niedziela, 30 kwietnia 2017

Majówkowe wspomnienia: Ogród Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie.

Hej Kochani! Ostatnio, rozmyślając o tegorocznej majówce, wspominałam przy okazji tę sprzed dwóch lat, kiedy to gościliśmy w Warszawie. I wiecie co? Zdałam sobie sprawę, że z tamtej wycieczki pojawił się jedynie wpis na temat Łazienek Królewskich! Mając wolną chwilę postanowiłam nadrobić zaległości. Stolica jest naprawdę piękna, w niektórych jej zakątkach kryją się fantastyczne atrakcje, takich perełek nie można zostawiać tylko dla siebie! Być może ktoś, tak jak wtedy ja, nie ma pojęcia np. o ogrodzie mieszczącym się na terenie Biblioteki Uniwersyteckiej, dlatego też postanowiłam to miejsce uczynić bohaterem dzisiejszego postu.





Ogród mieszczący się na dachu Biblioteki Uniwersyteckiej został otwarty 12 czerwca 2002 roku. Zaprojektowała go Irena Bajerska, będącą z zawodu architektem krajobrazu. Miejsce to nie bez powodu uznawane jest za jeden z największych i najpiękniejszych ogrodów dachowych w Europie. Zajmuje obszar ponad 1 ha, przy czym sama roślinność to nieco ponad 5100 m².




Ogród podzielono na dwie części. Jedna z nich znajduje się na górze, druga zaś na dole. Łączy je strumień z kaskadowo spływającą wodą. Wizyta w tym miejscu wiąże się ze wspaniałą okazją do podziwiania przeróżnych roślin, które posadzono w trzech różnorodnie skomponowanych częściach - w ogrodzie nad "rogalem komercji", srebrnym oraz karminowym. Wszystkie te powierzchnie połączono kładkami, ścieżkami, pergolami, mostkami, co w efekcie pozwoliło na stworzenie niezwykle atrakcyjnego, zarówno pod kątem wizualnym, jak i przyrodniczym, miejsca w środku miasta.





Ogród jest ogólnie dostępny dla pieszych zwiedzających, a jego godziny otwarcia różnią się od okresu w roku. Zwiedzanie i wypoczynek można rozpoczynać już o godzinie 8:00, natomiast zamknięcie ogrodu ma miejsce od 15:00 do 20:00 w zależności od miesiąca. Od listopada do końca marca nie ma możliwości wstępu na dach.


Prawda jest taka, że gdyby nie rodzice Adama, pewnie w ogóle byśmy się tam nie udali. Jadąc do stolicy, moje myśli krążyły głównie wokół Łazienek Królewskich, chciałam także zobaczyć Pałac Kultury i Stare Miasto. Bardzo się cieszę, że mieliśmy okazję zawitać w okolice Biblioteki Uniwersyteckiej. Choć roślinki jeszcze nie miały szansy w pełni się rozwinąć, to tę część majówkowej wycieczki po Warszawie uważam za udaną. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się tam wybierzemy - latem i jesienią :). Pozdrawiam z Trójmiasta, K.

sobota, 29 kwietnia 2017

Yankee Candle: Wosk Black Plum Blossom.

Hej Kochani :). Jak Wasze plany majówkowe? Co prawda mamy jeszcze kwiecień, ale wielu już w piątek rozpoczęło świętowanie upragnionego, długiego weekendu. Ja czekam na moją drugą połówkę aż wróci z delegacji - może wtedy uda się nam coś sensownego zorganizować. Póki co zatopiłam się w lekturze, delektując się przy okazji zapachem wosku BLACK PLUM BLOSSOM z Goodies.pl.


Black Plum Blossom pochodzi z owocowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Jeśli szukacie zapachu oddającego kompozycję aromatu kwiatu czarnej śliwki w towarzystwie słodkiej wanilii, to ta fioletowa tartaletka spełni Wasze oczekiwania! Pogrzany w kominku wosk uwalnia jednocześnie słodkie, jak i rześkie nuty. Aromat szybko rozchodzi się w pomieszczeniu. Black Plum Blossom to w miarę intensywna propozycja dla woskowych maniaków. Trochę kojarzy mi się z ciastem śliwkowym, które w okresie letnim piecze moja mama. Ach te sentymentalne powroty do wakacji :).

Jeśli jesteście zainteresowani zapachem, do tylko do niedzieli macie okazję kupić go w promocyjnej cenie! Black Plum Blossom jest kwietniowym zapachem miesiąca, w związku z czym Goodies.pl oferuje 25% zniżki na woski, samplery i słoje tego wariantu. To co, mały shopping ;)? Buziaki, Karolina.

piątek, 28 kwietnia 2017

Rossmann: Podsumowanie wielkiej, makijażowej promocji -49% oraz -55%.

Są takie promocje, na które czeka się z utęsknieniem. Jeśli miałabym wskazać akcje rabatowe, które koniecznie muszę zaliczyć, to na pewno wskazałabym wiosenną i jesienną wyprzedaż w drogerii Rossmann. Zniżka w postaci 49 % na makijaż stanowi dla mnie idealną okazję do uzupełnienia zapasów w lakierach, tuszach, różach, pudrach brązujących, cieniach i masełkach do ust. Podkładów jednak nie kupuję, ponieważ moje ulubione musy do twarzy z Essence nie są dostępne w tej drogerii. O ile na poprzedniej promocji zaszalałam tylko kwestii paznokci, tak teraz do koszyka wrzuciłam różnorodne produkty. Okazja była zacna, ponieważ dla uczestników Klubu Rossmann czekało aż 55 % upustu. Wystarczyło pobrać aplikację, dołączyć do programu i zakupić 3 produkty z różnych kategorii makijażowych. Co upolowałam w drogerii? Czy obeszło się bez szwanku :D?


