czwartek, 9 sierpnia 2018

WŁOCHY I DWA UCZUCIA: "Mgły Toskanii" Nataszy Sochy.


Jedna kobieta - dwie osobowości.



Życie Leny, dwudziestodziewięcioletniej kobiety, pracującej jako konserwator dzieł sztuki, wyznaczają dwa światy. Świat dwóch spokrewnionych ze sobą mężczyzn - ojca i syna. Lena, rozdarta pomiędzy swoimi uczuciami, nie potrafiąc podjąć jednej, konkretnej decyzji, decyduje się na podwójne życie.

Jedno toczy się u boku Igora, z którym Lena związana. Ich codzienność wydaje się być poukładana, ale do czasu. W związku ze swoją pracą Lena zmuszona jest wyjechać do Toskanii. Igor przeczuwa coś niedobrego, jednak daje jej kontakt do pewnej osoby mieszkającej tam na miejscu...

To właśnie w Toskanii zaczyna się drugie to życie Leny. Nowe miejsce fascynuje kobietę, co w pewnym stopniu zaciera tęsknotę za Igorem. Co więcej, w wyniku pewnych komplikacji kobieta poznaje Iana, ojca jej mężczyzny. Ich relacja ze zwykłej uprzejmości, serdeczności, przeradza się w coś więcej. Ian, będący również artystą, wywołuje na niej coraz większe wrażenie. Jest zupełnie inny z charakteru niż jego syn, ma zupełnie odmienne podejście do życia, do świata...

Z twórczością Nataszy Sochy spotkałam się dwa razy. Najpierw urzekł mnie rewelacyjny duet z Magdaleną Witkiewicz "Awaria małżeńska", potem sięgnęłam już po solowy, zachowany w świątecznym klimacie utwór "Biuro przesyłek niedoręczonych", który okazał się być przyjemną odskocznią od codzienności. Teraz przyszła kolej na "Mgły Toskanii" - szczerze? Jestem na TAK!

W tej historii znajdziemy i miłość, i pasję, i piękną Toskanię. Nigdy tam nie byłam, ale dzięki autorce poczułam wyjątkowość tego miejsca. Nie tylko wizualną, ale i tę dotyczącą społeczeństwa, jego mentalności. Włosi cieszą się drobnostkami, dlatego też nie ma się co dziwić, że takie życie zafascynowało Lenę. W Polsce była przyzwyczajona do zupełnie innego stylu bycia, a obca kultura wywarła na niej bardzo pozytywne wrażenie. Na mnie także, miałam ochotę spakować się czym prędzej i wyjechać na wakacje do Toskanii!

Poza urokami malowniczej Toskanii, w książce znajdziemy nieco "cięższe" fragmenty. Autorka na karty swojej powieści przemyciła kilka prawd życiowych. Zastanawialiście się kiedyś, czym właściwie jest miłość? Każdy może mieć inną definicję tego słowa, wiązać z nim odmienne uczucia, przeżywać na swój własny sposób, w swoim czasie. A ten potrafi być ulotny... Warto więc doceniać każdą chwilę, wspomnienia to coś pięknego.

Co do rozterek głównej bohaterki, nie chciałabym zdradzać Wam szczegółów. Jedno jest pewne - to ogromnie ciekawy wątek. Ta książka nie jest słodkim romansem, owszem, dotyka sfery uczuciowej, co już wcześniej zaznaczyłam, ale sielankowa nie jest. Podsumowując, "Mgły Toskanii" jak najbardziej są godne uwagi! 

Za egzemplarz serdecznie dziękuję Edipresse Książki.



wtorek, 7 sierpnia 2018

Pimpek opowiada #2: 10 nieznanych faktów o mnie.

Hej chłopaki, dziewczyny i włochaci przyjaciele. Dawno nie plotkowaliśmy, a nie mogę pozwolić na to, aby moja rubryka wiała pustkami. Postanowiłem, że dla rozluźnienia i bliższego poznania opowiem Wam o kilku faktach z mojego życia.


