sobota, 31 grudnia 2016

Ogólne podsumowanie 2016!

Cześć :). Czytelnicze podsumowanie roku mamy już za sobą, ale wciąż nie wzięliśmy pod lupę innych aspektów minionych dwunastu miesięcy. Czas przyjrzeć się więc, co nieczytelniczego działo się w 2016 :).

W TERENIE - podróże w tym roku wręcz wspaniale nam się udały. Zwiedzaliśmy nie tylko nasz kraj, ale i wyjechaliśmy poza jego granice. Odwiedziliśmy 4 państwa, kilka polskich miast i odkryliśmy ciekawe zakątki w Trójmieście, gdzie aktualnie mieszkamy. Pierwsza wycieczka miała miejsce w kwietniu - wybraliśmy się wówczas do Niemiec i Holandii. Zakochałam się w Klimahausie, pospacerowałam z Adasiem po BremerhavenAmsterdamie i Groningen. Zanim zaczęły się wakacje, zwiedzaliśmy Polskę. Moja druga połówka zabrała mnie na nieznane nam do tej pory Sobieszewo  w Gdańsku, odwiedziliśmy kolejny raz Rewę, przeszliśmy się po Parku Oruńskim, pojechaliśmy do Bydgoszczy, gdzie zachwyciło nas Exploseum. W sierpniu Adam zorganizował fantastyczną wycieczkę do Pragi, a w drodze powrotnej zahaczyliśmy o Szklarską Porębę, Zamek Bolków i Wrocław. Zauroczyły mnie krasnale i zwierzęta w ZOO. Ostatnią podróż odbyliśmy w listopadzie, wówczas odwiedziliśmy ostatnie w tym roku państwo - Szwecję.





KULTURALNIE - zdecydowanie pobiłam swój rekord wizyt w kinie. Zaczęło się od wyjścia z kumpelą na "Słaba płeć?". Potem pierwszy raz poznałyśmy smak wydarzenia Ladies Night w Cinemacity, podczas którego obejrzałyśmy "Planetę singli". Bodajże w marcu obejrzałyśmy "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach". Do końca roku wybrałam się jeszcze kilka razy do kina, tym razem oglądaliśmy z Adasiem takie filmy, jak "Randka na weselu", "Zanim się pojawiłeś" czy też "Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie". W końcu, po kilku latach przerwy, miałam okazję zobaczyć spektakl teatralny (na Scenie Letniej w Orłowie). Podobało mi się, a jak!


TROCHĘ PRYWATY - w końcu uwolniłam się od uczelni :). Pięć lat studiów zostało przypieczętowane obronioną na piątkę magisterką. W tym czasie poznałam wielu ludzi, wybawiłam się na różnych imprezach, nie mieszkałam nigdy w akademiku i ominęły mnie wrześniowe poprawki. W 2016 odnowiłam kilka znajomości, co mnie bardzo cieszy. Trochę mało bywałam  w rodzinnym mieście, ale wszystko działo się ostatnio tak szybko, że niestety na wiele spraw nie wystarczyło czasu. W moim życiu zaszło wiele zmian, częścią się pochwaliłam, inne sukcesy pozostawiłam bez echa.

POSZCZĘŚCIŁO MI SIĘ - w konkursach biorę udział już od lat. I od lat też w nich wygrywam. Nie we wszystkich oczywiście, ale i takie maluśkie sukcesy mają swoją wartość. W tym roku dorobiłam się kilku nowych książek - niektóre wygrałam w blogowych konkursach, inne na instagramie czy facebooku. Jedną z nich udało mi się zdobyć podczas audycji na żywo, którą prowadziła na swoim fanpage Magdalena Witkiewicz wraz z Alkiem Rogozińskim :). Poza nadprogramowymi pozycjami książkowymi, do puli tegorocznych nagród mogę wliczyć płyty z filmami, gadżety festiwalowe, bilety do teatru i kina itp. Dostałam się też do kilku kampanii i podjęłam wybrane współprace.