PAZNOKCIE
Oj, nie byłabym sobą, gdybym nie kupiła moich ulubionych lakierów marki RIMMEL. To taki mój pazurkowy must have. Obowiązkowo do koszyka dołączył sprawdzony top z WIBO. O tych lakierach i utrwalaczu wspominałam niegdyś w tym poście. Uzupełniłam też zapas w zmywaczach i skusiłam się na bajeczne naklejki. Różowych kwiatuszków jeszcze nie nanosiłam na paznokcie, zaś te drugie owszem i jestem zauroczona efektem. Chyba będę musiała zrobić jakiś zapas!


OCZY
Tradycyjnie kupiłam tusz z MAYBELLINE, tym razem zrezygnowałam z niebieskiej, wodoodpornej maskary The Rocket Volum' Express na rzecz żółtej The Colossal Volum' Express. Zupełnie na próbę wybrałam całkiem przyjemnie wyglądającą paletkę cieni tej samej marki.


TWARZ
Gdyby w drogeriach Rossmann znajdowała się szafa Essence, na pewno zrobiłabym zapas moich podkładów. Teoretycznie miałam szansę dorwać je na promocji  1 + 1 za grosz w Hebe, jednak dojazd autkiem do tego sklepu zupełnie się nie kalkulował... Tak czy siak, twarz samymi podkładami się nie upiększy! Skusiłam się więc na róż MANHATTAN oraz puder brązujący od BELL (z żalem wykańczam limitkę z Essence).


USTA
Kultowe masełka NIVEA to podstawa w mojej kosmetyczce. Od pierwszego zastosowania zakochałam się w wersji waniliowej, potem polubiłam kokos, ale brakowało mi jakiegoś owocowego akcentu. Wybór padł na malinę :).


Iście dantejskich scen w Rossmannie nie miałam okazji zobaczyć. Fakt, pierwszego dnia promocji udałam się do jednego z nielicznych sklepów w moim rodzinnym mieście, gdzie zastałam spory tłum oczekujący przed wejściem na otwarcie. Wiedziałam, co najbardziej potrzebuję, więc szybko uderzyłam do właściwych szaf z produktami do makijażu i chwyciłam to, co było dla mnie najistotniejsze. O jakimkolwiek sprawdzaniu testerów  innych kosmetyków nie było już jednak mowy. Panie wręcz poobstawiały półki z produktami do makijażu, ale nie wyglądało to aż tak tragicznie, jak niektórzy opisywali w sieci. Stwierdziłam, że po powrocie do Trójmiasta na spokojnie odwiedzę drogerię i rozejrzę się za innymi kosmetykami. Rossmann odwiedziłam jeszcze dwa razy - po pierwszych zakupach w Gdańsku poczułam niedosyt, same rozumiecie :D. W drogeriach było całkiem spokojnie - klientki się nie rzucały, półki zostały nawet dobrze zaopatrzone, a ja mogłam swobodnie wybierać i testować kosmetyki.

A teraz, drogie Panie, koniecznie się pochwalcie, jak udały się Wasze zakupy! Czy miałyście "to szczęście" spotkać szalejące tłumy? Czekam na relacje :). A! Jeśli jeszcze nie polubiłyście A w wolnej chwili na Facebooku, to koniecznie nadróbcie zaległości - tam  szybciej niż na blogu dowiecie się o zakupowych szaleństwach i kuszących promocjach :). Pozdrawiam ciepło i życzę Wam dużo słońca, ostatnio zdecydowanie za rzadko gości na niebie. Karolina.

czwartek, 27 kwietnia 2017

Yankee Candle: Wosk Autumn Night.

Gdyby nie zielona trawa i pojawiające się pączki na drzewach byłabym przekonana, że matka natura musiała się pomylić i zamiast wiosny zafundowała jesień. Na zewnątrz już od dłuższego czasu jest szaro, buro i bardzo wietrznie. Pomyślałam więc, że to dobra okazja na wspomnienie jesiennego wosku AUTUMN NIGHT, który nabyłam w internetowym sklepie Goodies.pl.


Autumn Night pochodzi z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle. Zapach można scharakteryzować jako kompozycję relaksującego aromatu lawendy oraz leśnych nut drzewnych. To dość mocny, a przy okazji i wydajny, męski, ciężki zapach. Trzeba uważać z jego dozowaniem i paleniem w kominku. Zbyt duża część tartaletki oraz za długie podgrzewanie mogą przyprawić nas o duszności. Wosk został wypuszczony na rynek w ramach kolekcji Harvest Time. Wiązałam z nim spore nadzieje (pewnie głównie ze względu na niezwykle klimatyczną etykietkę), jednak o wiele lepsze okazały tartaletki Ebony & Oak oraz Honey Clementine. Do Autumn Night wracam sporadycznie, paląc niewielkie ilości. Zapach zdecydowanie nie dla wszystkich i nie na każdą okazję.

Czy ktoś z Was skusił się na ten zapach? Jakie są Wasze wrażenia? Pozdrawiam, K.

środa, 26 kwietnia 2017

Summer Harbor: "Jak płatki śniegu..." Denise Hunter.

