Cześć Misiaczki! I jak, Wasze twarze promienieją pięknym uśmiechem? W końcu mamy weekend. Jeśli nie, to mam nadzieję, że ten post zmieni każdy ponury nastrój. Powoli porządkuję swoje pocztówki, no a jak wiadomo, takie pamiątki (np. z wakacji) niosą wiele miłych refleksji. Oczywiście i u mnie wywołały lawinę wspomnień w związku z zeszłorocznym wyjazdem. W związku z tym chciałabym opowiedzieć Wam o moich letnich feriach w Kołobrzegu!
No więc! W lipcu odwiedziliśmy to piękne miasto z zamiarem solidnego odpoczynku. Pierwszy dzień faktycznie spędziliśmy na regenerowaniu sił... siedząc z tyłkami w mieszkaniu! Pogoda nie sprzyjała zbytnio planom poznawania uroków miasta, więc większość tamtej pamiętnej soboty zleciała nam na oglądaniu telewizji. Odwiedziliśmy jedynie drogerię oraz zrobiliśmy sobie spacerek do sklepu, gdzie po drodze podziwialiśmy rzekę Parsętę - przynajmniej wiedzieliśmy już gdzie się wybrać, kiedy słońce zagości na sklepieniu niebieskim :).
W niedzielę warunki pogodowe okazały się o wiele lepsze i mogliśmy wyruszyć w nieznane. Na początek wybraliśmy się na spacer takim bo ja wiem... deptakiem :D. Trochę szkoda, że nie zrobiłam zdjęcia, ale krążyły tam setki osób, w związku z czym trochę ciężko byłoby mi uchwycić klimat tego miejsca. Po jednej stronie wystawiały się różne stoiska z kiczowatymi gadżeto-pamiątkami, zaraz potem oczom ukazywały się budki z goframi, lodami, a jeszcze dalej głodni mogli zjeść na szybko kebab, zapiekanki czy jakieś rybki z frytkami, co kto woli :). Jeśli komuś przeszkadzał tłok i ilość sklepików, mógł skręcić na drugą stronę, gdzie do dyspozycji spacerowiczów był park z dużą ilością zieleni, drzew i alejek. Skorzystaliśmy z tej opcji i tym sposobem dotarliśmy na plażę :).
Za-ko-cha-łam się! Po tej wizycie każdego następnego dnia musiałam zaliczyć spacer po piasku wzdłuż morza. Nie wyobrażałam sobie, aby nie pójść na plażę, tym bardziej, że oferowała ona wiele atrakcji...
... na przykład takich! Budujący ten piękny zamek z piasku i wody mieli rzeszę ciekawskich obserwatorów, których twarze zdradzały ogromną fascynację tym obiektem. Cóż, nie ma się co dziwić, przecież nie każdy posiada talent do takich prac artystycznych. Również i ja wyciągnęłam aparat i uwieczniłam ten moment, na pamiątkę, oczywiście.
Piaskowe budowle to nie jedyny powód, dla którego chętnie wracałam na plażę... Chociaż już kilka lat mieszkam nad morzem, to dopiero w Kołobrzegu po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć zachód słońca!!!
Tę cudowną chwilę mogłabym przeżywać bez końca. Szczerze przyznam, że było to najlepsze doświadczenie zeszłorocznych wakacji, tym bardziej, że miałam odpowiednią osobę u swojego boku ^^. Mogłabym teraz powstawiać tysiące zdjęć ukazujących zachody słońca i dalej rozpisywać się na temat uroku tej chwili, jednak Kołobrzeg to nie tylko plaża. Jak już tak się chwalę doświadczeniami, których smak poznałam w wakacje po raz pierwszy, to koniecznie muszę wspomnieć o wizycie na szczycie latarni morskiej!
Do dziś trzymam w portfelu bilety zakupione w kasie tej wieżyczki. W środku znajdowało się mini muzeum, gdzie w szklanych gablotach prezentowano różne skarby morza, między innymi okazałe muszle.