Przyznam, że ten rok mogę zaliczyć do naprawdę udanych i życzę sobie, aby kolejny był jeszcze lepszy! A planów poczyniłam już mnóstwo... Trochę więcej (ale tylko trochę) zdradzę w pierwszym, noworocznym poście. TRZYMAJCIE SIĘ WSZYSCY CIEPLUTKO! NIECH NADCHODZĄCY 2017 ROK PRZYNIESIE WAM WIELE DOBREGO! HAPPY NEW YEAR!

piątek, 30 grudnia 2016

Czytelnicze podsumowanie 2016!

Cześć Misiaki :). Rok 2016 ewidentnie zbliża się ku końcowi, dlatego stwierdziłam, że sensowym będzie poczynić pewne podsumowania. Postanowiłam zacząć od książek, gdyż to o wiele łatwiejsze zadanie niż analiza minionych 12stu miesięcy pod innymi względami. 


Do mojej biblioteczki dołączyło wiele nowych pozycji. Większość z nich kupiłam (oczywiście na mega promocjach), niektóre dostałam, a część udało mi się wygrać. Adaś zamontował w sypialni półeczkę, która bardzo szybko się zapełniła i niestety nadal muszę praktykować zwożenie przeczytanych lektur do rodziców. Prawdę powiedziawszy w Grudziądzu trzymam też jeszcze nietknięte książki, aczkolwiek są to tytuły, na które w chwili obecnej ochoty nie mam. Planuję zakup regału, jednak najpierw muszę przekonać swoją drugą połówkę do małego przemeblowania w sypialni, a jest to naprawdę ciężki orzech do zgryzienia :).


O ile pod moje skrzydła przygarnęłam spore ilości książek, o tyle przeczytać udało mi się tylko 13. Z drugiej strony zrealizowałam maluśkie postanowienie 'minimum jedna na miesiąc', więc nie jest źle. Półka 'Przeczytane w 2016' na portalu lubimyczytac.pl zaczęła zapełniać się dopiero w marcu. Później miałam kilka przerw, spowodowanych a to kończeniem studiów, a to pracą, a to innymi obowiązkami. Często też sięgałam nie po wielostronnicowe lektury, a po kolorowe magazyny - JOY, COSMOPOLITAN, GLAMOUR. Planowana przeze mnie lista czytelnicza na 2016 rok nie została zrealizowana, a wynikało to z jednego prostego powodu - ciągnęło mnie bardzo często do nowych nabytków. Może z 3, 4 książki przeczytałam według zamierzeń. Jest to dla mnie wskazówka, że po prostu w moim przypadku taka lista sensu najmniejszego nie ma :P. No dobra, przejdźmy do konkretów :D!


List w butelce bardzo mi się podobał, właściwie jak każda lektura Sparksa, po którą sięgam. Trochę zasmuciło mnie rozwiązanie historii, no ale cóż, zauważyłam, że autor lubi w niekoniecznie przyjemny sposób kończyć swoje książki.

Obietnica pod jemiołą była pierwszą książką Evansa, po którą sięgnęłam. Zawsze obawiałam się, że pisarz tworzy typowe romansidła. Jakże miło się zaskoczyłam! Jeśli jesteście ciekawi szczegółów, to zapraszam do archiwalnej recenzji.

Love, Rosie oczarowała mnie od pierwszego wejrzenia. Po wspaniałej lekturze PS Kocham Cię spod pióra Ahern miałam spore oczekiwania względem innych powieści autorki. Nie zawiodłam się w ogóle! Książka napisana w zabawny sposób, w nietypowej formie, potrafi przyciągnąć czytelnika. O Love, Rosie pisałam TUTAJ.


Zostań, jeśli kochasz... Gayle Forman nie porwała mnie zbytnio tą pozycją. Książkę przeczytałam mechanicznie, bez jakichś zachwytów. Po drugą część na pewno nie sięgnę, ewentualnie pod postacią filmu...

Przypadki Callie i Kaydena niesamowicie mnie pochłonęły! Taka trochę młodzieżówka, choć myślę, że każdy wyciągnąłby z tej książki pewne prawdy życiowe. Pozycję gorąco polecałam w tym poście.

Art & Soul zachwyciła mnie okładką, a że czasami zachowuję się w tej kwestii jak typowa sroka, musiałam koniecznie wzbogacić swoją biblioteczkę o tę książkę. No i to był strzał w dziesiątkę, bo poza piękną okładką, w środku kryła się też wyjątkowa historia. Ciekawscy szczegółów mogą szukać TUTAJ.