Uwielbiam romanse i powieści obyczajowe, to zdecydowany pewniak. Pewniakiem jest także to, że niektóre książki przyciągają mnie swoją okładką, dopiero później czytam ich opis, ale o tym chyba Wam kiedyś wspominałam. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że taka praktyka może być zgubna, atrakcyjny wygląd zewnętrzny nie zawsze przecież wiąże się z wartościowym wnętrzem... Na szczęście moje ostatnie zauroczenie romantyczną okładką i intrygującym opisem nie okazało się być zgubne! Kiedy zobaczyłam "Jak płatki śniegu..." Denise Hunter wiedziałam, że muszę przeczytać tę pozycję. Nie rozczarowałam się, książka jest świetna!


"Eden Martelli jest zbyt pochłonięta ucieczką z sideł śmierci, by uświadomić sobie, że zmierza prosto w ramiona miłości".

Los potrafi czasem płatać figle w zupełnie nieoczekiwanym momencie. Kiedy Eden wraz z synkiem Micahem uciekała od swojej przeszłości, jak na złość los rzucił kolejną kłodę na jej drodze. W najmniej pożądanym momencie złośliwie popsuł się jej kupiony za grosze wiekowy buick. Trafiwszy z dzieckiem do Summer Harbor, kobieta odnalazła mechanika, ale niestety na próżno. Kosztowna naprawa okazała się wykraczać poza zasięg finansowy kobiety, gdyż jedyne oszczędności, jakie miała, zostały skradzione. Środek zimy, brak pieniędzy, jedzenia, dowodu tożsamości i noclegu - kompozycja  tych elementów zdecydowanie nie wróży niczego dobrego, szczególnie o tej porze roku. Z drugiej strony mieszanka nieszczęść nie zawsze okazuje się być w skutkach tak fatalna, jakby się wydawało... Poszukująca na gwałt pracy Eden w końcu trafiła do Beau Callahana, mężczyzny prowadzącego plantację choinek. Choć nieznajomy początkowo niestety nie mógł zaoferować kobiecie żadnego płatnego zajęcia, to jednak po drobnym incydencie zdecydował się wyciągnąć do niej pomocną dłoń. Beau, udało się w końcu nieco rozgryźć Eden, wyczuł jej strach przed niebezpieczeństwem. Co wyniknęło z tej relacji? Czy próba ucieczki od przeszłości okazała się furtką do ciekawszej i lepszej przyszłości, zarówno dla Eden, jak i Beau?

"Jak płatki śniegu" to udana, romantyczna, ciepła, momentami zabawna powieść obyczajowa, którą czyta się szybko i bardzo przyjemnie. Historia nie jest specjalnie ambitna, to po prostu kobieca książka z happy endem, idealna na niedzielny, czytelniczy relaks z kubkiem ulubionej, gorącej herbaty. Dodatkowym atutem jest interesująco poprowadzony przez autorkę wątek kryminalny, który zdecydowanie przypadł mi do gustu. Nadał on nutkę tajemniczości całej tej historii, no i poniekąd mnie zaskoczył, bo właściwie nie spodziewałam się pewnych zwrotów akcji. Na plus zasługuje także osadzenie fabuły w okresie Bożego Narodzenia. To nic, że mamy teraz... NIBY wiosnę (gdzie to słońce, ja się pytam?!). Do grudniowych świąt zawsze wracam chętnie, czy to wspomnieniami, czy po prostu dobrą książką. To na tyle przyjemny czas, że warto pomyśleć o nim nawet i w środku roku.

Jeśli chodzi o bohaterów, to najzwyczajniej w świecie polubiłam się z nimi. Ich losy zaciekawiły mnie od samego początku, chętnie wertowałam kolejne strony książki, niecierpliwie czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Zdeterminowana i tajemnicza postać Eden chwyta za serce, gdy usiłuje obronić swoje dziecko przed mroczną przeszłością. Kochająca matka nie zna granic, zrobi wszystko, by ochronić swoją pociechę i zapewnić jej bezpieczeństwo. Mądry, dojrzały, wrażliwy na ludzki los Beau także przypadł mi do gustu.  Zawarte w książce postaci zostały dobrze wykreowane, nie tylko te główne, niejednokrotnie budziły u mnie uśmiech na twarzy :).

Czy ktoś z Was czytał już tę powieść? A może macie ją dopiero w planach :)? Nie czekajcie dłużej, naprawdę warto, polecam! Nie liczcie na "książkowego kaca", ale na całkiem przyjemnie spędzony czas z książką. A już niebawem ukaże się kolejna pozycja z serii Summer Harbor - "Uciekająca narzeczona".

Za możliwość przeczytania książki "Jak płatki śniegu..."
serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dreams.

niedziela, 23 kwietnia 2017

Herbaciany zakątek: Ziołowe kompozycje od Lipton.

Cześć Wszystkim :). Chłodny wieczór, taki jaki dziś, to idealna pora na zaparzenie kubka ciepłej herbaty. W takich chwilach często sięgam po sprawdzone już smaki, choć czasem nachodzi mnie ochota na coś zupełnie nowego. Niedawno, zupełnie przypadkiem trafiłam na nową linię ziołowych herbat marki Lipton. I wiecie co? Ostatnio prawię się z nimi nie rozstaję! Postanowiłam więc podzielić się z Wami czterema smakami, na które się skusiłam.


Jestem fanką mięty, to pewne. Staram się nie dopuszczać do sytuacji, kiedy w domu brakuje jej na herbacianej półce. Zazwyczaj sięgałam po zwyczajną, tradycyjną herbatę miętową bez żadnych dodatków. Tym razem postawiłam jednak na pewną zmianę. W moje ręce trafił mix z eukaliptusem. Muszę przyznać, że smak Refreshing Mint & Eucalyptus okazał się moim absolutnym hitem. Od razu dokupiłam na promocji kilka paczuszek na zaś. Pokochałam ten odświeżający smak.


