piątek, 29 czerwca 2018

Pimpek opowiada #1: Szczęście ma cztery łapy.

Cześć! My się chyba, a właściwie na pewno nie znamy! Nazywam się Pimpek i właśnie zrobiłem mały włam na bloga mojej pani. Chcę opowiedzieć Wam moją historię, bo myślę, że może się Wam spodobać.

Pełna szczęścia mordka - taki jestem!
Pewnego listopadowego dnia biegałem sobie przy plaży w okolicach Wzgórza św. Maksymiliana w Gdyni. Ach, te zapachy, piasek, morze, no istne szaleństwo. Wtedy właśnie na moją drogę los zesłał pracowników Ciapkowa. Skończyło się bieganie samopas, trafiłem do schroniskowej klatki jako Erazmus. Dobrzy ludzie szukali moich właścicieli, ale nikt się nie zgłosił. Dni mijały, robiło się zimniej, były święta, potem huczny Nowy Rok, a ja dalej spoglądałem na świat zza krat. Nastał luty. W pierwszy weekend nowego miesiąca odwiedzili mnie całkiem sympatyczni ludzie. Wypatrzyłem ich swoim czujnym okiem i radośnie zatańczyłem na tylnych łapkach, wzbudzając ich zainteresowanie. Za chwilę ruszyli dalej, pewnie robili zapoznawczy obchód. Schroniskowe plotki niosły, że przyjechali po takiego jednego czarnego sierściucha, ale okazało się, że już jakaś rodzina się o niego stara. Po kilkunastu minutach przyszedł po mnie jeden z pracowników Ciapkowa i zaprowadził do biura, gdzie byli ci sami państwo, których widziałem wcześniej! To zapowiadało jedno - idziemy na spacer zapoznawczy. Godzina dreptania po pobliskim lesie była dla mnie okazją do zaprezentowania się z dobrej strony. Starałem się być grzeczny, trochę ciągnąłem na smyczy, ale przecież to można wybaczyć. Wołali do mnie kilka razy Pimpek - całkiem spoko, pomyślałem sobie wtedy "chyba to jest moje imię czy coś". Teraz już wiem.

Czekałem na dom...
Następnego dnia, w niedzielę, znowu ich spotkałem. Kazali mi wsiąść do jakiegoś czarnego pojazdu. Niechętnie wskoczyłem do "bagażnika", nie ufałem temu czemuś. Na tylnym siedzeniu była ona i mnie zagadywała. Dostałem smaczka. Jakoś zniosłem krótką podróż, choć trochę się stresowałem. Oni chyba byli zadowoleni, mówili coś o chorobie lokomocyjnej, a dokładniej o jej braku - co to jest w ogóle? Pierwsze słyszę, ja jestem zdrowy! Pojechaliśmy na spacer na Polankę Redłowską, przeszliśmy kawał Gdyni i wróciliśmy tajemniczym pojazdem do schroniska. Tego dnia nie popisałem się zbytnio - oczywiście, byłem grzeczny, ale nie w chwili, gdy jakiś inny czworonóg pojawiał się na horyzoncie. No nie lubię ich bardzo! Na szczęście moja agresja w stosunku do psów nie stała się barierą. Choć w niedzielę odstawili mnie do boksu, to później wrócili. Wracali tak wiele razy. Jeździliśmy w różne zakątki Gdyni. Spacerowaliśmy po Babich Dołach, po plaży w Orłowie, parku w Kolibkach lub po prostu w lesie przy schronisku. Kilka razy zabrali mnie nawet do domu! Dostałem wtedy takie fajne zabawki i PIŁECZKĘĘĘ! Tak, taką zieloną, PIŁECZKĘ! Jejku, jejku. Wybaczcie, ale PIŁECZKI są magiczne. Najmagiczniejsze na świecie. Już, już, wracam do opowieści. 

Nie do końca ufałem bagażnikowi.

Co? Siad? Jaki siad?
Minęło kilkanaście spotkań. Był deszczowy, zimny piątek. Brzydki, ale i piękny dzień. Wtedy trafiłem na stałe do ICH domu. Mogłem już sobie trochę odpuścić spinę i zacząć delikatnie broić. Nie, nie niszczę nic w mieszkaniu. Po prostu wskakuję na kanapę, kiedy ich nie ma, albo gdy śpią sobie w sypialni. Kilka razy mnie przyłapali, pogonili na moje piękne legowisko, ale potem wracałem, a co! Lubię też podkradać skarpetki i przenosić buty w inne miejsca, ale z reguły chowają je przede mną. Raz skosztowałem odmrażającego się chleba, powiem Wam, że ucztę miałem królewską. Innym razem zajrzałem do szafki, w której krył się magiczny kubeł ze śmieciuszkami. Wyszukiwanie smakowitych kąsków było i nadal jest dla mnie atrakcją... Dla mojej pani chyba nie, bo nie jest zadowolona z takiego widoku, kiedy wraca z pracy. Ale to sporadyczne wypadki. 

Kastracja? Dobra, ale zabierzcie ode mnie ten klosz od lampy!

Omnomnom moja pierwsza zabawka, sznureczek.
Poza tym chodzimy na dłuuuuugie spacery, czasem gdzieś wyjeżdżamy (teraz uwielbiam jazdę samochodem), dostaję różne przysmaczki, mam też sporo fajnych zabawek. Adam zrobił dla mnie długaśną smycz z linki, żebym mógł biegać za PIŁECZKAMI. Nie puszczali mnie zbyt często luzem, bo wiedzieli, że jak na horyzoncie pojawiają się inne cztery łapy, rozkręca się afera. Teraz mój stosunek do psów trochę się poprawił i coraz częściej dreptam sobie bez smyczy. Nawet poznałem taką jedną, kilka spacerów minęło w jej towarzystwie. Ach, zapomniałbym! Pierwszego dnia razem zaliczyliśmy kąpiel. Nie, nie tylko ja byłem mokry. No jak mogłem pozwolić, żeby moja pani była sucha. Łazienka też pływała. Nie oszczędziłem dywaników. Nie lubię prysznica.

Podobno mam kochany nosek.

Wiem wiem, sama słodycz! Po plaży należy się przecież relaks!
Wiecie, co jest najlepsze? Że zawsze rano mogę do kogoś merdać ogonem. Że mam się z kim pobawić, wyjść na super spacer, pojechać na wycieczkę. Uczą mnie, miziają za uszkiem i po brzuszku. Dostaję w nagrody różne smakołyczki, co jakiś czas pojawia się też nowa zabawka. Mam kochających opiekunów i ciepły dom. Czego chcieć więcej :)? 

Z moją panią! Na fotkę z panem tu on nie wyraził zgody - nie wiem, wstydził się czy co?
Jeśli zastanawiacie się nad uratowaniem jakiegoś zwierzątka ze schroniskowych krat, to nie wahajcie się, tylko działajcie. Ja dostałem swoją szansę. A ile jest takich futrzaków, które wciąż na nią czekają?


Pozdrawiam Was merdająco
Pimpek

5 komentarze:

  1. Ale się wzruszyłam. Pieski są takie kochane.

    OdpowiedzUsuń
  2. A gdzie historia o tym, jak szukał zaginionych jajek...? �� Kochana rodzinka! Buziaki dla Waszej trójki

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękny post. Super pomysł, by opisać historię z perspektywy Pimpka. :D

    OdpowiedzUsuń