Wciąż jestem w fazie zapoznawania się z coraz to nowymi zapachami od Yankee (pamiętacie pewnie to wielkie zamówienie na goodies.pl). Moja historia z woskami rozpoczęła się już jakiś czas temu, ale wciąż dostarcza wiele przyjemności i ekscytacji. Szczególnie, kiedy rozpalam nieznany mi dotychczas produkt. Tak było też z CRANBERRY PEAR, którą to tartaletkę paliłyśmy podczas babskiego wieczoru.
Wosk pochodzi z owocowej linii zapachowej z serii Classic. Dostarcza nam smakowitych aromatów gruszek w towarzystwie żurawinowej polewy. Aromat słodki, owocowy, intensywny, ale nie gryzący. Tarta po rozpaleniu otuli pięknym zapachem nie tylko pomieszczenie z kominkiem, ale i całe mieszkanie. Ćwierć wosku spokojnie wystarczy na jedno ok. ośmiogodzinne palenie. Produkt trafia na listę moich faworytów! Uwielbiam zarówno gruszki, jak i żurawinę :). Miłośnikom tego duetu zdecydowanie polecam Cranberry Pear!
Ktoś z Was używał tego wosku :)? Życzę udanego weekendu, Karolina.
Słoneczny poranek. Nigdzie nie musisz się spieszyć, masz dzień wolny. Wsuwasz stopy w puchate kapcie, zakładasz ulubiony szlafrok i zmierzasz do kuchni. Wyciągasz najlepszy kubek, przygotowujesz mleko... Po kilku chwilach w mieszkaniu unosi się charakterystyczny zapach, a Ty cieszysz się smakiem... wybornej kawy! Tak, takie rozpoczęcie dnia to poranek idealny. Szczególnie, kiedy masz do czynienia z Nespresso:).
Ponad rok temu spotkaliśmy w jednym z marketów kilka hostess promujących nową kawę w kapsułkach oraz ekspresy przystosowane do przygotowywania takiego napoju. Nie znaliśmy wcześniej tej marki, dlatego bez zbędnych oporów zgodziliśmy się wziąć udział w degustacji i prezentacji sprzętu. Przepięknie pachnąca kawa i całkiem fajny sprzęt popchnęły nas do podjęcia pozytywnej decyzji - zakupu ekspresu :). Zaraz do tego przejdziemy, jednak najpierw zapoznajmy się z NESPRESSO!
Produkty NESPRESSO opierają się na systemie aluminiowych kapsułek, w których hermetycznie zamyka się świeżo zmieloną kawę. Takie opakowanie pozwala na zachowanie jej właściwości, a także chroni przed dostępem światła, powietrza czy wilgoci. Każda kapsułka posiada swój kolor - dzięki temu łatwo można sięgnąć po produkt, na który mamy w danej chwili ochotę. Dodatkowym znakiem rozpoznawczym jest napis na wieczku. NESPRESSO posiada swoją stałą ofertę kapsułek o różnej intensywności, a ponadto co jakiś czas wypuszcza do sprzedaży edycje limitowane. Kawę można kupić praktycznie tylko w internecie (opakowanie zawiera 10 sztuk kapsułek), choć w kilku miastach znajdziemy też sklepy stacjonarne, np. w Warszawie lub Krakowie.
Aby przygotować aromatyczny napój, potrzebujemy ekspresu dostosowanego do systemu kapsułek. Opcji jest wiele - maszyna do zrobienia samej kawy (gdy nie jesteśmy przekonani do kaw mlecznych) z możliwością dokupienia specjalnego speniacza do mleka (gdy jednak zmienimy zdanie) lub też ekspres posiadający obie te funkcje (jest droższy).
Znajdujący się po prawej stronie spieniacz
można kupić oddzielnie. ŹRÓDŁO
W każdym razie, w specjalnym otworze umieszczamy wybraną przez nas kapsułkę, która zostaje przebita w kilku miejscach podczas jego zamykania. Wówczas po uruchomieniu wybranego przez nas trybu (duża kawa, małe espresso?) pod odpowiednim ciśnieniem woda przepływa przez kapsułkę. Po chwili wypływa do naszego kubka aromatyczna kawa. Jeśli posiadamy ekspres z możliwością spienienia mleka, możemy przygotować latte. Do osobnego pojemnika wlewamy zimne mleko, na jego górze umieszczamy specjalną nakładkę z rurkami, podłączamy ją do ekspresu, a następnie ustawiamy pokrętłem wielkość pianki. Wówczas wybieramy odpowiedni program i najpierw do kubka wleci cieplutkie, spienione mleko, a dopiero później kawa. Po zakończeniu przygotowywania napoju otwieramy wlot kapsułek, co spowoduje wypuszczenie jej do specjalnego pojemnika. Zamykamy otwór, a następnie wyciągamy szufladkę i wyrzucamy zużytą kapsułkę. Jak widzicie, obsługa jest niezwykle prosta, a czyszczenie ekspresu także nie należy do ekstremalnie trudnych czynności. Poniżej znajdziecie filmik, który podlinkowałam z youtube, powinien zobrazować, jak robi się kawkę :).