Druga mieszanka, która przypadła mi do gustu, to Body Balance - Harmonia. W herbacie tej wyczuwalny jest smak dzikiej róży, liści pomarańczy i hibiskusa. To taka ziołowa kompozycja, zapewniająca chwile relaksu z gorącym kubkiem w ręku. W teorii ma stanowić dopełnienie zbilansowanej fit diety.


Nieco mniejszym uczuciem obdarzyłam herbatkę After Dinner - Trawienie. Oczywiście nadal zadowala moje kubki smakowe, jednak nie jest to taka petarda, jak w przypadku dwóch poprzednich pozycji. Mięta i rumianek całkiem nieźle sprawdzają się w sprawach trawiennych, zaś werbena cytrynowa okrasza całość przyjemnym aromatem.


Najrzadziej parzę Relaxing Chamomile & Lemon Grass. Dobra, delikatna, ziołowa kompozycja, bez jakiegoś większego efektu WOW. Sięgam po nią od czasu do czasu.


Czy ktoś już skusił się na nowe herbatki Lipton :)? A może próbowaliście innych wariantów z ziołowej linii? Jeśli tak, to koniecznie dajcie znać, jak Wam smakowały.

Na koniec rozwiązanie HERBACIANEGO ROZDANIA. Dziękuję wszystkim, którzy się do niego zgłosili. W drodze losowania wyłoniłam zwycięzcę - jest nim Filolog. Serdecznie gratuluję wygranej :). Czuwajcie, niedługo kolejne rozdania :)! Pozdrawiam, Karolina.

wtorek, 18 kwietnia 2017

"Dziewczyna z piosenki" - wciągająca opowieść oparta na faktach.

Niedawno w moje ręce trafił egzemplarz powieści "Dziewczyna z piosenki". Kiedy tylko zasiadłam do czytania, od razu poczułam chemię. Chrissy Cymbala Toledo, będąca jednocześnie autorką i bohaterką opartej na faktach historii, spisała się znakomicie. Jesteście ciekawi szczegółów? Zapraszam do lektury!


Chrissy, jako córka pastora, dorastała w domu pełnym miłości i wiary w Jezusa. Jej ojciec prowadził kościół na Brooklynie, gdzie pomagał wielu ludziom wyjść z dołka na prostą. Już jako małe dziecko Chrissy była świadkiem tych dramatów. Dzięki takim doświadczeniom doceniała ciepło i spokój panujące w jej rodzinnym domu. Spędzała dużo czasu z ojcem, który stawał się dla niej wzorem. Doceniała momenty dzielone wraz z matką, prowadzącą kościelny chór. Wszystko układało się w jej życiu pomyślnie, kochająca rodzina, wspaniali przyjaciele... Jednak w pewnym momencie coś się zmieniło. I to diametralnie. Chrissy zaczęła pogrążać się w obsesji zewnętrznej doskonałości. Perfekcyjny makijaż, starannie upięte włosy oraz nienaganny strój stawały się dla niej najważniejszym aspektem codzienności, dzięki któremu miała skupiać na sobie uwagę innych. 

"Miałam około trzynastu lat, gdy to się zaczęło. Całymi dniami prześladowało mnie jedno pytanie: 'Czy jestem wystarczająco dobra, by ktoś się mną zainteresował?'. Gdy tylko się pojawiało, wszystkie moje lęki rozpoczynały alarm."

W końcu na jej drodze los postawił Jaye'a - chłopaka, dla którego chciała być szczególnie doskonała. Pragnąc jego akceptacji, postanowiła wcielić się w rolę dziewczyny z piosenki Stinga, angażując się tym samym w toksyczny związek. Kłamstwa i liczne tajemnice stały się chlebem powszednim, nie myślała już w ogóle o bliskich, liczyły się tylko obsesyjne głosy w jej głowie... Do jakich nieszczęść doprowadziła ta relacja? Czy Chrissy wyszła na prostą? Co z jej wiarą i miłością do Jezusa?

"(...) potrzebowałam wewnętrznego uzdrowienia. Moje serce... było pełne cierni - cierni wbitych przez moje własne błędy."

"Fascynująca opowieść oparta na faktach" - nie jest to jedynie okładkowy slogan zachęcający do kupna książki. Śmiało mogę stwierdzić, że to czysta prawda. Powieść, która wyszła spod pióra Chrissy, wciągnęła mnie od samego początku. Autorka przedstawia swoją historię w pierwszej osobie, co zdecydowanie ułatwia odbiór. Śledząc jej losy, czytelnik może poczuć się tak, jakby sam uczestniczył w tych wszystkich wydarzeniach. 

Ta pozycja nie przedstawia tylko biograficznych losów Chrissy. To opowieść o nadziei i wierze, będącymi ostoją w najgorszych chwilach naszego życia. To dzięki nim można uciec nawet od największego zła i poprowadzić swoje życie tak, aby znowu wypełniło się szczęściem, ciepłem, spokojem i miłością. "Dziewczyna z piosenki" niesie także wiele innych przesłań. Autorka podkreśla rolę właściwego otoczenia, prawdziwi, życzliwi przyjaciele pozwalają zapomnieć o kompleksach. Chrissy zauważa też błąd, jakim był brak rozmowy z rodzicami. Kiedy obsesyjne głosy zaczęły sterować jej życiem, nie podzieliła się tym faktem z ojcem lub matką. Dusiła w sobie narastający problem, który w pewnym momencie zaczął wykańczać ją psychicznie i pociągnął na dno. Autorka po czasie zaczęła również dostrzegać bezsensowność tkwienia w destrukcyjnym związku. W imię z pozoru jedynej miłości poświęciła wiele, tracąc niejednokrotnie życiowe szanse. Na szczęście byli ludzie, którzy się za nią modlili. Dzięki sile wiary doświadczyła cudu - odbiła się od dna, wróciła na pokojową ścieżkę z najbliższymi i dzięki ciężkiej pracy nad sobą osiągnęła pierwsze sukcesy. 