Ocalenie Callie i Kaydena to druga część książki Przypadki Callie i Kaydena, o której wspominałam wyżej. Tak oszalałam na punkcie losów młodych bohaterów, że musiałam dowiedzieć się, jak wyglądały dalsze ich perypetie. Lektura nie była już tak bardzo hipnotyzująca, jak pierwsza część, aczkolwiek wciąż wciągała mnie w każdej mojej wolnej chwili.

Gwiazd naszych wina - najpierw do czynienia miałam z wersją filmową, która w pewnym stopniu mnie oczarowała. Właściwie niewiele się ona różniła od książki, którą szybko przeczytałam. Pozycja ciekawa, na pewno zostanie w mojej pamięci i jeszcze kiedyś do niej wrócę.

Po prostu bądź to absolutny HIT jeśli chodzi o moje książkowe wybory w tym roku. Od kilku lat w ogóle nie sięgałam po polską literaturę. To był błąd! Pani Magdalena przepięknie pisze na tematy bliskie sercu. Nie będę więcej zdradzać na ten temat, ponieważ niebawem na blogu pojawi się osobny wpis poświęcony kilku książkom autorki.


Awaria małżeńska rozśmiesza na maxa! Czytając niektóre fragmenty potrafiłam wybuchać śmiechem nawet w miejscach publicznych. Co ważne - książka ukazuje wiele prawdy :). Do Awarii powrócę jeszcze w poście, o którym wspominałam przy Po prostu bądź.

Opowieść niewiernej - co tu dużo pisać... Kolejna, rewelacyjna książka Magdaleny Witkiewicz. Wzbudziła we mnie wiele różnych emocji, i tych pozytywnych, i negatywnych.

Powietrze, którym oddycha to kolejna, wspaniała opowieść B.C.Cherry, należąca do serii Żywioły. Jak tylko zobaczyłam ją w przedsprzedaży na Świecie Książki, bez wahania kliknęłam dodaj do koszyka. Pozycja w najbliższym czasie doczeka się na blogu swoich pięciu minut, a ja póki co dodam, że już wyczekuję kolejnego tomu serii! Chyba nie muszę dodawać, że już go zamówiłam :D?


Pracownia dobrych myśli - jestem właściwie na świeżo po lekturze i póki co powiem tylko tyle... ŻĄDAM kontynuacji :D.

W tym roku za cel minimalny stawiam sobie dwie książki na miesiąc :). Specjalnej listy na kolejne 12 miesięcy nie planuję, będę czytać według własnego widzimisię. A u Was jak wyglądał miniony rok od względem czytelniczym :)? Chwalcie się, co ciekawego przeczytaliście! Pozdrawiam ciepło, Karolina.

środa, 28 grudnia 2016

Yankee Candle: Wosk Shea Butter.

Cześć Wszystkim. I jak tam po świętach :)? Brzuchy pełne, a Gwiazdor dobrze się spisał? U mnie obie kwestie mogę skwitować wyrażeniem 'na bogato' :D. O ile z pierwszej części nie jestem zachwycona (będzie co gubić od stycznia po urodzinach...), to z drugiej jak najbardziej! Póki co nie pochwalę się prezentami, bo najzwyczajniej w świecie nie jestem jeszcze w fizycznym posiadaniu wszystkich. Oczywiście, kiedy tylko je skompletuję w 100%, na pewno pojawią się na blogu. A dziś przygotowałam dla Was coś innego - post zapachowy. Zapraszam do lektury!

Niegdyś masło shea kojarzyło mi się tylko z kosmetyką. Dodawane jest przecież do wielu preparatów, które mają na celu pielęgnację naszej skóry. Nie pomyślałabym, że można je zamknąć w postaci wosku. A jednak! Wyobraźcie sobie moje pozytywne zaskoczenie, kiedy pierwszy raz powąchałam SHEA BUTTER, które przybyło do mnie już jakiś czas temu w sporym zamówieniu z Goodies.pl.