Na kolejnym pięterku turyści mogli zaopatrzyć się w pamiątki, a muszę przyznać, że wybór był naprawdę spory. Pokonawszy wspomniane poziomy dochodziło się do miejsca docelowego! Żałuję trochę, że słońce chowało się za chmurami i nie chciało rozświetlić miasta i plaży, ale może innym razem będę mieć takie szczęście!
Na górze bardzo wiało, więc domyślacie się pewnie, że nasze selfie poprawialiśmy kilka razy, aż w końcu udało uchwycić się moment, w którym nie miałam włosów na twarzy. Niestety fotka nie jest na tyle korzystna, aby ją tu umieścić, musicie obejść się smakiem, hehe :D.
Deptak, plaża, zachody, latarnia... co jeszcze podobało mi się w Kołobrzegu? Fontanna na jednym z placów Starego Miasta! Chyba to jeden z nielicznych tego typu obiektów, które mnie urzekają... Tym bardziej, że ów atrakcja miała dwa oblicza!
Powyższa oraz poniższa fotografia przedstawia fontannę w oświetleniu dziennym...
... jednak najlepsze dopiero przed nami! Okazało się, że wieczorami, kiedy zapada zmrok, fontanna zmienia kolory!
Warto wieczorem przespacerować się w tej okolicy i spocząć choć na chwilę na ławeczce, a wszystko to aby móc podziwiać niezwykły teatrzyk barw... Uchwyciłam na zdjęciach kilka zmian, między innymi odcienie fioletu z różem czy zieleni z jasnym niebieskim, tak jak to widać na zdjęciu. Czułam się w tym miejscu magicznie i znowu muszę przyznać, że był to pierwszy taki pokaz, jaki miałam okazję zobaczyć. Kolejny pierwszy raz, no patrzcie :D!
Zanim pojechaliśmy do Kołobrzegu, zrobiłam małe rozeznanie w internecie, tak na szybko. Kiedy ujrzałam bindaż... TAK TAK JA CHCĘ TO ZOBACZYĆ! Okazało się, że mieszkaliśmy bardzo blisko tej atrakcji, więc praktycznie każdego dnia mogłam cieszyć się jej widokiem.
Bindaż, tak jak większość obiektów, wieczorem był podświetlany. Niestety nie zrobiłam wtedy zdjęcia, nie zawsze bowiem wychodziłam z aparatem :P. Natomiast podczas spaceru na Stare Miasto zabezpieczyłam się w ten sprzęt, a jakże!
Mój Fujik przydał się kilka razy, na przykład podczas spotkania z ogromnym żółwiem...
... czy też w trakcie podziwiania historycznej części miasta. Kurcze, czuję, że baaaaardzo chciałabym tam wrócić! Mam nadzieję, że w któreś z najbliższych wakacji będzie mi dane powrócić do tych pięknych miejsc... Szczególnie, że to jeszcze nie koniec mojej opowieści! Wyjazd trwał w końcu kilka dni, ale nie wszystkie spędziliśmy w Kołobrzegu. Zastanawiacie się, co takiego i przede wszystkim gdzie robiliśmy podczas naszego urlopu? O tym już wkrótce! A teraz czas na obiecaną niespodziankę... KONKURS!
Jak już wspominałam na początku wpisu, to właśnie pocztówka sprawiła, że poddałam się wakacyjnym marzeniom. W ten sposób znalazłam dla Was zadanie! Chciałabym, abyście opisali jedno z piękniejszych wspomnień, jakie przywieźliście ze sobą z wycieczki, urlopu, ferii zimowych, letnich etc. Autor, bądź też autorka komentarza, który najbardziej spodoba się jury (w składzie ja i mój niezwykle wybredny Adaś :P) zdobędzie nagrodę niespodziankę! Zdradzić mogę tylko tyle, że jednym z elementów prezentu będzie pocztówka... może nawet kilka! Oczywiście są pewne warunki, ale myślę, że nie takie straszne ;).