Mogłoby się momentami wydawać, że "Dziewczyna z piosenki" to pozycja dla osób wierzących. Owszem, w książce pojawiło się wiele elementów związanych z wiarą, ale nie tylko. W tej historii każdy znajdzie coś dla siebie. Czy ktoś z Was miał już okazję zapoznać się z historią Chrissy? Pozdrawiam serdecznie, Karolina.

Za możliwość przeczytania książki "Dziewczyna z piosenki"
dziękuję Wydawnictwu Dreams.


czwartek, 13 kwietnia 2017

Kringle Candle: Wosk Mango.

Hej Kochani! Na blogu dawno nie gościł zapachowy post, dlatego stwierdziłam, że trzeba to szybko nadrobić :). Na zewnątrz panuje okropna pogoda, zimny wiatr i nieprzyjemny deszcz zdecydowanie nie dają powodów do dobrego samopoczucia. Szukając poprawy humoru otworzyłam moją woskową szufladę i od razu moim oczom rzucił się owocowy wosk Kringle Candle. To był strzał w dziesiątkę! Jesteście ciekawi, jak się spisał? Zapraszam Was więc na moją opinię zapachu MANGO, który niegdyś nabyłam na stronie Goodies.pl.


Wosk Mango to pierwszy krok do wstąpienia w pełne słońca, tropikalne klimaty. Soczysty, owocowy zapach od Kringle Candle nie zawiera nawet ani grama chemiczności. Aromat nie jest sztuczny, nie dusi, pięknie rozprowadza się w pomieszczeniu, nadając mu iście egzotyczny charakter. Producent w malutkim opakowaniu zamknął zapach najprawdziwszego mango. Wosk jest niezwykle wydajny, wystarczy dosłownie 1/10 produktu, aby wypełnić owocowym zapachem nieco większy salon. Poprawa humoru gwarantowana.

Czy ktoś z Was korzystał już z tego dobrodziejstwa :)? Intensywne mango na pewno jeszcze nie raz będzie gościć w moim wirtualnym koszyku zakupowym. Produkt zdecydowanie godny uwagi i mogę go polecić wszystkim miłośnikom owocowych zapachów i nie tylko! Pozdrawiam i życzę dużo słońca, Karolina.

niedziela, 9 kwietnia 2017

"Tylko kochanka", czyli nowa powieść Hanny Cygler.

Jak wiecie, kiedyś polskich autorów omijałam szerokim łukiem. Zeszły rok przyniósł trochę zmian - również w materii książkowej. Powoli zaczęłam przekonywać się do rodzimych pisarzy, dlatego też z pozytywnym nastawieniem rozpoczęłam pozycję autorki, z którą nigdy wcześniej do czynienia nie miałam - Hanny Cygler. Jesteście ciekawi, czy spodobała mi się "Tylko kochanka" :)? Zapraszam w takim razie do lektury!


Lena Walter, a właściwie niegdyś Magdalena Maj, choć wewnątrz wrażliwa, to należy do silnych kobiet. Jej życie nie zawsze było usłane różami. Pomyłka młodości echem przebiła się przez prowincjonalny Gniew, a wiadomo - ludzie lubią plotkować, wyszukiwać sensacji i wymyślać własne historie, szczególnie w takich mieścinach. Z pomocą rodziny postanowiła uciec od osądzających ją sąsiadów i wyjechała za granicę. Po latach różnie kształtującej się emigracji i układania życia na nowo kobieta wróciła do Polski, jednak nie uciekła od płatającego jej figle losu... W końcu na jej drodze pojawił się Jakub. Tajemniczy prawnik, który także doświadczył powrotu do kraju, bowiem przez wiele lat rozkręcał swoją karierę w Londynie. Początkowo wzajemnie nieufni, później przekonali się do siebie, zaczęli zwierzać się z przeszłości... Co ostatecznie wyniknęło z ich spotkania? Czy Lena pokona problemy, jakie pojawiły się na horyzoncie? Czy uratuje to, o co zabiegała w swoim życiu? Jaką rolę odegra w tym wszystkim Jakub?

Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Hanna Cygler zafundowała swoim czytelnikom ckliwą opowiastkę miłosną o ludziach z niekoniecznie ciekawym bagażem doświadczeń. Owszem, temat uczuć w książce jest poruszany, ale nie tylko! Autorka zawarła w swojej powieści wiele różnych, ciekawych wątków. Ukazała, jaki wpływ na człowieka może mieć paskudne pomówienie i mieszczańskie plotki zawistnych sąsiadów. Ta obyczajowa powieść przenosi też czytelnika do czasów, kiedy ludzie dorastali w okresie przemian, kiedy uciekali za granicę, aby zafundować sobie lepszą przyszłość. Pokazuje, do jakich kroków byli zdolni szukając swojego miejsca na świecie. Udowadnia, jaką krzywdę  niektórzy są w stanie wyrządzić drugiej osobie.