Produkt pochodzi z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wśród wyczuwalnych aromatów znajduje się kremowe masło shea. I tyle! Nie mamy tutaj żadnej typowej dla marki mieszanki zapachów. Wosk idealnie sprawdzi się w okresie jesienno-zimowym. Mam jednak małe zastrzeżenie co do tej tartaletki. Trzeba uważać, aby nie przesadzić z wielkością kawałka, jaki ląduje w kominku. O ile przy mniejszej ilości wosku ulatniają się przyjemne dla nosa, ciepłe aromaty, o tyle przy większej możemy skończyć z bólem głowy i nerwowym otwieraniem okien w celu przewietrzenia mieszkania.


Jeśli chcecie zrobić sobie taki mały, domowy salon SPA, to ten wosk idealnie się do tego nadaje :). To co? Lecę się relaksować przy Shea Butter <3. Buziaki, Karolina.

PS. A już za moment startujemy z podsumowaniami 2016! Oj, działo się w tym roku! 

sobota, 24 grudnia 2016

Wesołych Świąt!


Kochani! Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze. Niech ten czas upłynie w pozytywnej atmosferze, w gronie najbliższych Wam osób. Dużo radości i zdrówka dla Was i Waszych rodzin 🎄🎅!


WESOŁYCH ŚWIĄT!

czwartek, 22 grudnia 2016

Magia świąt - Park Oliwski.

Hej hej! Święta zbliżają się wielkimi krokami - specyficzną atmosferę czuć już od dawna w galeriach handlowych, w radio, w telewizji, na ulicach. Niektóre z miejskich zakątków zmieniają się w pełne iluminacji, magiczne krainy. Trend ten nie ominął gdańskiej Oliwy. Oczywiście w centrum miasta nadal cieszą oczy tradycyjne dekoracje, jednak w tym roku władze poszły o krok dalej... W sobotę udostępniono w Parku Oliwskim spektakularne instalacje świetlne, które od samego początku przyciągały tłumy mieszkańców, a także przyjezdnych.


W światełka zostały ubrane drzewa, krzaki, latarnie, fontanny. Pół miliona lampek stworzyło 7,5 kilometra dekoracji. Jedną z najbardziej wystrzałowych instalacji jest kurtyna zawieszona na drzewach tworzących świetlny tunel o wysokości 12 metrów! Każdy, kto wchodzi do parku główną bramą, od razu kieruje się w to miejsce... 




Po wyjściu z tunelu wpada się w ciąg następujących po sobie zachwytów. A to cudna panienka z parasolką, a to małe, świetliste żywopłociki, a to ledowy kwiatek, a to mieniąca się kolorami fontanna na tle pałacu... Praktycznie nie ma miejsca, gdzie spacerowicze nie zatrzymywaliby się na zrobienie pamiątkowych zdjęć. A odwiedzających jest sporo - jeśli chcecie dojechać do Parku Oliwskiego samochodem, to polecam zostawić autko gdzieś w bocznej uliczce i po prostu dojść na piechotę. 







Świetlne szaleństwo nie ominęło najmłodszej części parku. Niektóre dekoracje zachwycały już rok temu (możecie przeczytać o tym tutaj), inne pojawiły się dopiero tej zimy. Dużą popularnością cieszyło się rozświetlone drzewo, ale i choinkę chętnie fotografowano. 




Muszę przyznać, że w kwestii świątecznych dekoracji Gdańsk bardzo pozytywnie mnie zaskakuje! Nigdy nie widziałam tak pięknych iluminacji, jak w Oliwie. Już rok temu oszalałam na ich punkcie, a w moich najśmielszych marzeniach nie pojawiały się tak spektakularne instalacje. Na pewno jeszcze nie raz wybierzemy się na spacer do rozświetlonego Parku Oliwskiego, albowiem iluminacje można podziwiać codziennie do końca stycznia w godzinach 16-21. A jak u Was w miastach prezentują się świąteczne dekoracje? Pozdrawiam ciepło, Karolina.

wtorek, 20 grudnia 2016

Yankee Candle: Wosk All Is Bright.