Po pierwsze: Będę wdzięczna za wstawienie bannera konkursowego do siebie na bloga :-).
Po drugie: Proszę o zaobserwowanie mojego bloga.
Po trzecie: Odpowiadajcie na pytanko ;)!
Osoby, które się zgłoszą i udzielą odpowiedzi w komentarzu, proszone są również o wpisanie z jakiego bloga obserwują moją stronkę. Konkurs będzie trwał do 30go kwietnia, więc macie kilkanaście dni na wzięcie w nim udziału :). Życzę wszystkim powodzenia! No i dobrej nocki, bo już późno. Trzymajcie się, pozdrawiam!
Świetne wspomnienia. W Kołobrzegu miałam okazję być kilkukrotnie, ale nigdy nie zwiedziłam całego miasta, a jedynie tereny nadbrzeżne: deptak wzdłuż plaży, okolice latarni oraz kawałek parku nieopodal plaży. Chciałabym tam wrócić i zwiedzić właśnie te historyczne części miasta. :)
OdpowiedzUsuńOczywiście chciałabym się zgłosić do konkursu. Opowiem parę słów o mojej chyba najbardziej udanej do tej pory wycieczki - wyprawy do Pragi. Była to wyprawa szkolna, w trzeciej klasie gimnazjum, czyli niecały rok temu. Przyznam szczerze, że wycieczka nie była dopięta na ostatni guzik (brakowało osób - miało jechać 30, jechało 27, na co i tak zostało naciągnięte biuro podróży; w związku z tym nie mieliśmy normalnych obiadów, jedliśmy więc w KFC czy McDonaldzie). Mimo wszystko wyjazd był naprawdę udany: nie dość, że spędziłam dobrze czas to jeszcze zakochałam się w tym mieście i mam ogromną ochotę powrócić do stolicy naszych południowych sąsiadów. Jakaś ciekawa historia? Opowiem o czymś, czego najbardziej żałuję. Cierpię na gefyrofobię, czyli lęk przed przekraczaniem mostów. To niestety mnie zgubiło i nie miałam okazji zobaczyć z bliska jednej z największych atrakcji Pragi - zabytkowego mostu Karola. Przeszłam przez niego, to fakt, ale z zamkniętymi oczami, koleżanką pod ręką i kołatającym sercem. A szkoda, bo most jest naprawdę przepiękny! Druga interesująca historia i mała gafa to... zakupy na Vaclaviaku. Weszłam do jednego sklepiku z pamiątkami. Rozmawiałam z koleżanką po polsku, w pewnym momencie zaczepił nas pewien pan i spytał, skąd jesteśmy. Odpowiedziałyśmy oczywiście, że z Polski, na co on (po angielsku), że uwielbia Warszawę. Ja się uśmiechnęłam i chciałam powiedzieć, że uwielbiam Pragę. Niestety, poplątał mi się język i nie byłam w stanie wypowiedzieć "Prague". Skończyło się tak, że pan ostatecznie mnie zrozumiał po trzykrotnym powtarzaniu tego słowa, a ja wyszłam ze sklepiku cała czerwona! No, ale wycieczkę i tak wypominam bardzo dobrze.
Bloga zaobserwowałam jako Aoi Akuma (bez awatara), blog: pocztowkowy-raj.blogspot.com. Pozdrawiam! :)
Miałam wrażenie, że w Kołobrzegu nigdy nie byłam, ale gdy zobaczyłam ten bindaż, natychmiast sobie przypomniałam - byłam tam! Co prawda sto lat temu i chyba tylko przejazdem, ale byłam! ;)
OdpowiedzUsuńMiło tak sobie czasem powspominać - nawet nie wiesz, jak dobrze trafiłaś z tym konkursem, bo po takiej lekturze człowiek aż sam zaczyna się zastanawiać nad jakimiś niezwykłymi chwilami. Dlatego oczywiście, że biorę udział! Obserwuję jako rzaba (zdziwiłam się, że jeszcze bloga nie obserwowałam, bo posty mi się wyświetlają - a tu się okazało, że miałam ustawione obserwowanie jako "anonimowe". No cóż, nawet nie wiedziałam, że tak się da :D), blog snail-mailing.