Muszę przyznać, że autorka totalnie zauroczyła mnie opisami klimatycznego Gniewu. Niektóre fragmenty pozwalały mi wyobrazić sobie przepiękne zakątki tego miasta. Do tej pory Gniew nie kojarzył mi się z niczym specjalnym. Znałam go jedynie zza szyby PKSu, którym czasem podróżowałam z rodzinnego Grudziądza do Gdańska. Miasto jakoś specjalnie mnie do siebie nie zachęcało, pamiętam zwykłe osiedlowe sklepiki przy przystanku i nic więcej. Kiedy zatopiłam się w lekturze, zaczęłam się zastanawiać, czy ja na pewno o TYM Gniewie czytam! Przeniosłam się w zupełnie inny świat :).

"Ludzie nie biegli, nie potrącali się w pędzie naprzód, szli powoli, co jakiś czas się zatrzymując i zamieniając kilka słów ze spotkanymi znajomymi. To był zupełnie inny świat niż ten, do którego przywykł".

Jeśli chodzi o bohaterów, to wiadomo - jednych można pokochać, innych znienawidzić. Ci zawarci w książce wzbudzili we mnie różne emocje. Spodobał  mi się sposób, w jaki wykreowano główną bohaterkę, Lenę.  Mogłoby się wydawać, że czasami postępowała lekkomyślnie i nie wyciągała lekcji z tego, co już wcześniej jej się przydarzyło. Była jednak silna i wbrew przeciwnościom losu i źle życzącym jej ludziom szła przed siebie, dążąc do realizacji celów. Nie poddawała się, a myślę, że wielu z nas w kryzysowych sytuacjach, które spotykały tę kobietę, powiedziałoby sobie "pas". Kolejny główny bohater, Jakub, mógłby być trochę mniejszym sztywniakiem. "Rozmawianie z tym facetem o czymkolwiek to jak ze ślepym o kolorach. Jak ściana! Można przy nim wyrywać sobie duszę, a ten stoi jak słup i nawet nie zająknie, by pocieszyć (...), przecież to zimny prawnik".  Za skórę skutecznie zaszła mi z pozoru pomocna kuzynka Leny. Choć nie jest ona postacią pierwszoplanową, to postanowiłam o niej napomknąć, gdyż stanowi ona idealny przykład na to, jak czasem i rodzina potrafi kopać głębokie dołki pod nami...

Książkę uważam za udaną, to bardzo przyjemna lektura na niedzielne popołudnie. Ciekawie opisana przez autorkę historia wzbudziła moje zainteresowanie właściwie od samego początku. Zakończenie jest częściowo przewidywalne, ale o to przecież w takich powieściach chodzi :). Czy ktoś z Was miał już okazję zapoznać się z twórczością Hanny Cygler? Jeśli tak, to jakie są Wasze wrażenia? Ściskam gorąco, Karolina.

Za możliwość przeczytania książki "Tylko kochanka"
dziękuję
Domu Wydawniczemu REBIS.

sobota, 8 kwietnia 2017

Muzeum II Wojny Światowej - to trzeba zobaczyć.

Ostatnio losy Muzeum II Wojny Światowej wydają się stać pod znakiem zapytania. Każdy już chyba słyszał o zmianach dotyczących tej placówki, a także o wynikającym z nich powszechnym niezadowoleniu. Oczywistym dla nas było, że im szybciej zobaczymy główną ekspozycję, tym lepiej, nie wiadomo przecież co się stanie z wystawą... Kiedy zobaczyłam na jednym z portali informację o tymczasowym, darmowym wstępie, wiedziałam już, gdzie spędzimy piątkowe popołudnie. Co prawda wolną mieliśmy tylko godzinę, ale to wystarczyło, aby obejść całą wystawę i choć trochę zapoznać się z historią.


Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku zostało powołane jako państwowa instytucja kultury w 2008 roku. Budowa tego miejsca trwała kilka lat, a oficjalne otwarcie nastąpiło 23 marca 2017 roku. Za cel funkcjonowania tej placówki obrano rozpowszechnianie wiedzy o niezwykle ważnym dla historii okresie, jakim była II wojna światowa. Muzeum oddaje wyjątkowość tego okresu, a także pielęgnuje pamięć poległych ofiar oraz zasłużonych bohaterów. Zwiedzający mają okazję poznać doświadczenia wojenne Polaków i innych mieszkańców Europy.






Wystawę podzielono na trzy główne bloki. Pierwszy z nich przedstawia DROGĘ DO WOJNY. Zwiedzający mogą zobaczyć, jak słaby był ład wersalski, panujący po I wojnie światowe. Na świecie zaczął rozwijać się faszyzm, nazizm, komunizm i imperializm, a demokrację dotknął poważny kryzys. Europa nieuchronnie zmierzała ku wybuchowi wojny, którą rozpoczął atak Niemiec na Polskę pamiętnego 1go września 1939 r. Drugi blok ukazuję GROZĘ WOJNY. Konfliktów militarnych na świecie wybuchało całe mnóstwo, jednak ten był najtragiczniejszy. Często nieludzkie działania zbrojne doprowadzały do śmierci milionów niewinnych jeńców, bezbronnych Żydów czy też przypadkowej ludności cywilnej. Słowo "litość" nie miało racji bytu. Trzeci, ostatni blok obrazuje DŁUGI CIEŃ WOJNY, czyli skutki konfliktu, które jeszcze przez wiele lat dawały się odczuć ludzkości. Zmieniły się granice państw, wysiedlono wiele ludzi, zlikwidowano nazizm, osądzono zbrodniarzy wojennych, choć nie wszystkich.