Hej hej! Nadal pozostajemy w tematyce zapachów towarzyszących Bożemu Narodzeniu. Jakiś czas temu Yankee Candle wypuściło na rynek świąteczną kolekcję HOLIDAY PARTY, którą oczywiście musiałam sobie sprawić podczas zakupów na Goodies.pl. Wśród zamówionych produktów znalazł się między innymi wosk ALL IS BRIGHT.


Tartaletka ALL IS BRIGHT to nic innego jak mieszanka ciepłego piżma oraz cytrusów - po rozpaleniu wosku można wyczuć mandarynkę, limonkę, pomarańczę i grejpfruta. Jest to zdecydowanie niecodzienny mix, który idealnie sprawdzi się w okresie świąt oraz podczas innych, chłodnych wieczorów. Ten przyjemny, subtelny i przede wszystkim trwały zapach kojarzy mi się także z Nowym Rokiem i butelką musującego szampana. No tylko spójrzcie na etykietkę... Już ozami wyobraźni widzę te iskrzące zimne ognie, setki kolorowych petard i dźwięk rozlewającego się do kieliszków szampana. Wiecie co? To jest myśl! Chyba tym woskiem okraszę pożegnanie starego i wejście w Nowy Rok ;).

Choć wosk nie jest moim faworytem, jeśli chodzi o HOLIDAY PARTY, to jednak z czystym sumieniem mogę go polecić innym. A już niebawem poznacie mojego świątecznego ulubieńca ;). Pozdrawiam serdecznie i lecę z Adasiem do kina na najnowsze GWIEZDNE WOJNY <3! Karolina.

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Yankee Candle: Wosk Mandarin Cranberry.

Cześć :). Aromatyczny aspekt świąt jest dla mnie niezwykle ważny. Prócz zapachów unoszących się przy stole, w mieszkaniu znaczącą rolę muszą odegrać też produkty Yankee czy Kringle Candle. W tym poście skupię się na zapachu pierwszej z marek - MANDARIN CRANBERRY. Zakupiłam go wieki temu na Goodies.pl i właściwie dopiero w grudniu zaczęłam go popalać :).


Tartaletka pochodzi z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Głównymi bohaterkami są słodkie mandarynki i kwaskowata żurawina. Któż wyobraża sobie Boże Narodzenie bez ich obecności na stole? Dla mnie są nieodzownym elementem grudniowych świąt. Dodatkowo wyczuwalne są także przyprawy korzenne, a te niestety nie we wszystkich mają swoich zwolenników.


Piękny, nieprzesłodzony aromat owoców idealnie sprawdzi się też jesienią. Taka kompozycja zapachowa przynosi wiele przyjemności i zdecydowanie kradnie moje serce. Trwałość mogłaby być dłuższa, jednak nie stanowi to jakiegoś wielkiego mankamentu. Wosk ode mnie otrzymuje zielone światło i na pewno jeszcze nie raz będę do niego wracać.

A może ktoś z Was ma już za sobą doświadczenia z tym zapachem od Yankee Candle :)? Gorące całusy, Karolina.

niedziela, 18 grudnia 2016

Świąteczny haul - dekoracji moc.

Hejka Kochani :). Święta zbliżają się nieubłaganie, a wraz z nimi bieganina związana z ich przygotowaniem. Gotujemy, sprzątamy, dbamy o aspekty estetyczne. Ubieramy nie tylko choinki, ale także stroimy nasze mieszkanka we wszelkiej maści bożonarodzeniowe dekoracje. Przyznam szczerze, że w tym roku świąteczna gorączka dopadła mnie już w połowie listopada! Pamiętam ten dzień, kiedy po pracy ruszyłam żwawo na łowy do Rossmanna. Potem odwiedziłam go jeszcze kilka razy, gdyż jak zwykle w swoim niezdecydowaniu musiałam dojrzeć do zakupu niektórych przedmiotów. Nie przeciągając - zapraszam do poniższego zestawienia, z którego dowiecie się, jakie wizualne i zapachowe gadżety będą towarzyszyć nam w tegorocznej końcówce grudnia.


1. KUBKI - te cudeńka były numerem jeden na mojej liście. Dojrzałam je już pod koniec października w Skarbie, dokładnie takie same. Wiecie, jaki miałam dylemat, kiedy w sklepie zobaczyłam inne, równie piękne wzory? Z trudem ograniczyłam się do pierwotnych planów...