1. Po całym dniu wrażeń lubię wygodnie ułożyć się w swym królewskim łożu i oddać się pod opiekę psiego Morfeusza. Klasyk, powiecie. Macie rację, ale klasykiem nie będzie już moje CHRAPANIE. Potrafię dać czadu, słyszałem, że podobno robię to głośniej, niż mój Pan. Chyba powinienem dostać jakieś trofeum czy coś, w końcu wiodę w tej kwestii prym.

2. Jak na Jaśnie Pana przystało, nie reflektuję na spacery po zmoczonej deszczem łące. Prawdę powiedziawszy, mokre krzaki też omijam, no chyba, że coś mi tam w tych gałązkach i listkach zapachnie. Cały czas czekam na przeciwdeszczowego softshella. Służba, gdzie mój płaszczyk, pytam się grzecznie?!

3. Nienawidzę odkurzacza. Słyszałem, że z tym gościem wiele psów ma średnie relacje. Niektóre się chowają, inne szczekają, a ja, jako prawdziwy obrońca, atakuję znienacka. Biegam od legowiska na dywan i przy każdej dogodnej okazji łapię szczotkę swoją paszczą. Przez te kilka miesięcy dorobiła się wielu śladów po moich ząbkach. Kiedy odkurzacz jest w stanie spoczynku, nadal skupiam na nim uwagę i krążę niczym strażnik. Trzeba bronić domu przed potworami!

4. Sygnał kartetki, tudzież straży czy policji oznacza dla mnie jedno - czas na wycie! Wydaję z siebie takie melodie, że spokojnie mógłbym wziąć udział w muzycznym show telewizyjnym. Lekka chrypka, barwa godna samca alfa, głębia i donośność głosu - zgarnąłbym najlepsze noty. Zacząłem nie najlepiej, pierwsze oznaki talentu ujawniłem tego samego dnia, w którym przeszedłem zabieg kastracji. Sił nie było najwięcej, ale po kilku dniach, kiedy już wracałem do formy, koncert dałem pierwsza klasa. Niestety, mą barwę zaprezentowałem jedynie do youtubowych nagrań, u nas takie wozy to rzadkość nad rzadkościami.

5. BALONYYY, HYYY! Uwielbiam, wręcz piszczę na ich widok. Parę razy graliśmy w trójkę w odbijanie, ale po niespełna minucie zabawa się kończyła, bo przebijałem balonik zębami. Ostatni raz zjadłem resztkę gumy i po tym wydarzeniu niestety już więcej balonów nie widziałem.

6. Skarpetki to niezwykle fajna część garderoby. Dość często podkradam Panu jego soksy, są dłuższe niż stopki mojej Pani. Kiedyś nawet ozdobiłem jedną dziurką. Taka moja artystyczna wizja, wiecie, ażurki. Jeśli szukasz rano skarpetek, które dzień wcześniej rzuciłeś gdzieś w nieładzie, jest duże prawdopodobieństwo, że znajdziesz je w moim legowisku.

Że niby mam oddać skarpetkę? Pfff!
7. Ej, zaraz, był listonosz? Dawaj pakę! Uwielbiam rozpakowywanie przesyłek. Tam jest FOLIA, niekiedy BĄBELKOWA! Szaleństwo. W ogóle lubię takie szeleszczące gadżety. Czasem wyciągam z kosza na reklamówki pojedyncze sztuki, ale raczej nie wiąże się to z aprobatą Karoliny i Adama.

8. Śmietnik to prawdziwa kraina skarbów. Kusi zapachami, co więcej, można w nim znaleźć smakołyki. Często muszę stawiać opór sześciopakom wody, stojącym na straży drzwiczek, za którymi kryje się magiczny kubeł. Jestem spryciarzem, więc często udaje mi się tam dostać i wyciągnąć niebieski worek. Potem zaczyna się buszowanie... Nie wiem, jakby moi Państwo nie mogli mi dać od razu tych wszystkich resztek?