W takim razie podzielę się z Tobą moimi niezwykłymi wspomnieniami z podróży do Londynu, stolicy Wielkiej Brytanii, która to odbyła się w sierpniu 2014. Już sam fakt, że siedziałam w samolocie lecącym do miejsca, którego zobaczenie na własne oczy było moim największym marzeniem, to coś niesamowitego - i może dlatego każda pojedyncza chwila spędzona w tym wielkim, wielokulturowym i pełnym niespodzianek mieście wywoływała na mojej twarzy uśmiech - i tak jest do dzisiaj za każdym razem, gdy przeglądam przywiezione stamtąd pocztówki, czy też choćby gdy znajdę w portfelu stary paragon z jednego z londyńskich sklepów. Nieważne, czy było słońce, czy padało - wychodziło się na ulicę i spotykało płynącą arteriami miasta kaskadę kolorowych parasoli. I wtedy dopiero można było poczuć brytyjskość takiej pogody.
Ciężko z tej wyprawy wypreparować jedną konkretną sytuację, która stała się najpiękniejszym wspomnieniem, bo było ich zwyczajnie zbyt dużo. Cudownym uczuciem było nocne zwiedzanie Chinatown wraz z próbowaniem lokalnych przekąsek, których składu chyba nigdy nie chciałabym poznać. Mieszkałam również całkiem niedaleko niewielkiego cmentarza, jednego z najstarszych w Londynie, na którym zostali pochowani między innymi William Blake czy dziadek Tolkiena - jednak to, co mnie urzekło chyba najbardziej to widok szarych wiewiórek przebiegających wzdłuż wiekowych nagrobków. Były one do tego stopnia oswojone, że można było do nich podejść niemal na kilkanaście centymetrów - i były prawdziwymi miłośniczkami fistaszków, dla których, jak się okazało, nawet najbardziej nieśmiałe wiewiórki znajdowały w sobie odwagę, by podejść bliżej. Jednak takim najbardziej zapadającym w pamięć wydarzeniem była wyprawa wokół Londynu - zaczęło się niewinnie, bo wraz z młodszym bratem i kuzynem mieliśmy podejść zobaczyć leżącą dziesięć minut drogi od domu St. Paul's Cathedral. Jako że katedra była w remoncie, a na placu przed nią sporo ludzi, postanowiliśmy iść się nieco dalej aż do Tamizy - przez którą przeszliśmy, całkiem niedaleko dostrzegając London Eye. Ponieważ po drugiej stronie rzeki nie działo się nic specjalnie ciekawego, a i do zobaczenia też nie było wielu rzeczy, wróciliśmy innym mostem, z którego był doskonały widok na Pałac Westminster, na "naszą" stronę Londynu. Kuzyn stwierdził, że całkiem niedaleko jest sklep, do którego obaj chcieli wejść. Toteż szliśmy. Ostatecznie sklep okazał się zamknięty, a my wylądowaliśmy na Gower Street - kilka kilometrów od domu! Ale jako że dzień był jeszcze młody doszliśmy do wniosku, że można by zobaczyć słynny King's Cross oraz British Library, z którą wiąże się całkiem ciekawa historia.