2. PODKŁADKI - najpierw kupiłam szare. Idealnie komponowały się z powyższymi kubeczkami. Później, jakoś na początku grudnia stwierdziłam, że dla urozmaicenia dokupię jeszcze czerwone. Kosztowały niewiele, bodajże 3 zł za sztukę, więc co mi tam!



3. POJEMNIK Z PRZYKRYWKĄ - nie kupiłam go od razu, musiałam swoje odchorować, a potem jak zwykle się najeździłam i dopiero w trzecim sklepie dorwałam ostatni. No ale jaka szczęśliwa wyszłam z tego Rossmanna! W środeczku wylądowały cukierki i inne drobne słodycze. Jestem tym gadżetem zauroczona w 100%.



4. DREWNIANY RENIFER - o tej zawieszce myślałam już w zeszłym roku, niestety nigdzie nie udało mi się jej kupić. Wtedy trochę za późno zabrałam się za takie zakupy, więc nie dziwiłam się specjalnie brakiem tego produktu w sklepach. W tym roku tak szybko wystartowałam ze świątecznym szaleństwem, że bez problemu dostałam to, co chciałam.


5. SERWETKI - oczywiście związane motywem przewodnim z pozostałymi gadżetami.


Na koniec dorzucam hit tegorocznych świąt - świecę YANKEE CANDLE! Iście bożonarodzeniowy zapach dostałam w prezencie od Adasia. Miałam kiedyś już ten wosk, ale świeca... Mogłam raczej pomarzyć :P. Cóż, marzenia się w końcu czasem spełniają :). Póki co to tyle w kwestii zapachowej otoczki świąt. Więcej na ten temat już niebawem!


A jak idą Wasze przygotowania pod kątem wystroju wnętrza :)? U niektórych z Was na blogach widziałam rossmannowskie gadżety :). Chwalcie się, śmiało! Pozdrawiam ciepło, Karolina.

PS. Sprawdźcie też, jak zeszłego roku przygotowywaliśmy mieszkanie do świąt ;). Wystarczy kliknąć w ten LINK.

czwartek, 15 grudnia 2016

SNAIL MAIL BOX - pudełko pełne niespodzianek.

Stało się. W końcu dotarł do mnie mój pierwszy box i w cale nie były to kosmetyki :). Kiedy otrzymałam od listonosza przesyłkę, już wiedziałam, co się święci. Nie miałam jedynie pojęcia, co dokładnie znajdę w środku. Kiedy rozpakowałam kartonik na mojej twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha :). Zacznijmy jednak od początku!

Snail Mail Box to subskrypcyjny klub, w ramach którego otrzymuje się raz w miesiącu zamawianą wcześniej paczuszkę. W środku znajduje się 16 pocztówek, kilka kopert, unikalne naklejki, taśmy oraz inne papiernicze akcesoria. Box stanowi idealne rozwiązanie dla postcrosserów oraz innych miłośników tradycyjnej poczty. Wyjątkowe, autorskie wzory drukowane są na wysokiej jakości papierze. A faktem jest, że niektóre kartki sprzedawane w sieci lub nawet i w stacjonarnych sklepikach nie należą do najsolidniej wykonanych... W przypadku Snail Mail Box można pożegnać takie obawy!




Zawartość każdej paczuszki ma swój motyw przewodni - w pierwszej przesyłce dominowało Boże Narodzenie. Taki świąteczny akcent sprawił, że poczułam się odrobinę tak, jakbym już za moment miała szukać innych niespodzianek pod choinką :). Kilka pocztówek wraz z życzeniami powędrowało już do nowych właścicieli, a część z nich zostawiłam dla siebie. Te kartki są tak oryginalne, że koniecznie muszą zajmować specjalne miejsce w mojej postcrossingowej kolekcji!