9. Co jak co, ale trzeba przyznać, że przy jedzeniu wykazuję się pełną kulturą. Swojej karmy nie rozsypuję, a gdy moi Państwo zasiadają do stołu, nie przeszkadzam im w posiłku. Oczywiście od wszystkiego są wyjątki. Kiedy w domu pojawia się pizza, ciężko opanować mi instynkty. Zapachy są bardzo kuszące, nos kieruje mnie w stronę pudełka, oczy uciekają w drugą stronę, wiecie, że niby tam nie patrzę. Czasem pokusa zwycięża, wówczas delikatnie, zgrabnymi ruchami zbliżam się do smakowitych trójkątów i ostrożnie chwytam ząbkami za pizzę. Takich prób podjąłem dwie i obie były udane, mistrz gracji, co tu dużo mówić. Odejście z łupem jednak nie wychodziło, za słabo się kamuflowałem i mnie zauważali. Musiałem oddać trójkątny skarb. Dwa razy!

10. Uwielbiam szukać pyszności także poza domem. Nie to, żeby karmili mnie za mało, podobno robią to według wskazań na opakowaniu karmy i zaleceń weterynarza po mojej kastracji. Nie wiem czemu, ale zawsze następuje panika, kiedy mam już coś w pyszczku. Stoję nieruchomo i ani myślę o poluzowaniu szczęki. Zaciskam ile mogę i czekam aż odpuszczą. Niestety, nie odpuszczają. Najgorsze jest to, że kiedyś musiałem oddać całą dorodną piękną kiełbasę! Rozumiecie?!

PS. A Wasi czworonożni przyjaciele jakie mają tajemnice?

Pozdrawiam merdająco
Pimpek

IDEALNA NA LATO: "Nie ma mowy!" Helen Russell.

Dwie skłócone siostry. I wakacje, których nigdy nie zapomną…



Alice to typowy przykład zabieganej matki z wieloma zadaniami na głowie. W tym swoim małym chaosie jest święcie przekonana, że dobrze sobie radzi i ma wszystko pod kontrolą - opiekę nad dwójką dzieci, pracę jako dentystka i całą resztę obowiązków, w tym ustawianie do pionu swojego niezbyt ogarniętego męża. Alice ma poczucie, że musi być w swoich działaniach bezbłędna, nie ma miejsca na pomyłki i niedociągnięcia, organizacja to podstawa. Niestety, czar pryska pewnego dnia, gdy zalicza w pracy kompromitującą wpadkę. W głowie Alice zapala się lampka - tak, nie daje rady, czas odpocząć od skrupulatnego planowania i odstawić uczucie wiecznej irytacji na bok. Ulega namowom swojej lekkodusznej i spontanicznej siostry (będącej jej totalnym przeciwieństwem) i razem wyjeżdżają na wakacje do luksusowego SPA w poszukiwaniu chwili relaksu, odprężenia, szczęścia.

Kiedy Alice z Melissą lecą na miejsce, okazuje się, że ta druga znacząco zmodyfikowała plany. Siostry nie wylądowały w SPA, a na totalnym duńskim odludziu, gdzie miały przez tydzień szkolić się pod kątem przetrwania... przystosowanym dla wikingów. Tu zaczyna się zabawa - paskudna pogoda, chodzenie na bosaka, zero komórek i masa innych zasad, które przyświecają wikingom.

Czy wspólna podróż skłóconych sióstr do krainy wikingów sprawi, że zmienią swoje nastawienie i się pogodzą? Czy Alice zwolni tempo i stanie się szczęśliwsza?

"Nie ma mowy!" to ogromnie pozytywna lektura. Świetnie bawiłam się podczas jej czytania. W powieści nie brakuje akcentów humorystycznych, co rusz wybuchałam śmiechem. Ta historia ma w sobie coś ciepłego, coś, co podnosi na duchu. Uśmiech wywołują nie tylko wydarzenia rozgrywające się na kartach powieści, ale i osobliwi bohaterowie. Postaci te (głównie kobiety) z miejsca wzbudziły u mnie pozytywne odczucia. Zdecydowanie zasługują na sympatię czytelnika.