Mianowicie w jej okolicach pokłóciliśmy się z kuzynem, który zostawił nas samych sobie - co wielkim problemem nie było, bo orientowaliśmy się już mniej więcej w topografii miasta, a i autobusy nie były nam obce. Postanowiliśmy, że pójdziemy do British Museum - haczyk był tylko taki, że nie za bardzo wiedzieliśmy, gdzie to jest. W British Library byliśmy już dzień wcześniej, więc zaproponowałam skorzystanie z Wi-Fi, które można tam złapać i sprawdzić w internecie, jak muzeum prezentuje się na mapie. Już mieliśmy przekroczyć próg Biblioteki, gdy nagle znikąd pojawił się strażnik i nas zatrzymał. Nieco zdziwiona tą sytuacją (w końcu poprzedniego dnia nie było żadnych problemów, by wejść), zaczęłam się dopytywać, o co chodzi. Kazał mi pokazał dowód tożsamości, którego przy sobie nie miałam - nikt normalny przecież nie chodzi z paszportem po mieście. Strażnik tylko mruknął na to pod nosem, i nie wytłumaczywszy dlaczego, kazał nam czekać, aż wróci. Nie byłam specjalnie przejęta sytuacją, bo niczego na sumieniu nie miałam - nawet zaczęłam już wymyślać wymówki, dlaczego żadnych dokumentów przy sobie nie posiadałam. Nagle facet wrócił z innym strażnikiem, który wyglądał na tego "dobrego glinę". Od razu do niego podeszłam i z marszu zaczęłam tłumaczyć, że nie rozumiem zaistniałego problemu, że tamten człowiek niczego nam nie wytłumaczył - gdy ten nagle mi przerwał i zadał mi pytanie... po polski! Nawet nie wyobrażasz sobie mojego zaskoczenia - zwłaszcza że przez parę minut produkowałam się w moim kalekim angielskim, tylko po to, by usłyszeć pytanie w moim języku. Porozmawiałam z nim trochę, dowiadując się w końcu, o co chodziło - była to okropnie prozaiczna sprawa, bo do British Library wstęp jest z opiekunem, który miał przynajmniej 15 lat, które dawno, dawno miałam skończone, więc młodszy brat też mógł bez problemu wejść. Natomiast sam strażnik był całkiem przyjemny, opowiedział nam różne ciekawe rzeczy. Na koniec spytałam go, skąd wiedzieli, że jestem Polką - usłyszałam, że "wyglądam na Polkę". Bardzo miło było mi usłyszeć komplement, jednak prawdziwym powodem było to, że ten pierwszy strażnik już tak przyzwyczaił się do dziwnego języka swojego kolegi, że za każdym razem po niego przychodzi, gdy tylko wie, że ma do czynienia z Polakami. No cóż, to się nazywa lenistwo - ale wspomnienie to zostanie mi do końca życia. ;)
UsuńCiężko było wybrać jedno najciekawsze wspomnienie, ale zdecydowałam się opisać to z Austrii. :)
OdpowiedzUsuńWracając z Chorwacji, przejeżdżając przez Austrię mój tato postanowił, że zajedziemy na Prater... Z początku nie widziałam o co chodzi, ta nazwa nic mi nie mówiła. Kiedy byliśmy prawie na miejscu, dowiedziałam się, iż chodzi o wesołe miasteczko. Nie byłam zachwycona, gdyż nie przepadam za takimi atrakcjami, jestem bardzo strachliwa. ;) Tylko patrzyłam jak reszta dzieci (i nie tylko) bawi się i korzysta z atrakcji... Ale jak tylko zobaczyłam ogromny, kolorowy diabelski młyn, coś zaczęło we mnie pękać. Tato pewnie to zauważył, bo zaczął mnie zachęcać do przejażdżki. Nie byłam do końca przekonana, lecz on nie przyjmował sprzeciwu i tak wylądowałam w wagoniku. Z góry roztaczał się niesamowity widok na całe miasteczko. Było już ciemno, więc wszystkie atrakcje mieniły się kolorowymi światłami. Od razu mi się spodobało i nie chciałam wracać na dół. Szybko zrobiłam parę zdjęć na pamiątkę i po kilku minutach byliśmy na ziemi. Cieszę się, że zostałam na to namówiona, to była świetna przygoda. ;) Jeśli jeszcze kiedyś będę miała okazję przejechać się na takiej atrakcji, na pewno skorzystam bez wahania!