Box można zamawiać na kilka sposobów. Wybór jednego pudełka to koszt 20 zł. Wybierając opcję box na 3 miesiące uzyskamy zniżkę 10 % i zapłacimy 54 zł, natomiast półroczna subskrypcja to koszt 102 zł (15% zniżki). Do cen należy doliczyć przesyłkę. Nie wydajemy majątku, a otrzymujemy naprawdę fajne, oryginalne pocztówkowe gadżety, za które w sklepie zapłacilibyśmy o wiele więcej. Oczywiście istnieje ryzyko, że nie wszystkie elementy nam się spodobają, ale przecież ideą pudełek jest właśnie ten element niepewności. Nigdy nie wiemy, co dostaniemy ;). Mnie ta forma jak najbardziej odpowiada i na pewno skuszę się w niedalekiej przyszłości na zamówienie.

A jak Wy zapatrujecie się na Snail Mail Box :)? Czekam na opinie! Buziaki Kochani! Karolina.

środa, 14 grudnia 2016

Szwecja w jeden dzień: Spacer po Karlskronie.

Cześć Misiaki! Nadszedł czas na ostatnią część relacji z naszej szwedzkiej wycieczki. Po nocnym rejsie promem i porannym zwiedzaniu z przewodnikiem przyszła pora na spacer po mieście. Co takiego widzieliśmy, jakie pamiątki kupiliśmy? Odpowiedzi szukajcie w tekście poniżej ;)!


Zwiedzanie Marinmuseum zakończyliśmy około 13tej, a do ostatniego autobusu na prom mieliśmy jeszcze sporo czasu, bodajże ponad 4 godziny, dlatego też nie spieszyliśmy się w ogóle. Na spokojnie ruszyliśmy w stronę rynku, gdzie mieści się informacja turystyczna. Gdzieś w czeluściach internetu wyczytałam, że jedna z pracujących tam pań posługuje się językiem polskim. Niestety, nie trafiliśmy na nią, a na moje 'dzień dobry' usłyszałam tylko w odpowiedzi 'hi'. Próba rozmowy w ojczystym języku okazała się nieudana, natomiast zakup pamiątek jak najbardziej wyszedł nam na plus. Staliśmy się bogatsi o 4 pocztówki do albumu i magnes, który powiększył naszą lodówkową kolekcję. Trzeba jednak przyznać, że ceny w Szwecji potrafią zmrozić krew w żyłach. Jedna widokówka kosztowała 8 SEK (niecałe 4 zł), natomiast magnes... 49 SEK (około 24 zł)!




Po załatwieniu spraw pamiątkowych ruszyliśmy do Blekinge Museum, lokalnego muzeum związanego z dziejami regionu. Przewodnik poinformował nas, że wstęp do tego miejsca jest bezpłatny, także grzechem byłoby nie wykorzystać okazji i tam nie zajrzeć. W muzeum nie dostrzegliśmy polskich tłumaczeń konkretnych eksponatów, ale to nam nie przeszkadzało, znaczenie większości z nich mogliśmy zrozumieć po prostu intuicyjnie.




Jako, że znajdowaliśmy się praktycznie o krok od Björkholmen, postanowiliśmy od razu się tam wybrać. Tak, poszliśmy do tej samej dzielnicy, którą odwiedziliśmy rano z przewodnikiem. Wybór okazał się słuszny, albowiem nie było tam żywej duszy, dokładnie tak, jak chciałam. W spokoju mogłam zająć się fotografowaniem uroczych, kolorowych, małych domków.






W Björkholmen zaczął do nas docierać wszechobecny ziąb. W końcu byliśmy na zewnątrz już dłuższą chwilę! Ledwo też chodziliśmy... Tam chyba nikt nie przejmował się oblodzeniem niektórych części ulic i chodników! Na szczęście bez żadnych poślizgów dotarliśmy ponownie do centrum, gdzie rozglądaliśmy się za kawiarnią. W końcu padło na Espresso House. Weszliśmy tam właściwie pod wpływem impulsu - kiedy na wystawowej tablicy moje oczy ujrzały ogromny kubek karmelowej latte, serce już wiedziało, gdzie tego dnia będziemy celebrować fikę.