Przy zakupie ekspresu dołącza się do niego swego rodzaju "zestaw startowy", czyli pudełeczko z 16ma różnymi kapsułkami. Dodatkowo, jeśli trafimy na promocję, możemy otrzymać voucher na produkty NESPRESSO! Dokładnie tak było w naszym przypadku. Zdecydowaliśmy się na zakup ekspresu dostosowanego do zrobienia zarówno samej kawy, jak i latte (Latissima +). Wówczas otrzymaliśmy bon o wartości 400 złotych, który wykorzystaliśmy na zakup wielkiego boxa ze wszystkimi rodzajami kawy, jakie firma ma w ofercie. Dzięki temu nie tylko poznaliśmy różne smaki, ale także wybraliśmy swoje ulubione. W grudniu skusiliśmy się na świąteczną edycję specjalną, a niedawno zadzwoniła do nas konsultantka z ofertą darmowej przesyłki, więc kupiliśmy limitowaną UMUTIMA (nuty soczystych owoców) oraz TANIM (nuty chleba i orzechów).
W mojej ocenie Nespresso oferuje pyszną kawę! W dodatku wersja mleczna to tak naprawdę znane nam produkty, a nie tak jak w przypadku kapsułek innych firm mieszanka chemiczna (proszek lub koncentrat mleczny). Obsługa ekspresu jest banalna, a przyjemność z picia takiej kawki ogromna :). Duży plus dla firmy należy się za podejście do klienta. Konsultantka zawsze informuje nas telefonicznie o specjalnych promocjach, między innymi o darmowej dostawie. Minusem jest brak stacjonarnego sklepu w Trójmieście.
Czy ktoś z Was miał możliwość zapoznania się z Nespresso ;)? Piliście kawę podczas degustacji, a może jesteście w posiadaniu jednego z ekspresów? A może macie jakieś pytania? Moi Drodzy, czekam na opinie! Ściskam gorąco, Karolina.
Czasami są takie chwile, że człowiek siedząc w domu wpada na różne dziwne i mniej dziwne pomysły. Wczoraj znalazłam się dokładnie w takiej sytuacji, z tym, że moje myśli krążyły w obszarze tematyki kuchennej. Dawno nic nie piekłam, więc postanowiłam skomponować jakieś nowe ciasto. Długo na efekty czekać nie trzeba było... Już tego samego dnia mogliśmy delektować się kruchym ciastem z orzechową masą z mascarpone, z dodatkiem startej czekolady i malin. Nie zwlekając przejdźmy do najprzyjemniejszej części wpisu, czyli do przepisu :)!
Składniki:
200 g mąki tortowej,
100 g schłodzonego masła,
90-100 g cukru,
1 jajko,
serek mascarpone,
tabliczka białej czekolady,
1-2 paski czekolady mlecznej, deserowej lub gorzkiej,
garść lub dwie orzechów,
maliny.
Przygotowanie:
Na początek przygotowujemy kruchy spód. Na płaską powierzchnię (blat, stolnica, deska) przesiewamy mąkę, dosypujemy cukier i pokrojone na większe kawałki masło. Całość siekamy nożem tak długo, aż zrobią się nam malusieńkie grudki. Wówczas do masy dodajemy jajko i zagniatamy ciasto do uzyskania jednolitej konsystencji. Zawijamy w folię spożywczą i chowamy do lodówki na pół godziny. Po tym czasie nagrzewamy piekarnik do 180 stopni (góra i dół), rozwałkowujemy wyciągnięte ciasto i wypełniamy formę, zostawiając grubsze brzegi (najlepiej taką jak na tartą, ja póki co z okrągłych mam tylko tortownicę :D). Dziurkujemy ciasto widelcem i wkładamy je na około 20 minut do piekarnika (do uzyskania złotego koloru).
Kiedy ciasto się schłodzi, zabieramy się za masę. Najpierw rozpuszczamy w kąpieli wodnej tabliczkę białej czekolady.
Odkładamy garnuszek z czekoladą na chwilę do ostudzenia, a w tym czasie w rozdrabniaczu siekamy nasze orzechy - ja użyłam mieszanki z Lidla, w której znajdowały się orzechy włoskie, laskowe, nerkowca i brazylijskie.
Kiedy czekolada nie będzie już taka ciepła, mieszamy ją z mascarpone, a potem dosypujemy orzechy.
Dokładnie mieszamy, a następnie wykładamy masę na ciasto.
Następnie ucieramy nad ciastem czekoladę - mleczną, gorzką, deserową, po prostu taką, jaką lubicie najbardziej. Mój facet jest mlecznożerny, więc poszłam na ustępstwo :).