Wizyta w Muzeum II Wojny Światowej była ciekawym doświadczeniem. Różnorodna i bogata ekspozycja zdecydowanie zasługuje na uwagę. W niektórych zakątkach można się poczuć tak, jakby przeniesiono nas do miasta w okresie wojennym. Bardzo podobały mi się kolekcje plakatów, jakie rozmieszczono w różnych sekcjach danych bloków. Dusza postcrossera odzywała się we mnie wówczas, gdy za szkłem dostrzegałam znaczki i starą korespondencję. Najbardziej jednak podobało mi się jedno z końcowych pomieszczeń, stylizowane na zniszczoną przez wojnę ulicę ze stojącym na jej obszarze czołgiem.



Muzeum II Wojny Światowej to miejsce, które trzeba odwiedzić. To kawał historii, naszej historii. Planujecie wizytę? A może już byliście? Pozdrawiam, Karolina.

środa, 5 kwietnia 2017

Świeży sok z cytrusów? KENWOOD JE 290.

Soki to coś, co z Adamem lubimy chyba najbardziej, szczególnie te świeże! Długo zastanawialiśmy się, jaki sprzęt sobie sprawić. Sokowirówkę czy może prostą wyciskarkę? Tę pierwszą podarowałam swego czasu rodzicom w prezencie świątecznym i zdążyłam się już zorientować, że ze składaniem, rozkładaniem i czyszczeniem poszczególnych części jest trochę roboty. Teoretycznie niektóre z elementów można myć w zmywarce, ja jednak nie do końca ufam tym obietnicom, podobnie i moja druga połówka podchodzi do tego tematu sceptycznie. Plastiki szybko się niszczą, mimo przyrzeczeń producenta. Zgodnie w końcu stwierdziliśmy, że bardziej odpowiednim dla nas rozwiązaniem będzie zakup wyciskarki. Zajmuje mniej miejsca niż sokowirówka, szybko się ją czyści, a przygotowanie soku to zaledwie chwila. Tak więc na początku tego roku staliśmy się posiadaczami wyciskarki KENWOOD JE 290.

Zacznę od typowo technicznych zagadnień. Sprzęt dostępny jest w białej wersji kolorystycznej. Posiada litrowy, wyjmowany pojemnik na sok. Wykonany jest on z tworzywa sztucznego, które teoretycznie można myć w zmywarce. Na jego ściance umieszczony został wskaźnik ilości soku. Wyciskarka nie posiada regulacji obrotów. Jej moc to 40 W. W wyposażeniu znajduje się oczywiście ugniatacz, metalowe sitko blokujące przedostawanie się miąższu do soku oraz pokrywa, którą można nałożyć na pojemnik wówczas, gdy nie wypijemy od razu całego napoju.


Nasze odczucia? Jesteśmy mega zadowoleni! Wyciskarka nie zajmuje dużo miejsca, montaż jest dziecinnie prosty, a mycie trwa dosłownie chwilę. Przygotowanie soku także. Często wyciskamy sok z pomarańczy z dodatkiem cytryny, od czasu do czasu ja sama sięgam po grejpfruta. Tutaj jedno małe zastrzeżenie - w miarę możliwości staram się wybierać mniejsze okazy, ponieważ większe wyciska się nieco ciężej. Część obrotowa z ugniataczem zdecydowanie lepiej sprawdza się w przypadku owoców wielkości pomarańczy, układają się one lepiej.


Po wyciśnięciu na sitku zostaje zawsze sporo miąższu, który najzwyczajniej w świecie można po prostu zjeść. W szczególności lubię ten z pomarańczy na sok z Lidla, jest wyjątkowo smaczny :). Zdarza się, że jego niewielkie drobinki przedostają się do pojemniczka. Dla mnie to żaden problem, lubię soki z miąższem, przecież to wciąż samo zdrowie!


Czasem wyciskamy więcej soku, niż tylko na dwie szklanki. Wiadomo, wówczas nie wypijemy wszystkiego od razu. Nakładamy wtedy na pojemnik specjalną pokrywę ochronną.


Oczywiście na rynku oferowana jest cała masa różnych wyciskarek. Z tego, co się orientuję, bardzo fajnie sprawdzają się lidlowskie urządzenia Silver Crest. Mają mniejszy pojemnik, mniejszą moc obrotową i całkiem przyjemną cenę (ostatnio widziałam je za 40 złotych). My wybraliśmy markę, do której mamy już zaufanie. Nabyliśmy już kilka urządzeń KEENWOOD i (odpukać) złego słowa powiedzieć nie możemy. Poza tym, w zamiarze zakupu utwierdziły nas też pozytywne komentarze na temat wyciskarki JE 290. Śmiało możemy polecić ten sprzęt :)! 

Przesyłam moc pozdrowień, Karolina.

poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Free Time Festiwal 2017, czyli Festiwal Turystyki i Czasu Wolnego w Gdańsku.

W naszym kalendarzu kwiecień zawsze oznacza jedno - FREE TIME FESTIWAL! No dobra, ale cóż to za wydarzenie? Otóż w wybraną sobotę i niedzielę na terenie gdańskiego AMBEREXPO organizowana jest od kilku lat masa atrakcji. Na zewnątrz budynku odbywa się Festiwal Smaków Food Trucków, odwiedzający mają okazję do spróbowania rozmaitych burgerów, frytek, zapiekanek i innych dań charakterystycznych dla tego typu obiektów gastronomicznych. Wnętrze AMBEREXPO, czyli trzy hale wystawiennicze, zamienia się w raj dla rowerzystów (BIKE FESTIVAL), ogrodników (OGRODOWE KREACJE) i turystów (FREE TIME FESTIWAL). Chyba nie będzie niespodzianką, jeśli zaliczę nas do ostatniego grona ;)? Tak, to właśnie ze względu na turystyczny aspekt wybraliśmy się na EXPO już trzeci raz.