Bloga obserwuję jako Hari ko, blog: http://harikolife.blogspot.com/ :)
Do tej pory najwspanialsze wakacje spędziłam we Włoszech. Pokochałam ten kraj za jego klimat, za jedzenie, za otwartych, wesołych ludzi. Gdybym miała opisać jedno wspomnienie, hmm... trudno mi wybrać, bo często wracam myślami właśnie do moich sycylijskich przygód. Wtedy też pierwszy raz wzięłam udział w tzw. flash mobie
OdpowiedzUsuńWiele osób weszło do basenu, inni odpoczywali nad basenem. W pewnym momencie pobiegliśmy szybko założyć peruki, śmieszne okulary, wzięliśmy rekwizyty, część z nas ponownie weszła do basenu. Nagle jedna z dziewczyn zaczęła tańczyć jak szalona, a potem już wszyscy tańczyliśmy, wygłupialiśmy się. Nie liczyło się, czy ktoś mówi po włosku, po niemiecku, po polsku. Było zabawnie i żałowałam, że to trwało tak krótko! Ja sama latałam wtedy po basenie z plastikowymi nożycami i w peruce. :D Trudno to opisać, ale to było mega doświadczenie! Śmieszne, że wcześniej nie miałam pojęcia, co to za flash mob. Później na YT pojawił się filmik z tego flash moba, ale niestety teraz nie mogę go znaleźć. :( Jak mi się uda to wstawię link.
Zaraz umieszczam baner na blogu! :)
+Dodam jeszcze, że bardzo podoba mi się pierwsza pocztówka, a w Kołobrzegu byłam tak dawno, że nie pamiętam. Kurde, a może nie byłam? W sumie to wolę góry, bo nie jestem jakąś fanką wylegiwania się na plaży. Nad morze mogę pojechać na dzień lub dwa i tyle. :D Wiem, że w te wakacje z przyjaciółką urządzimy sobie taki krótki wypad i na razie nie wiemy gdzie. Trójmiasto odpada, może Kołobrzeg? ;)
Ładne pocztówki z Kołobrzegu, szczególnie ta z latarnią:)
OdpowiedzUsuńBaner wstawiony http://polskiewidokowki.blogspot.com/ i bloga obserwuję jako Filolog.
Moje jedno z najpiękniejszych wspomnień wakacyjnych jest związane z Berlinem, tam gdzie Polak stoi co drugi chodnik, jak śpiewa się w piosence. To był mój pierwszy wyjazd zagraniczny, po raz pierwszy miałem okazje jechać metrem. Poznałem wspaniałych ludzi - Niemców i Turków urodzonych w Niemczech, którzy nie znali tureckiego. Wiele zwiedzałem i bardzo polubiłem to miasta oraz sposób bycia ich mieszkańców. Cały czas podczas tego pobytu starałem się udawać prawdziwego Niemca, znając tylko kilka słów w tym języku:) To był wspaniały czas w moim życiu!