Na koniec dorzucamy maliny i wkładamy ciacho do lodówki na około godzinę - dwie. Ciacho najlepiej smakuje na drugi dzień, ale po wspomnianym przeze mnie czasie również otwiera bramy do kulinarnego raju :).
Ciacho, jak widzicie, jest niezwykle proste w wykonaniu i przede wszystkim mało czasochłonne. Kubki smakowe szaleją, a każdy ukrojony kawałek znika w mgnieniu oka. Górę można udekorować nie tylko malinami, ale także borówkami amerykańskimi, których niestety nie miałam u siebie w kuchni.
Zachęcam Was do wypróbowania przepisu, no i życzę Wszystkim smacznego! Całusy, Karolina.
Hej Misiaki :). Dawno nie było typowo "luźnego" wpisu, więc postanowiłam nadrobić braki. Już jakiś czas temu otrzymałam nominację do LBA od Oli, a kilka dni temu także od Magdy. Nie chcąc dłużej zwlekać przybywam z odpowiedziami na pytania od dziewczyn!
Jest wiele takich miejsc na świecie, jednak na chwilę obecną moim celem numer jeden jest Grecja! Od roku, może dwóch myślę cały czas o Rodos i Zakhyntos. Zastanawiam się także nad kolejną wycieczką do Szwecji. Może zamiast Grecji skorzystamy z kilku ofert od Stena Line? Zobaczymy, co z tego wyniknie.
2. Twoje największe hobby to…?
Chyba będzie to fotografia - często idąc po prostu chodnikiem widzę coś, co idealnie nadawałoby się do uwiecznienia na fotografii. Wszelkie wyjazdy w teren nie mogą obejść się bez aparatu. Kocham robić zdjęcia, ale z tą miłością wiążą się też inne pasje, np. słabość do kolei, którą także łapię w kadr. Niestety, nie zawsze mam czas na rozwijanie tego hobby, dlatego też stosownie do ilości wolnego czasu poświęcam się innym rzeczom - postcrossingowi, gotowaniu, czytaniu...
Fotografia sprawia mi radość! Na zdjęciu Martynka :).
3. Jaki kraj/miasto które do tej pory odwiedziłaś podobało ci się najbardziej i dlaczego?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, naprawdę, mimo najszczerszych chęci... Każde miasto, które odwiedzam, czy to zagraniczne, czy rodzime, w jakimś stopniu mnie urzeka. Ma w sobie coś, czego nie ma inne i na odwrót. Jedne miejsca przyciągają pięknem przyrody, inne fascynują zabytkami.
4. Co zrobiłabyś gdybyś wygrała milion złotych?
Część tej kwoty na pewno przeznaczyłabym na cele charytatywne. Wspomogłabym rodzinę, wzbogaciłabym swoją biblioteczkę o wymarzone pozycje, rozbudowałabym półkę z płytami CD, wybrałabym się na jakieś wakacje, no i koniecznie poczyniłabym określone kroki do zamieszkania za miastem, w domu!
5. Czy jest coś czego chciałabyś się nauczyć?
Na pewno jest to zgłębienie tajników fotografii, poszerzenie znajomości języka hiszpańskiego (przy początkowym jej odświeżeniu :P) i solidna nauka angielskiego!
6. Ulubiona bajka w dzieciństwie to…?
Chyba "Z księgi dżungli", którą to emitowano na kanale Polonia 1 :D. W ogóle ta stacja miała w ramówce wiele ciekawych kreskówek i chętnie zasiadałam przed tv. Nieco później pokochałam Dragon Balla i Rycerzy Zodiaku, ale to już były czasy podstawówki i RTL 7.
7. Kim chciałaś być jako dziecko i czy udało ci się to marzenie zrealizować?
W tym okresie mojego życia przeżywałam wiele różnych fascynacji konkretnymi zawodami. W naśmielszych marzeniach byłam lekarką, policjantką, detektywem, piosenkarką, aktorką, nauczycielką, pisarką... Przedostatni zawód prawie bym wykonywała, ponieważ byłam bliska decyzji pójścia na studia matematyczne! Praktycznie w ostatniej chwili zmieniłam zdanie, czego nie żałuję. A co do pisania - książek póki co nie mam na swoim koncie, ale tworzenie bloga to chyba jakiś mały sukces w tej dziedzinie ;).
8. Najważniejsze w życiu to dla Ciebie…?
Na pierwszym miejscu znajduje się życie w zdrowiu, z możliwością zarobku na najważniejsze potrzeby. Ambicja nie pozwala mi jednak pozostać na tym poziomie, tak więc chciałabym spełniać swoje marzenia, bo to daje mi największą radość.
9. Na co zawsze brakuje Ci czasu?
Na różne rzeczy, ale w większym bądź mniejszym stopniu udaje mi się część z nich nadrabiać, dlatego też nie odczuwam jakoś specjalnie braku konkretnej czynności/rzeczy. Chyba jedynym takim elementem są KSIĄŻKI, bo nad tym ubolewam bardzo. Tyle do przeczytania, a nie ma kiedy!