Fika to szwedzki obyczaj, oznaczający przerwę w ciągu dnia (np. w trakcie pracy), podczas której pija się kawę w towarzystwie znajomych czy innych bliskich. Znaczenie tej tradycji jest ogromne, albowiem Szwedzi należą do jednych z największych konsumentów kawy na świecie! Do napoju podaje się głównie słodkie przekąski, a największą popularnością cieszą się bułeczki cynamonowe. Nam zależało tylko na ciepłej kawie, dlatego skusiliśmy się na duże, karmelowe latte. Za tę przyjemność zapłaciliśmy 96 SEK (około 45 zł). Kawa bardzo mi smakowała, nie była za słodka, co mi odpowiadało. Zwykłej ani tej z mleczną pianką właściwie nigdy nie słodzę, więc jak najbardziej rozsmakowałam się w tamtejszym napoju.

Po ogrzaniu się w kawiarni przyszła pora na spacer po mieście. Udaliśmy się jeszcze raz nad wodę, zrobiłam trochę zdjęć, potem przeszliśmy się nieznanymi nam do tej pory, mało zaludnionymi uliczkami, aż w końcu stwierdziliśmy, że nie będziemy czekać do ostatniego autobusu i na prom pojedziemy wcześniejszym.





Chwilę po 16tej podjechał nasz autobus (nr 6). Do środka weszliśmy przednimi drzwiami, bo przecież trzeba było pokazać kierowcy otrzymane wcześniej od przewodnika bilety. Kierowca niestety przedarł je i zwrócił tylko ich połowy. Czasem oddaje całe, na co liczyliśmy, niestety nie tym razem. Z drugiej strony dobrze, że dostaliśmy chociaż tę resztkę, bo nie zawsze można liczyć na jakikolwiek zwrot. Podróż upłynęła nam w miłej atmosferze - przede wszystkim w autobusie było ciepło, a za oknem mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki. Jak pamiętacie, w zeszłym roku opisywałam zwyczaj stawiania lampek w oknach. Kiedy jechaliśmy do terminalu, na zewnątrz panował już praktycznie mrok. Wyobraźcie sobie osiedla domków, gdzie w oknach tliły się małe światełka... Bajka!

W końcu cudowne widoczki się skończyły, a my dojechaliśmy do celu. Byliśmy przed 17tą, więc musieliśmy poczekać do pełnej na odprawę. W dniach, kiedy prom nie czeka na pasażerów przez cały dzień w porcie, odprawa odbywa się godzinę przed odpłynięciem, w naszym przypadku byłaby to 18sta. Wróciliśmy do kabiny, przespaliśmy się trochę, a kiedy wypłynęliśmy na morze zgodnie stwierdziliśmy, że czas napełnić brzuchy. Tak samo, jak w ubiegłym roku, obiad zdecydowaliśmy się zamówić w Food City - standardowy schabowy z ziemniaczkami i warzywami nas nie zawiódł. Jako że zostało nam jeszcze trochę koron, ponownie zawitaliśmy do sklepu, gdzie dokupiliśmy anyżowe cukierki, a następnie zabawiliśmy się przy automatach. Mieliśmy jeszcze kilka monet o nominale 1 SEK, które idealnie pasowały praktycznie do wszystkich maszyn. W jednym automacie udało mi się wygrać 5 koron, jednak straciłam wszystkie w kolejnych próbach. Ostatnią rozrywką, jaka nam pozostała, była gra w karty. Niestety, na jednej rundce makao się skończyło. Tak bujało, że nie byłam w stanie siedzieć. Choroba lokomocyjna zaczęła dawać się we znaki - wzięłam 2 tabletki aviomarinu i poszłam spać :D. Pobudkę zafundowano nam o 5:30, a półtorej godziny później dopłynęliśmy do Gdyni. W Polsce przywitał nas śnieg...


... i takie cudne widoki w drodze do domu :)! Podsumowując, zimowa Skandynawia jak najbardziej przypadła mi do gustu i z chęcią poznałabym o tej porze roku więcej zakątków północnej części globu. Fakt faktem było zimno, jednak grubsza warstwa ciuszków w zupełności wystarczyła :). Karlskrona to urocze miasto, w sam raz na jednodniowy wypad.

Teraz pozostało nam tylko planowanie kolejnej wycieczki do Szwecji :D. Pytanie tylko, na którą wycieczkę się skusić... Trzymajcie się ciepło, pozdrawiam z bardzo mroźnego Gdańska :).