Jak zwykle na targi pojechaliśmy od razu w sobotę, ale wróciliśmy tam także w niedzielę. Nauczona doświadczeniem wiem, że często na stanowiskach zmieniane są gadżety, dokładane są nowe i tak naprawdę cały czas można wyhaczyć całkiem niezłe pamiątki. Po hali wystawienniczej krążyliśmy kilka razy. Po pierwsze - ja i moja orientacja w terenie... Adaś potem przejął pałeczkę, bo nie mógł już znieść tego chaosu :D. Po drugie - przy niektórych stanowiskach gromadziło się zbyt wiele ludzi, omijaliśmy je i po prostu wracaliśmy tam za chwilę. 

Na ogół wystawcy byli bardzo pozytywnie nastawieni do krążących po hali gości. Zachęcali do odwiedzenia stanowiska, wręczali masę pamiątek i zapraszali do reprezentowanego przez nich miasta. Niektórzy organizowali liczne konkursy, których zwycięzcy otrzymywali nie tylko nagrody rzeczowe, ale i vouchery czy też bilety lotnicze. Muszę jednak przyznać, że w jednym boksie pani zaszalała. Na wstępie zaznaczyła, że pocztówkę można wziąć tylko jedną, bo to, co leży na stole to zapas na całe targi... Sobota, ledwie godzina od rozpoczęcia i zostało im po 10 sztuk każdego z 4 wzorów? Właściwie, to nie zdziwiło mnie to zbytnio, ponieważ już kiedyś, na innych targach, miałam okazję zobaczyć, jak ten wystawca skąpił dzieciakom wyłożonych już na ekspozycji gadżetów promocyjnych. Nie mówię tu o zagarnięciu całego stołu do siatki, mam na myśli kulturalne zbieranie pamiątek. No ale cóż, nie każdy potrafi promować swój region :P. 

Przejdźmy to weekendowych zbiorów :D. Punktem numer jeden był dla mnie Grudziądz! Nie ukrywam, liczyłam na pocztówki panoramiczne. Te grudziądzkie są naprawdę piękne, w zeszłym roku udało mi się nazbierać kilka wzorów dla siebie i postcrossingowych przyjaciół. Z tegorocznej ekspozycji wybrałam tylko kilka informatorów (może już czas lepiej poznać swoje rodzinne miasto?) oraz wspaniałą torbę materiałową. Najlepsza w mojej karierze, mówię Wam.


Z sentymentem odwiedziliśmy wystawę ZOO Wrocław. Dwa nowe magnesy już wiszą na lodówce, a ja wciąż nie mogę się napatrzeć na dużą pocztówkę z małą panią hipopotamową. Przecież widziałam ją spacerującą i pływającą z mamą podczas naszej wycieczki do Wrocławia! Podbiła moje serce wtedy, podbiła i teraz.


Do mojej festiwalowej siatki, właściwie przypadkiem, trafił zgrabnie zapakowany zestaw pocztówek z powiatu brzeskiego. W środku znalazłam 9 różnych kartek prezentujących zabytki i atrakcje tego regionu.



Bardzo podobała mi się także wystawa z Goleniowa. Wspaniałe, solidnie wykonane widokówki, rewelacyjne zakładki i obfity w zdjęcia informator - dla mnie bomba. Biorę!


Nie mogłam odpuścić wizyty w kaszubskiej części hali :). Rejony te mamy właściwie po sąsiedzku. Zamiast setny raz jechać na spacer do Gdańska, Sopotu czy Gdyni, zawsze możemy zaplanować atrakcyjny weekend gdzieś w okolicy. A jeśli najdzie mnie ochota na eksperymenty kulinarne, to będę mogła skorzystać ze wskazówek zawartych w Smakach Kaszub :).


Pewnym sentymentem darzę także Lubelszczyznę. Kocham oglądać zdjęcia z Roztocza, a wieki temu na jednym z fanpage wygrałam kilka lubelskich gadżetów - informatory, notes, wspaniały, kolorowy ręcznik. Z przyjemnością odwiedziłam i tę wystawę, zabierając brakujące ulotki oraz... zapałki! Tak, w tych małych pudełeczkach znajdują się właśnie zapałki. Dłuższe od tych małych, tradycyjnych, będą idealne do rozpalania moich średnich i dużych świec Yankee :).


Ponadto, spacerując wzrokiem po wystawach, skusiłam się na kilka informatorów, ciekawie wydanych albumów ze zdjęciami, notesów z długopisami oraz pocztówek. Nie wszystko znajdziecie na zdjęciach - nie ma tu np. katalogu Grecos, wycieczek turystycznych Polferies czy też mapy Wyspy Sobieszewskiej.




Uwielbiam takie eventy. Marzy mi się udział w sławetnych, wrocławskich targach, są zdecydowanie większe, niż te gdańskie. Póki co obchodzę się smakiem, ale pewnego dnia trzeba będzie zabrać się za realizację tego marzenia :). Na koniec podrzucam Wam link z pierwszej edycji, na której byliśmy z Adamem - klikajcie TUTAJ. Podziękowania należą się Madzi z bloga Nasze podróże małe i duże, bo to dzięki niej w 2015 r. zaczęła się nasza przygoda z Free Time Festiwal :). Karolina.