10. Jaką książkę lub film poleciłabyś mi na wolny wieczór?
Zdecydowanie "PS KOCHAM CIĘ"! Zabawna, pełna zwrotów książka, idealna na odpoczynek po trudach mijającego dnia. Czyta się lekko i przyjemnie. Jedynie ostatnia strona rozczarowuje, a mianowicie to... że to już KONIEC!
11. Twoje największe marzenie?
Nie mogę zdradzić, jeszcze się nie spełni i co ;)?
12. Jakie zwierzę przedstawiałby twój totem i co by oznaczał?
Pies. Absolutnie jest to moje najukochańsze zwierzę. Co by oznaczał? Wierność, dobroć, bezinteresowność - bo psiaki przecież takie są, a i ja w większym lub mniejszym stopniu mam te pierwiastki w sobie :).
Posiadanie psa to jedno z marzeń, tych największych... Do zdjęcia zapozowała Coma.
13. Którą frakcje wybrałabyś: Altruizm (bezinteresowność), Nieustraszoność (odwaga), Erudycja (inteligencja), Prawość (uczciwość), Serdeczność (życzliwość)? A może zostałbyś/ zostałabyś niezgodną?
Wybrałabym wszystkie na raz :D! Taka mieszanka to połączenie idealne :).
14. Lubisz kabarety? Jaki skecz zapadł ci w pamięć i dalej wywołuje śmiech na twojej twarzy?
Kabarety to nie moja bajka, aczkolwiek niekiedy zdarza mi się obejrzeć jakiś program. Najlepszy, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam, był skecz Neonówki, kiedy chłopaki zapomnieli(?) tekstu i improwizowali. Nie pamiętam tytułu, aczkolwiek w głowie mam skojarzenia typu "Niebo" albo "Bogu" :P.
15. Masz swój talizman szczęścia? Może słonik, czterolistna koniczyna? A może nie wierzysz w takie rzeczy?
Nie wyobrażam sobie wyjść z domu bez pierścionka od mamy. Mam taką wizję, że jeśli o nim zapomnę, to na pewno będę mieć pecha. Drugim moim "talizmanem" jest mały różaniec, kupiony podczas szkolnego, przedmaturalnego wyjazdu do Częstochowy. Został poświęcony w autokarze przez naszego czadowego księdza i od tej chwili towarzyszy mi podczas egzaminów i innych niezwykle ważnych wydarzeń.
16. Czy masz taką czynność, którą musisz wykonać każdego dnia? A jak jej zabraknie to czujesz się kiepsko?
Tutaj idealnie pasuje założenie wspomnianego wyżej pierścionka. No a tak poza tym to mogłabym wymienić np. mycie zębów, no ale to chyba standard u każdego z nas :D.
17. Gra planszowa czy raczej gra komputerowa?
Zależy jaka! Bardzo lubię planszówki, ale mam też słabość np. do GTA 2. Gdzieś n komputerze mam nawet zrzut ekranu, kiedy to wykonałam ostatnią misję dla ZAIBATSU :D. Swego czasu grywałam w sieci w Grepolis, jednak ze względu na ograniczony czas wolny musiałam zrezygnować.
18. Z jakiego najrzadszego kraju dostałaś pocztówkę?
W swojej kolekcji mam raczej same "popularne" kraje, więc póki co nie mam się czym pochwalić w tej kwestii.
19. Jakim środkiem transportu poruszasz się najchętniej?
Kiedyś powiedziałabym, że pociągiem! Jednak wygoda podróżowania samochodem zasmakowała mi na tyle, że to on wysunął się na prowadzenie. Wrzucasz torby do bagażnika i masz wszystko gdzieś! Nigdzie nie czekasz, nie marzniesz, nie jedziesz w ścisku, odpalasz ulubioną muzykę, dojeżdżasz "door-to-door".
20. Wolisz trzymać zdjęcia na komputerze czy w klasycznych albumach?
Część trzymam na komputerze, ale te najładniejsze wywołuję i umieszczam w albumach. Fotek robię tysiące, więc zbankrutowałabym, gdybym zanosiła do fotografa całą kartę pamięci :D. Po każdym z wyjazdów czy też innych okazji przeglądam efekty swojej pracy, wybieram najlepsze kadry, które jeszcze lekko obrabiam, przycinając, dodając koloru, kontrastu itp. i takie zdjęcia zanoszę do studia. Zdradzę fakt, iż planuję wykonać scrapbookingowy album! Zobaczymy, co z tego wyjdzie, póki co nie mam chwilowo funduszy i czasu :D.