świetny wyjazd, widziałam na własne oczy takie budowle z piasku, coś świetnego! :)
OdpowiedzUsuńMój najlepszy wyjazd? Oczywiście stawiam na Paryż! <3 Niedawno pisałam o tym na blogu, ale skoro to konkurs to i tutaj coś napiszę :)
Od dziecka marzyłam o tym, aby mój przyszły mąż zabrał mnie do Paryża, z czasem jednak sama odłożyłam na ten wyjazd i na trzy dni przed wycieczką kupiłam bilety. Spełniło się moje największe marzenie. Pojechałam tam z moim Facetem (mam nadzieję, że przyszłym mężem :) ). Kiedy tylko wjechaliśmy do Paryża i przewodnik powiedział, że mamy szukać wieży, włączyło mi się ADHD, wszystko wyglądało jak wieża, każdy słup, nawet drzewo :) A jak już zobaczyłam Żelazną Damę? Uśmiech nie schodził mi z twarzy, byłam w nią wpatrzona jak dziecko w upragnioną zabawkę, którą miało zaraz dostać. Mogłabym siedzieć na Polach Marsowych i patrzeć na nią cały czas. Ale nie tylko ona mi się na wyjeździe podobała (mimo, iż jest na pierwszym miejscy). Zobaczyłam wiele ciekawych miejsc, zwiedziłam Luwr, Katedrę Notre Dame, Wersal. Prędzej jakoś nie czułam zachwytu tymi zabytkami, zdjęcia nie przykuwały mojej uwagi, ale kiedy zobaczyłam to wszystko na własne oczy - oszalałam :) W sumie to był mój pierwszy wyjazd zagranicę (byłam w Niemczech na wymianie, ale to grupowo i niezbyt mi się podobało oraz na Słowacji, ale tylko po Światełko Betlejemskie), pierwszy wyjazd na dłużej z Facetem, no i pierwsze spełnienie marzenia - marzenia od dziecka. Od tego czasu wiem, że nie warto siedzieć i mówić, że zrobiłoby się to czy tamto tylko trzeba brać to w swoje ręce i spełniać marzenia, bo ja jestem dowodem na to, że nawet po latach można spełnić największe marzenie :)
Aż zatęskniło mi się za Polskim morzem ;)
OdpowiedzUsuńOczywiście zgłaszam się do konkursu ;-)
hmm... szczerze ciężko wybrać ze wszystkich podróży jedno wspomnienie ;) Niemcy,Czechy, Majorka,Włochy, Chorwacja a może Egipt? Z każdego wyjazdu są miłe wspomnienia ;)
Zdecyduje się na opowiedzenie o Egipcie;)
Egipt zawsze był na mojej liście podróżniczej, moim głównym celem było zobaczyć piramidy na żywo! w tą podróż wybrałam się z bratem.. ze względu że mąż nie lubi latać samolotem i nie lubi krajów Arabskich, dostałam pozwolenie na pojechanie z bratem;) i tak też się stało;) Wykupiliśmy z bratem urlop w last minute,bo zawsze jest trochę taniej:D i przez portal wakacje.pl ;-) W drodze na lotnisko do Poznania byłam bardzo podekscytowana, lot bardzo mi się dłużył ,ale jak wylądowaliśmy i po czułam tą temperaturę doznałam szoku ;P mimo że był to październik, było bardzo ciepło wręcz gorąco ;) Hotel zrobił na nas wrażenie.. tego samego dnia poznaliśmy świetną parę z trójmiasta i cały pobyt spędziliśmy miło czas: basen,morze,zwiedzanie, kolorowe drinki ;) dodam że parę którą poznaliśmy w hotelu utrzymujemy z nią kontakt do dziś, odwiedzamy się i byliśmy u nich na weselu;) wracając do Egiptu , i to co najbardziej zapamiętam, to wyjazd do Kairu i zobaczenie piramid;) Droga byłą bardzo długaaaaaa i męcząca..... z hotelu wyjechaliśmy o 1 w nocy ,a w Kairze byliśmy rano ;P oczywiście byłam rozczarowana stolicą:/ brudem i w większej części stolicy wygląda jak by mieszkali tam slamsy.. Oczywiście widok piramid wynagrodziło wszystko ;D przy tych piramidach czułam się taka malutka:D zrobiłam masę zdjęć z każdej strony ;D a najładniejsze zdjęcia wychodzą z daleka.. np takie na których trzymam piramidę ;) nie zapomnę nigdy tego! albo jak jechaliśmy taxi do centrum Hurghady to oczywiście taksówkarz naciągał nas ile tylko się dało:D mieliśmy trochę stracha,bo tylko znajomy znał angielski ,a z Arabami lepiej nie zadzierać.. oczywiście zapłaciliśmy tyle ile chciał.. mimo że co chwilę zmieniał cenę ;P