Pod płaszczykiem naprawdę zabawnej historii autorka przemyciła trochę fragmentów, które między wierszami skłaniają do refleksji. Czy jesteśmy szczęśliwi? Czy w tej całej codzienności nie biegniemy trochę za szybko? Może czasem warto jest na chwilę przystopować, odpuścić sobie nieco i po prostu poczuć się lżej, bez całego bagażu obowiązków, które niekiedy sami na siebie usilnie ściągamy.

"Nie ma mowy!" to lektura idealna na okres wakacyjny. Lekki styl autorki sprawia, że nawet nie zauważa się dotarcia na koniec tej historii. Przystępny język, duża dawka komizmu, wzbudzające sympatię postacie, ciekawa i wciągająca historia - jestem na TAK!

Za egzemplarz powieści "Nie ma mowy!"
serdecznie dziękuję Burda Książki

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

"Jak upolować pisarza" Sally Franson.

Jest bezwzględna. Jest bezczelna. Nie polubisz jej od razu. 


Casey Pedergast zajmuje zaszczytne stanowisko dyrektorki kreatywnej w jednej z agencji reklamowych. Ma to szczęście, że lubi, a właściwie kocha swoje zajęcie, a inni cenią sobie jej robotę. W swojej pracy czuje się swobodnie, jak ryba w wodzie. Życie zawodowe rozwija się cały czas do przodu, Casey ambitnie pnie się po szczeblach kariery do celu, co nie powinno nikogo dziwić - jak lubi się luksus, trzeba na niego zapracować. A że to przychodzi czasem trudniej, a czasem łatwiej, to już inna bajka.

Pewnego dnia szefowa wyznacza Casey nietypowe zadanie. Natchniona wizją zatrudnienia pisarzy do poszczególnych kampanii reklamowych zleca Casey pozyskanie tych najbardziej znanych. Na pierwszy ogień idzie Ben Dickinson - oczywiście bardzo przystojny pisarz. Zadanie jest na tyle specyficzne, że pewne sprawy mogą układać inaczej, niż to było zaplanowane... Zderzenie świata literatury i rzeczywistości panującej w świecie reklamy może wymknąć się spod kontroli. Zwłaszcza, gdy do gry wchodzą uczucia.

Historia Casey, zabiegającej o podpisanie kontraktu przez Bena, to słodko-gorzkie spojrzenie na uczucia w świecie ludzi oddających się karierze zawodowej. Autorka w swej powieści poruszyła kwestię pracy w korporacji. Nie jest to pierwsza książka, w której trafiam na taką tematykę. Tym razem dotyczyła ona świata show-biznesu, jednak obojętnie, jakiej sfery by nie dotykała, ujawnia zawsze jedno - wspinanie się po szczeblach kariery mimo wszystko. Ludzie dla swojej pozycji zawodowej, a co za tym idzie polepszenia swojego bytu, potrafią zrobić wiele. Zatracają się w pracy, w swoich zadaniach, często też grają nie fair, a wszystko to dla awansu. Nie ma czasu na życie, na uczucia, na bycie sobą w pełni, na to, co jest naprawdę ważne. Podobnie było z Casey. Na początku nie darzyłam jej sympatią, jej sposób bycia nieco mnie drażnił. Bezwzględna, bezczelna, no po prostu NIE NIE NIE. W pewnym momencie coś się zmieniło i Casey sama zaczęła zauważać, że w życiu niektóre rzeczy są ważniejsze, niż praca. Nastąpiła przemiana bohaterki i nagle zaczęła być znośna, ba, nawet zaczęłam ją lubić.