21. Które social media lubisz najbardziej? Z którego korzystasz najwięcej?
Blogger! Kiedy tylko mam czas, siadam do komputera i tworzę, czytam, komentuję. Chętnie zaglądam też na Instagram, no i na Facebook, choć tutaj widywana jestem raczej w związku z korzystaniem z komunikatora Messenger, którego stopniowo zamieniam na WhatsApp.
22. Jeden fakt o Tobie, o którym nie mam pojęcia.
Dobra! Może się pogrążę, ale co mi tam. Mam fioła na punkcie... układania naczyń w zmywarce! Widelce muszą leżeć z jednej strony wysuwanej "szuflady", łyżeczki z drugiej itp. Łatwiej jest mi wtedy je wyciągać, kiedy są obok siebie i chować od razu garścią do szafy. Czasem, kiedy Adam położy np. widelec między nożami, potrafię go przełożyć na "właściwe" miejsce :D. Mam też ustaloną wizję rozmieszczenia kubków, szklanek i małych miseczek w drugiej komorze. Jeśli chodzi o talerze, garnki i duże miski, to wkładam je po prostu tak, jak się zmieści w trzeciej, najbardziej pojemnej części zmywarki.
Serdecznie dziękuję dziewczynom za nominację do zabawy. Podobnie, jak w poprzednich razach, nie umieszczam pytań i nie typuję blogów. Kochani, uwielbiam Was wszystkich i zwyczajnie w świecie nie potrafiłabym wybrać konkretnych adresów! Dziękuję za uwagę, do zobaczenia przy okazji kolejnego posta :). Karolina.
Muszę przyznać, że z każdym rozpoczętym woskiem od Yankee, moja miłość do tej firmy rośnie i rośnie! Mogłabym przez cały dzień nie gasić kominka, tak pokochałam unoszące się w mieszkanku zapachy zgrabnych tartaletek. Niedawno postanowiłam wypróbować TARTE TATIN, czyli produkt, który zamówiłam jeszcze w styczniu na goodies.pl. Wosk cudownie pachniał przed rozpaleniem, jednak kiedy zaczął się topić, poczułam istną rozkosz!
TARTE TATIN pochodzi z aromatycznej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Po rozpaleniu wyczuwamy genialne połączenie świeżo upieczonej tarty z jabłuszkami oraz aromat przypraw, w tym wanilii. Osobiście zwariowałam na punkcie tej słodziutiej tartaletki. W głowie od razu pojawiają się wspomnienia domowych niedziel z pysznym ciastem stygnącym w kuchni...
Standardowo, czas palenia do ośmiu godzin, choć po zgaszeniu świeczki w kominku nadal możemy cieszyć się cudownym, ciasteczkowym aromatem, który unosi się jeszcze przez dłuższy czas. Tarta spokojnie starczy na 4 razy (czyli około 32 godziny spędzone w wyjątkowym klimacie), aczkolwiek ja, aby uintensywnić zapach, podzieliłam ją na 3 kawałeczki. Przyznam się bez bicia, zakochałam się! Wosk ląduje na liście moich ulubieńców od Yankee i na pewno jeszcze nie raz znajdzie się w koszyku zakupowym.
Ktoś z Was używał tej tarty? Czy tak samo, jak ja, zakochaliście się w tym zapachu :)? Czekam na opinie! Serdecznie pozdrawiam, do następnego :). Karolina.
Moje Żabki kochane, przybywam z propozycją na smaczne śniadanie!!! Dziś jest już trochę za późno, ale przecież będzie jeszcze mnóstwo innych poranków, które można uświetnić jajecznymi muffinami z dodatkiem warzyw, sera i wędliny.
Składniki:
2 jajka,
2 ząbki czosnku,
pieprz i sól,
garść szpinaku lub innego zielska,
1/3 czerwonej papryki,
3 rzodkiewki,
około 20-30 g żółtego sera,
około 20-30 g wędliny.
Przygotowanie:
Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Przygotowujemy blaszkę do pieczenia muffinek oraz foremki, np. papierowe.
Jajka rozbijamy do miski, roztrzepujemy widelcem, dodajemy do smaku sól i pieprz oraz wyciśnięty przez praskę czosnek. Mieszamy.
Szpinak opłukujemy wodą i osuszamy. Jeśli go nie macie, możecie zastosować np. rukolę, tak jak zrobiłam to wczoraj. Zielsko drobno siekamy i dodajemy do jajka. Mieszamy.
Wszystkie warzywa, ser oraz wędlinę (np. żywiecką) kroimy na niewielkie kosteczki lub ewentualnie paseczki. Dorzucamy do naszej miski z masą jajeczną i mieszamy do połączenia składników.
Gotową papkę rozkładamy równomiernie do foremek, pieczemy przez 15 minut.
Podawać z ulubionym pieczywem :).
Muffiny jajeczne stanowią świetną propozycję na smaczne i zdrowe śniadanie. Staram się przygotowywać je co jakiś czas, aby urozmaicić nasze poranne menu.
Życzę Wszystkim smacznego i udanej niedzieli! Karolina.
