkom i owieczkom :).
PS. Kupowaliśmy ją 3 razy :D.

W 'Dziecińcu' spotkamy także w jednej zagrodzie uszatych milusińskich...

... oraz sympatyczne świnki morskie :).

Ta kózka wolała odpoczywać, niż rzucać się na jedzonko :).

Dalej czekały na nas większe zwierzaki :).
Zebra nieustannie zachwyca mnie swoim umaszczeniem.

Misiaki zdecydowanie celebrowały 'dzień lenia'.

Tygrys natomiast miał dużo energii i cudem złapałam go nieruchomego.

Nosorożce dostojnie spacerowały po swoim wybiegu.

Słoniki raczej nie chciały ze mną współpracować i pozować do zdjęć.
W końcu niczym paparazzi uwieczniłam zwierzaka w kadrze.

Większość małpeczek szalała po wybiegu, ale znalazły się i takie,
które wolały zająć się soczystymi owockami :).

W zagrodzie szympansów zwierzaki spokojnie spędzały czas.

Lemury zdecydowanie zawładnęły moim sercem.

Przez co najmniej 15 minut fotografowałam je z każdej możliwej strony!

W jednym z pawilonów mogliśmy podziwiać wodne okazy flory i fauny.

Niektóre ryby potrafiły zaszokować swoim wyglądem!

Czas na płazy i gady - niby ich nie lubię, ale jakoś tak większość okazów
prezentowała się przed obiektywem nad wyraz elegancko.

Mmmm, te kolory!

Nie chciałabym spotkać takiego węża na swojej drodze!

Ktoś tu chyba przechodzi metamorfozę ;).

Ubarwienie tego osobnika także przyciągnęło moją uwagę ^^.

Ta jaszczurka dostojnie pozowała na skałce :).

W Afrykarium niektóre widoki potrafią wzbudzić zachwyt!

Hipopotamia mama ze swoim maleństwem na spacerku <3.

Szkoda, że nie było mi dane zobaczyć tych zwierzaków
 pod wodą - oczywiście zza szyb :).

Wraaaaa, strzeżcie się :)!

Śpiące lewki mogliśmy obserwować z terenówki niczym na safari.

Poza niczym 'po jedzeniu czas odpocząć' :D.

W niektórych, spokojniejszych zakątkach można było trafić
na interesujące, ptasie azyle.

Te małe kociaki zwodniczo wydają się być słodziakami.
Niebawem zamienią się w dorosłe, drapieżne żbiki.

Miśkom w głowie tamtego dnia było chyba tylko dokazywanie.
Biegały ciągle za sobą i zaczepiały się wzajemnie :).

Zdjęć zrobiłam oczywiście całą masę więcej :P. Ze zwierzętami spędziliśmy w końcu 5 godzin! No, może odejmijcie czas spędzony w bardzo obleganej stołówce, zlokalizowanej w budynku Afrykarium. W połowie wycieczki skusiliśmy się na zupkę, która była wyborna.

Czy ktoś z Was miał już okazję odwiedzić Wrocławskie ZOO? Jak Wasze wrażenia? Ja sama byłam w kilku tego typu miejscach i z całą przyjemnością stwierdzam, że Wrocław bije inne miasta w moim prywatnym rankingu :)! Trzymajcie się Kochani, pozdrawiam, K.