"Jak upolować pisarza" to słodko-gorzka opowieść. Z jednej strony mamy obraz dążącej po trupach do celu Casey, która mogłaby posłużyć za odzwierciedlenie wielu osób pracujących w korporacjach i zbliżonych do nich zakładach, z drugiej zaś jesteśmy świadkami pokrzepiającej serce przemiany tejże bohaterki. Trochę goryczy wniósł też wątek związany z problemem hejtu. Ucieszyłam się zaś na wątek miłosny, choć dawka uczuć w tej książce nie jest powalająca. Jeśli szukacie stricte romansu, to nie tędy droga.

Książka przypadła mi do gustu, spędziłam przy niej kilka naprawdę przyjemnych i momentami emocjonujących chwil. Nie jest wybitnym dziełem, to po prostu niewymagająca, dobra lektura :).

Za egzemplarz "Jak upolować pisarza"
serdecznie dziękuję Wydawnictwu Znak

środa, 1 sierpnia 2018

CZARNY KOT - tajemnica na czterech łapach.

W przesądy jakoś specjalnie głęboko nie wierzę, horoskopy czytam z ciekawości i dla frajdy, ale są aspekty, które zbijają mnie z tropu. Poza miksem piątku z pechową trzynastką, moją uwagę od zawsze przyciągał czarny kot. Odkąd pamiętam, kiedy tylko go zauważałam, nawet w oddali, zmieniałam kurs. Przecięcie mi drogi przez czarnego sierściucha równało się z niepowodzeniem. Przetestowane na własnej skórze, stąd moja reakcja bywa taka sama - tam, gdzie przechadza się pechowy kot, tam moja noga nie przekroczy magicznej granicy. Dlaczego czarny kot kojarzy się ludziom w taki sposób? Fakty i mity, legendy i wierzenia na ten temat w różnych kulturach przedstawia pięknie wydana książka "Tajemniczy czarny kot" Nathalie Semenuik.

"Kot może zostać waszym przyjacielem,
jeżeli jesteście tego godni,
ale nigdy waszym niewolnikiem"
Theophile Gautier



Czarny kot nie miał łatwego żywota. W dzisiejszych czasach kojarzy się nam co najwyżej z pechem lub po prostu z czarnym sierściuszkiem. Niestety, wieki temu ludzie zupełnie inaczej go postrzegali. Jego historia jest dość burzliwa i zmieniała się z biegiem stuleci. W czasach starożytności zajmował ważne miejsce w wielu kulturach. Egipcjanie czcili czarne koty, oddawali im szacunek. Średniowiecze przyniosło im z kolei marny los, były bowiem kojarzone z czarownicami, a co za tym idzie ze złymi mocami. Niektóre z podań szokują, człowiek w imię swoich wierzeń potrafił przeprowadzać okrutne obrzędy, którymi tylko i wyłącznie krzywdził te bogu ducha winne zwierzęta. Na szczęście nie we wszystkich okresach historii czarne koty kojarzyły się źle - mam tu na myśli wcześniej wspomniany Egipt czy działania Ludwika XIII, który dążył do zmiany negatywnego sposobu, w jaki ludzie postrzegali te zwierzęta. Na przestrzeni lat kocie piękności bywały również inspiracją do stworzenia dzieł literackich, filmowych i artystycznych.

Na koniec chciałabym nawiązać do formy, w jakiej został wydany tytuł. Od pierwszej chwili, kiedy tylko wyciągnęłam książkę z koperty, byłam oczarowana. Wspaniała, elegancka oprawa, a do tego bogato ilustrowane wnętrze - ta pozycja nie tylko prezentuje się efektownie, ale i doskonale nadaje się na prezent. Jestem oczarowana, i treścią (swoją drogą bardzo przystępnie przekazaną), i pod kątem wizualnym. Ach, zapomniałabym! Format książki jest mniejszy, niż standardowy, z powodzeniem można ją wrzucić do torebki, nie zajmie wiele miejsca, a przyniesie sporo przyjemności w wolnych chwilach. POLECAM!

Za egzemplarz przepięknie wydanej publikacji "Tajemniczy czarny kot"
serdecznie dziękuję Oficynie Wydawniczej Alma-Press.