Cześć! Słyszałam, że u niektórych spadły tony śniegu :). Trochę Wam zazdroszczę, bo bardzo lubię biały puszek. U mnie od rana świeci słońce, pogoda idealna na spacer w terenie... Niestety, przeziębienie rozłożyło mnie na maxa i o ile miałam już większe chęci na wyjście z domu i pojechanie nad jezioro, o tyle po chwili one zgasły pod wpływem wszelkich dolegliwości typu gigantyczny katar i ból mięśni.
Tym sposobem nie uraczę Was zdjęciami z dzisiejszego, niedoszłego spaceru. Pokażę natomiast zdjęcia, jakie zrobiłam jakieś dwa tygodnie temu. Wybraliśmy się wtedy do Otomina, docelowo przejść na około jezioro, jednak widoki były tak cudowne, że musiałam zrobić kilka fotek. Nie miałam ku mojej rozpaczy aparatu (wtedy galeria stałaby się zdecydowanie obszerniejsza), na szczęście w kieszeni na swoje pięć minut czekał telefon. Po niecałym kilometrze stwierdziłam, że tak być nie może. Co prawda nie obfociłam jeziora, a tylko urocze, leśne zakątki. Na zdjęcia z wodą na pierwszym planie jeszcze przyjdzie czas - mam nadzieję, że przy kolejnym, słonecznym dniu będę już zdrowa i bez problemu ponownie pojedziemy do Otomina.
Trzymajcie się ciepło i przede wszystkim ZDROWO :)! Buziaki, Karolina.
Heja! Jak się macie? Mam nadzieję, że wszystko u Was w porządku i nie zmagacie się z bólem gardła, tak jak ja. Tony herbaty, tabletek i czosnku musi pomóc! Przejdźmy teraz do przyjemnych spraw - dziś poczułam postcrossingowo-kolejową inspirację. Tym samym przybywam z nową serią postów, jakie będą pojawiały się na blogu. O mojej miłości do pociągów mogliście przeczytać jakiś czas temu, jednak połączenia tych dwóch pasji jeszcze nie prezentowałam. Czas to zmienić!
Pierwszą pociągową pocztówką, jaką dostałam z kraju, była pochodząca z bezpośredniego swapu Bieszczadzka Kolejka Leśna. Kiedy tylko ukazała się moim oczom na ekranie komputera, zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia. Dotarła do domu pod moją nieobecność, więc mama przez telefon opowiedziała mi o niej i o pięknych znaczkach. Po powrocie dobrałam się do wszystkich nowych kartek, szukając najpierw tej z kolejką. Odwróciłam ją i padłam z wrażenia - jeden ze znaczków przedstawiał mój ulubiony model parowozu!!! Moja radość była nie do opisania :).
Ta urokliwa ciuchcia swój początek ma w Majdanie k/Cisnej, gdzie znajduje się główna stacja Bieszczadzkiej Kolei Wąskotorowej. Linia powstała jeszcze przed I wojną światową - jej budowę rozpoczęto w 1890 roku. Z biegiem lat trasa wydłużała się, gdyż rosło m.in. zapotrzebowanie na drewno. Poniżej zamieszczam znaczek z moją ukochaną Oelką!
Druga i ostatnia kartka, którą chciałabym dziś zaprezentować, przedstawia niemiecki skład, uchwycony w kadrze gdzieś na trasie :). Pocztówka przyszła właśnie z tego kraju, o ile dobrze pamiętam, po małych komplikacjach. Najważniejsze, że teraz zajmuje jedno z honorowych miejsc w moim postcrossingowym pudełku. Znaczek również został dopasowany tematycznie, tak więc co tu dużo pisać, radość sięgała zenitu!
Niemieckie koleje to w ogóle fascynujące zjawisko, jeśli oczywiście miało się do czynienia tylko i wyłącznie z naszymi pociągami. Kiedy pierwszy raz jechałam składem ze Szczecina do Angermunde, nie mogłam uwierzyć, że on tak cicho rusza, praktycznie w ogóle nie było czuć startu ze stacji.
Na koniec jeszcze maleńkie ogłoszenie parafialne - jeśli macie jakieś kolejowe pocztówki moi drodzy Postcrosserzy, to ja chętnie się wymienię. Piszcie w komentarzu lub na maila ;). Ściskam gorąco i życzę udanego weekendu, buziaki, Karolina.
O bohaterze dzisiejszego wpisu naczytałam się swego czasu mnóstwo różnych artykułów. Zakup planowałam od dawna, jednak kiedy przypominało mi się o nim w sklepie, nie mogłam znaleźć takiego produktu, jaki szukałam. W końcu przypadkiem trafiłam na to, czego tak naprawdę potrzebowałam. Po odkręceniu słoiczka zakochałam się w tym specyfiku. Pewnie większość z Was zdążyła zaznajomić się z tajnikami dotyczącymi oleju kokosowego, mimo to jednak chcę podzielić się z Wami jego właściwościami i sposobami na użytkowanie. Może ktoś jeszcze czegoś o nim nie wie!