Gdy był czas już wracać do domu.. bo niestety to co piękne szybko się kończy... to na lotnisku też mieliśmy małą przygodę.. jak wiadomo w Egipcie bagaże prześwietlają.. i tutaj doznałam szoku... gdy chcieli sprawdzić bagaż mojego brata.. oczywiście sprawdzili.. i sprawką całego zamieszania był 'węgielek do shishy :D który niestety nie mógł z nami polecieć do Polski :P drugą sytuacją jaka nas spotkała na lotnisku.. to odwołany lot na kilka godzin,bo w Polsce była mgła i oczywiście nie można było wylądować.. ja biedna zdezorientowana,byłam zmęczona, bo wylot mieliśmy mieć wcześnie rano.. i z hotelu wyjechaliśmy o 24.00 lot miał być o 2.. i czekaliśmy na tych twardych krzesłach,a raczej spaliśmy jak te żule na stacji PKS/PKP :D koło 6 mogliśmy już wylecieć do Polski ;P z tej ostatniej sytuacji z bratem do dziś się śmiejemy że wyglądaliśmy ( nie tylko my) jak bezdomni ;]
Banerek już dodaję ;)
http://happy-postcrossing-poland.blogspot.com
To i ja wezmę udział w konkursie :) Obserwuję jako kingway Kinga z bloga https://kingway007.blogspot.com
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o wspomnienie z wakacji, które na pewno na długo zapadnie mi w pamięć i które wciąż jest nie tylko moim, ale także moich znajomych wspomnieniem to...
Trzeba cofnąć się do wakacji w 2013 roku i przenieść się do Gdańska, gdzie wspólnie z chłopakiem i dwójką znajomych pojechaliśmy w sumie na pierwsze wakacje w takim gronie. Znaliśmy się od pewnego czasu, sporo chwil w Łodzi spędziliśmy razem i dlatego chcieliśmy wyjechać nad nasze polskie morze, żeby trochę odpocząć i się pobawić. Drugiego dnia pobytu poszliśmy na plażę (około godziny drogi pieszo) wcześnie rano i po drodze kupiliśmy alkohol (chyba wyjdziemy na alkoholików pijących już od rana, ale trudno xd). Kiedy rozsiedliśmy się na kocach i zaczęli z czasem przychodzić ludzie, doszliśmy do wniosku, że w sumie to jednak woda jest dość ciepła, piasek gorący, a pogoda jednak się rozjaśniła i robi się całkiem ciepło, więc można by popływać w Bałtyku. No tak, ale jeden problem był w tym wszystkim - brak strojów kąpielowych, bo w sumie nie mieliśmy zamiaru się kąpać. Zaczęliśmy się zastanawiać co zrobić - zmarnować kolejną godzinę, a nawet dwie aby się wrócić i przebrać i wrócić z powrotem, czy może jednak się rozdzielić i ktoś poszedłby po stroje, a ktoś został, czy jednak podjechać autobusem, no i czy jest zabierać ten cały alkohol, który mieliśmy (4 szampany i piwa xd). Postanowiliśmy więc... zostawić alkohol na plaży. Gdzie? No jak to gdzie, odpowiedź jest prosta! Zakopmy alkohole w piasku :D No to zaczęliśmy kopać (tak, żeby inni ludzie nie zorientowali się co robi pod tą siatką odgradzającą część bardziej roślinną plaży)... schowaliśmy alkohol, przykryliśmy piaskiem i zebraliśmy się do powrotnej drogi.
Kiedy wróciliśmy z powrotem na plażę zdaliśmy sobie sprawę z tego, że:
1) na plaży jest więcej ludzi niż poprzednio i sporo z nich leży właśnie pod siatką...
2) nie zaznaczyliśmy gdzie schowaliśmy alkohol! :D
Rozdzieliliśmy się i rozpoczęliśmy poszukiwania świeżo przekopanego piasku. Na szczęście kolega spojrzał mniej więcej przy którym słupku od wejścia siedzieliśmy poprzednio i udało nam się odnaleźć nasz zakopany skarb :D Reszta popołudnia i wieczoru upłynęła już w miłej, plażowej atmosferze :)
Nie byłam jeszcze w Kołobrzegu :)
OdpowiedzUsuń