Jaki olej kupić?
Najlepiej VIRGIN, tłoczony na zimno, nierafinowany. Oznacza to, że produkt posiada naturalną barwę i delikatny, przyjemny dla nosa zapach kokosa (jest obłędny!). Co więcej, taka forma oznacza, że produkt jest pełen składników odżywczych. Swój olej kupiłam w jednym ze sklepów ze zdrową żywnością, ale z powodzeniem możecie znaleźć go również na stronie tego sklepu.
Jakie właściwości ma olej kokosowy?
Produkt posiada wiele nasyconych kwasów tłuszczowych, a co za tym idzie nie jest podatny na jełczenie. Termin przydatności do spożycia sięga nawet 2 lat. Nie odkłada się w postaci tkanki tłuszczowej, mało tego, przyspiesza metabolizm! Pozytywnie wpływa na zdrowie, poprawiając wchłanianie niektórych pierwiastków, np. wapnia czy magnezu. Plusy odnajdziemy także odnośnie kwestii układu krwionośnego, gdyż spożywając olej kokosowy redukujemy poziom cholesterolu.
Jak stosować specyfik?
1. Włosy - muszę przyznać, że to moja ulubiona forma zastosowania oleju kokosowego. Taka maseczka nawilża i odżywia czuprynę. Włos staje się mocniejszy i miękki, a kondycja końcówek, które są zmorą wielu pań, zdaje się być lepsza. Olej nakładam od około połowy włosa w dół, zaplatam warkocz i trzymam tak kilka godzin. Po tym czasie najzwyczajniej w świecie myję głowę. Taki zabieg można zastosować również na noc, jednak nie wiem, jakie ślady potem znalazłabym na pościeli.
2. Ciało - dzięki silnym właściwościom odżywczym, olej kokosowy z powodzeniem można stosować jako balsam do ciała. Mało tego, przy okazji wspomagamy kuracje antycellulitowe czy też te przeciw rozstępom. Pamiętajmy też o walorach zapachowych, jakie przełożą się na naszą skórę ;)!
3. Twarz - tutaj mamy szerokie pole manewru! Olej przyda się nie tylko do demakijażu twarzy i oczu (tutaj przy okazji polepszamy kondycję rzęs), ale także będzie przydatny dla osób z problemami trądzikowymi. Dodatkowo powalczymy ze zmarszczkami, bowiem produkt posiada antyoksydanty zwalczające wolne rodniki. Można stosować go jako maseczkę lub po prostu jako krem.
4. Opalanie - dla miłośników czekoladowej skóry sprawdzi się idealnie. Posiada współczynnik ochrony przeciwsłonecznej SPF 4-6, czyli o stopieniu średniej ochrony przed promieniowaniem UVB.
5. Leczenie - przydatny przy gojeniu się ran, pomocny przy łagodzeniu oparzeń słonecznych (jeśli zapomnimy użyć go przed opalaniem) i ukąszeń owadów. Ponadto przyda się w apteczce alergika, bowiem zaaplikowany do nosa łagodzi katar sienny. Olej wzmocni także organizm anemika.
6. Kuchnia - doskonały nie tylko do smażenia w wysokich temperaturach, pieczenia, ale także do smarowania pieczywa. Będzie on wspaniałym składnikiem diety dla osób walczących z nadwagą.
7. Zwierzęta - olej kokosowy przyda się także w pielęgnacji naszych pupili! Można wykorzystać go w leczeniu chorób skóry, ale także w pielęgnacji sierści (tak jak u nas włosów). Specyfik posiada właściwości antygrzybiczne i antybakteryjne, tak więc z powodzeniem możemy zadbać o zdrowie i kondycję naszych milusińskich.
Czy ktoś z Was stosuje olej kokosowy :)? Do czego najchętniej go wykorzystujecie? Czekam na opinie! Ściskam, Karolina.
Cześć i czołem! Dziś przychodzę z kolejnym, świetnym woskiem. Nie jest to jednak produkt od Yankee Candle, tym razem mam dla Was post na temat gorącej czekolady od Kringle Candle, która wczoraj umiliła mi cały wieczór ;)!
Pierwszy raz z tym woskiem spotkałam się podczas ploteczek u kumpeli. Jego zapach po prostu otulił mnie cudowną, czekoladową nutą. Oczarowana jego niezwykłością pomyślałam "muszę go mieć!" i przy składaniu zamówienia na goodies.pl, do koszyka dodałam także ten produkt. Kringle jest nieco droższy niż tartaletki od Yankee, kosztuje bowiem 12 złotych. Cena jednak ma odzwierciedlenie w wielkości i wydajności wosków od KC - są przede wszystkim większe i mają szczelniejsze, wyprofilowane, zamykane opakowanie. Dodatkowo, dzięki takiemu rozwiązaniu, produkt można łatwo podzielić na 5 kawałków, z których każdy wydobywa piękne aromaty przez około 8 godzin palenia. A jak to z tym zapachem jest?
Bez wahania muszę napisać, iż produkt po rozpaleniu sprawia, że nie tylko pomieszczenie, w którym znajduje się kominek, ale także całe mieszkanie przepięknie pachnie głębokim aromatem kakaowca z nutami słodkości. Po wejściu z zewnątrz ma się wrażenie, że ktoś upiekł jakieś pyszne, czekoladowe ciasto ;)! Ponadto, zapach unosi się jeszcze przez jakiś czas po zgaszeniu podgrzewacza.
Gorąco polecam wosk Hot Chocolate od Kringle Candle! Jeśli zdecydujecie się zainwestować w ten produkt, czeka Was około 40 godzin przepięknie pachnących wieczorów... Warto. PS. Lepiej zaopatrzcie się w jakieś ciacha i gorącą herbatę, tak do pełni szczęścia ;). Pozdrawiam, Karolina.
Od dawna wiele witryn sklepowych przyciągało (bądź też porażało niektórych) mnogością czerwieni. Zaskakujące, ile gadżetów w tym kolorze można stworzyć! Wiele z nich to zwyczajne bibeloty, choć niektóre naprawdę miło byłoby dostać w prezencie. Czy jednak to całe "święto" nie jest przereklamowane?
Osobiście uważam, że miłość powinno okazywać się drugiej osobie codziennie, nie tylko przy okazji tego typu wydarzeń. Fakt, często w ciągu zwyczajnego tygodnia nie mamy czasu pomyśleć, aby zrobić coś miłego dla swojej połówki, jednak zwyczajny uśmiech, dobre słowo, przygotowanie jakiegoś posiłku naprawdę może ocieplić klimat. Dobrze jest, gdy walentynki są KOLEJNĄ okazją do okazania pozytywnych uczuć, ale nie JEDYNĄ w roku.
Teraz kolejny fakt - nie liczy koszt włożony w zorganizowanie jakiejś miłej niespodzianki, ale efekt! Bardzo fajne drobnostki lub po prostu plany na wspólnie spędzony czas można przygotować tak naprawdę nie opróżniając swojego portfela do samego dna. W sieci krążą niezwykle przydatne wskazówki, jak zrobić coś romantycznego własnoręcznie.
Nie macie zdolności manualnych? Zawsze możecie zorganizować jakąś miłą kolację w mieszkaniu. Wiąże się to z niestety z drobnym wydatkiem, ale na pewno nie takim, jaki musielibyście ponieść w eleganckiej restauracji! Pamiętajcie o starym powiedzeniu "przez żołądek do serca" :).
Dla tych jednak, którzy lubią i muszą wydać pieniądze, mam cenną radę - nie kupujcie zbytków, jeśli już planujecie jakiś zakup, niech będzie on dokonany z głową. Weźcie pod uwagę referencje partnera, to na pewno wiele pomoże i sprawi, że dany prezent spodoba się jeszcze bardziej. Nie kupujcie na siłę dziesiątych perfum, setnych kubków z Waszym zdjęciem. Rzadko chodzicie do kina? Macie idealną okazję nadrobić zaległości (o ile będą jeszcze miejsca!). Twój partner jest zmarzluchem? Kup mu/jej jakieś ciepłe skarpetki w miłosnym motywem. Miłośniczka pieczenia nie pogardzi sprzętem kuchennym, np. patelnią lub blaszką do ciasta, oczywiście obie w wersji walentynkowej! A może romantyczna płyta CD? Takich gadżetów jest cała masa, należy tylko pamiętać o umiarze!
Życzę Wam wszystkim dużo miłości, nie tylko "od święta", ale także przez cały rok! Pozdrawiam gorąco, Karolina.
Wszystkie zdjęcia umieszczone w tym poście zostały pobrane z wyszukiwarki grafiki Google, absolutnie nie są moją własnością.
Witam na moim blogu :). Mam na imię Karolina, w styczniu na liczniku stuknęło mi 31 lat. W wolnej chwili oddaję się pasjom - to właśnie one zainspirowały mnie do prowadzenia tej strony. Nie trzymam się jednego tematu, stawiam na różnorodność. Jeśli szukasz konkretnych zagadnień, sprawdź górne menu - może któryś z działów zainteresuje Cię bardziej. Pozdrawiam gorąco :)!
Kontakt: karlin6191@gmail.com
Wszelkie zdjęcia zamieszczone na blogu są tylko i wyłącznie mojego autorstwa, chyba, że w poście zaznaczono inaczej. Kopiowanie fotografii bez zgody właściciela narusza prawa autorskie (ustawa z 4 lutego 1994 r. tekst jednolity z 2006 r.).